W Sejmie właśnie pojawił się projekt ustawy, który rozszerza grupy polityków objętych podwyżkami. Wcześniej prezydent Andrzej Duda podpisał rozporządzenie, które zwiększa wynagrodzenia najważniejszych osób w państwie. Podwyżkami zostali lub zostaną objęci w zasadzie wszyscy politycy w kraju. Co więcej, będą to wzrosty bardzo znaczące, bo jak pisaliśmy w Interii, pensje np. marszałków Sejmu i Senatu wzrosną o 9 tys. zł. To jednak nie wszystko, bo wyższe uposażenie będzie pobierał też prezydent, byli prezydenci, posłowie, senatorowie, premier, wiceministrowie, prezydenci miast, burmistrzowie, wójtowie i inni politycy. Wydawać by się mogło, że wszyscy politycy takim rozstrzygnięciem będą zadowoleni. Tak jednak nie jest, choć większość robi dobrą minę do złej gry. Politycy niemal wszystkich formacji opozycyjnych przekonują, że moment jest fatalny, a PiS straciło tzw. słuch społeczny. Sęk w tym, że w kolejnym zdaniu ci sami politycy nie dodają, że nie będą pobierać zwiększonego wynagrodzenia. Są jednak wyjątki. Pierwszym jest senator Marek Borowski, który już w sobotę zadeklarował, że przyjmie 2 tys. zł podwyżki, które zostało zabrane parlamentarzystom kilka lat temu. Pozostałą kwotę zamierza wpłacać na rzecz fundacji i organizacji na warszawskiej Pradze. "Płace parlamentarzystów nie powinny zależeć od kaprysu frustrata z Nowogrodzkiej!" - puentuje Borowski. W podobnym tonie wypowiada się senator Jacek Bury z Polski 2050 Szymona Hołowni. Idzie jednak krok dalej, bo to prawdopodobnie jedyny parlamentarzysta, który nie pobiera uposażenia od początku kadencji. Jak nas przekonuje, nic w tej kwestii się nie zmieni. - Nic nie zrobię z tymi pieniędzmi, bo nie będę ich dostawał. Na początku kadencji zadeklarowałem, że zrzekam się uposażenia senatorskiego. Nie zmieniam zdania. Inną kwestią jest dieta, której nie mogę się zrzec, ale w całości przeznaczam ją na stypendia dla zdolnej młodzieży z Lubelszczyzny. Będę tak robił cały czas - przekonuje Bury. Dopytujemy, dlaczego senator z Lublina jest konsekwentny i nawet w przypadku dużej podwyżki nie zdecyduje się na pobieranie uposażenia. - Nie pobieram uposażenia, bo musiałbym zrezygnować z pracy zawodowej. A to pomaga mi twardo stąpać po ziemi, a nie być oderwanym od rzeczywistości jak niektórzy inni politycy. Swoją drogą ciekawe, czy przez te podwyżki będzie więcej tzw. posłów lub senatorów zawodowych. Obawiam się, że może tak się stać, ale będzie to ze szkodą dla parlamentaryzmu. Ci nieliczni, którzy robią coś jeszcze poza parlamentem wpadną w bańkę i całkowicie przestaną słuchać ludzi - prognozuje Bury, który na co dzień jest przedsiębiorcą. Zdaniem naszego rozmówcy moment podwyżek, głównie ze względu na pandemię i trudną sytuację wielu przedsiębiorstw spowodowaną lockdownem, jest fatalny. Ale to nie koniec jego zastrzeżeń. - PiS po raz kolejny działa w sposób bandycki, nie ma szacunku do obywateli i ich podatków. Takie podwyżki powinny być konsultowane, mądre i uzależnione od tego jak funkcjonuje gospodarka. Jestem za tym, by fachowcy dobrze zarabiali, ale musi to być transparentne. Nie może być tak, że decyzją jednego człowieka, z pominięciem obywateli i opinii publicznej, po prostu rozdaje się pieniądze zabrane wcześniej obywatelom w ciężkim okresie gospodarczym - uważa Bury. Tegoroczne podwyżki dla polityków będą wysokie - w zasadzie w każdym przypadku skok wynosi przynajmniej 40 proc. Przykładowo premier będzie zarabiał powyżej 20 tys. zł, przy 14,6 tys. zł do tej pory. Wiceministrowie otrzymają 16 tys. zł, zamiast dotychczasowych 10 tys. zł. Posłowie i senatorowie również mogą liczyć na poważny zastrzyk gotówki, bo ich uposażenie będzie teraz kształtować się (bez diety parlamentarnej - red.) w granicach 13 tys. zł, przy dotychczasowych 8 tys. zł. - Trzeba pamiętać, że Kaczyński jednoosobowo zmniejszył parlamentarzystom wynagrodzenie o 20 proc., ale dzisiejsze podwyżki są po prostu bardzo wysokie, chyba zbyt wysokie. To jest chore. Tego nie wolno robić, w dodatku wykorzystując pieniądze podatników - mówi nam Bury. - W Senacie leży ustawa przygotowywana w komisji, w której chcieliśmy powiązać wynagrodzenie samorządowców w zależności od tego jak duża jest gmina, jakim budżetem zarządza i w jakiej jest sytuacji finansowej. PiS nie chce o tym z nami rozmawiać. PiS woli arbitralnie przygotować swoją ustawę, która jest żenująco prosta i śmieszna. To traktowanie państwa jak prywatny folwark z XVIII wieku - dodaje. Tymczasem Prawo i Sprawiedliwość miesiąc temu rozpoczęło wojnę z nepotyzmem. Jarosław Kaczyński mówił na kongresie partii, że jeśli nie uda się rozwiązać tego problemu, nie ma co marzyć o wygraniu wyborów. Na takiej deklaracji miałyby tracić rodziny polityków, które w dużej mierze są zatrudnione w spółkach skarbu państwa. Polskie Stronnictwo Ludowe przygotowało nawet listę ponad 350 tzw. tłustych kotów. - PiS tylko mówi, że będzie walczył z nepotyzmem. Nie bądźmy naiwni, bo jest tam tak silna tendencja, by uwłaszczać się na majątku państwowym, że tego mechanizmu teraz nie zatrzymamy. Dopiero wybory i odsunięcie PiSu od władzy zatrzyma nepotyzm. Proszę spojrzeć na Orlen - ostatnio minister Sasin mówił, że Orlen wypracował duży zysk, ale zapomniał, że to pieniądze zabrane nam przez podwyżki cen paliwa. Orlen jest głównym udziałowcem w rynku hurtowym i może dowolnie kształtować ceny. Niech Orlen podniesie ceny paliwa do 7 zł za litr, to za pół roku będzie ich stać na to, by do każdej stacji kupić Abramsa, który będzie ich bronił przed gniewem ludzi - żartuje Bury. Łukasz Szpyrka