Łukasz Szpyrka, Interia: To najtrudniejszy moment polskiej obronności po 1989 roku? Gen. Bogusław Pacek: Absolutnie nie. Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej to żadna wojna. To sytuacja kryzysowa, a emocje, które jej towarzyszą, są bardzo przesadzone. Te kilka tysięcy migrantów na granicy to wyzwanie, ale Polska jest państwem, które posiada ćwierć miliona funkcjonariuszy różnych formacji. To absolutnie nie jest dla nas zagrożenie militarne. Groźne może być jednak to, co dopiero może nastąpić. Co może nastąpić? - Możemy się obawiać podobnych akcji na znacznie szerszą skalę. Przez półtora roku współdowodziłem operacją w Czadzie, gdzie zajmowaliśmy się migracją. Może dzięki temu mam większą wyobraźnię i wiem, co to znaczy samorzutne zgrupowanie kilkudziesięciu tysięcy osób w jednym miejscu. To jest jak powódź, jak przerwanie tamy na rzece. Należy być gotowym na coś poważniejszego, bo z moich obserwacji wynika, że Łukaszenka brnie w spór z Unią Europejską. Podejmujemy działania adekwatne do sytuacji, ale trzeba myśleć o przyszłości, na wypadek gdybyśmy mieli nie kilka a kilkadziesiąt tysięcy migrantów zebranych w jednym miejscu. Dla naszych służb skupienie tych ludzi w jednym miejscu jest groźniejsze, niż gdyby byli rozproszeni równomiernie na całej granicy? - Obie sytuacje są groźne, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że próba przejścia kilkudziesięciu tysięcy w jednym miejscu mogłaby się zakończyć ich wtargnięciem na teren Polski. To oczywiście nowe zagrożenie, ale wciąż nie wojenne. Reżim Łukaszenki może wywołać trudniejszą sytuację kryzysową, której trzeba przeciwdziałać we współpracy z państwami unijnymi. Ważna jest dyplomacja - powinniśmy blokować linie lotnicze i zwiększać sankcje na Białoruś w taki sposób, by walka hybrydowa przestała się Łukaszence podobać. Część ekspertów przekonuje, że zima będzie grała na naszą korzyść. - To żadna korzyść, bo prawda polega na tym, że zmagamy się z Białorusią a nie migrantami. Ci do tej pory stosowali znany model podchodzenia do naszych pograniczników i łagodne próby przedostania się na drugą stronę. Teraz mamy coś nowego - używają agresywnych metod. Są kije, przecinanie drutów, agresja emocjonalna wyraźnie widoczna na ich twarzach. To działanie nielegalne już nie tylko Białorusi, ale też tych migrantów. Obawiam się czegoś, co może przypominać wojnę, ale nie ze strony migrantów. Co może się wydarzyć? - Najgorsze, co mogłoby się zdarzyć, to jeden błąd, strzał, rozgrzane emocje, ofiary i wplątane w to dzieci. Trzeba tego unikać za wszelką cenę, ale niestety, także się z tym liczyć. Mamy dziś napięte relacje między wschodem a zachodem. Za plecami są jeszcze relacje między Chinami a USA, w które wchodzi także Rosja. Obawiam się więc, by sytuacja z migrantami nie została wykorzystana jako pretekst do rozpętania czegoś poważniejszego. Dopuszczałby pan użycie wobec najbardziej agresywnych np. broni gładkolufowej czy armatek wodnych? - Wszystkie działania przewidziane prawnie są możliwe. Jeśli ktoś chce przekroczyć polską granicę w sposób nielegalny, to istnieje możliwość użycia legalnych środków, które temu zapobiegną. Taki człowiek musi liczyć się z tym, że zostanie zatrzymany przy użyciu dostępnych środków. A są to m.in. armatki wodne i inne elementy. Nie wyobrażam sobie jednak użycia broni. Nie możemy dopuścić, żeby przechodzili na naszą stronę, bo jeżeli na naszych oczach ktoś bierze nożyce i rozcina drut, to trzeba reagować. Jak? - Są dwa wyjścia - albo go powstrzymać, np. gazem lub wodą, albo pozwolić mu wejść i zatrzymać po naszej stronie. Nie możemy używać pięknych słów i dyskutować z każdym, kto bierze łom i rozwala infrastrukturę przygotowaną przez Polskę. Możemy wewnętrznie rozmawiać, czy płot jest potrzebny czy nie, ale jeżeli ten płot już stoi, to nikt z zewnątrz nie ma prawa go niszczyć. Migranci, dla których mam wiele serca, działali w sposób karygodny. Nie ma znaczenia, czy ktoś ich namówił, czy to ich własna determinacja - dla tego typu działań musi być nasz stanowczy sprzeciw. Niebawem ten tymczasowy płot ma zastąpić stała zapora. Może jest już za późno, bo problem mamy tu i teraz? - W Afganistanie i Iraku nie chroniły do końca znacznie lepsze, wyższe zapory, bo nawet zdarzało się, że ludzie wchodzili do świetnie zabezpieczonych baz wojskowych. Problem polega na decyzji. Jeżeli decydujemy się na izolację, to niczego lepszego nie wymyślono. Jeżeli decydujemy się na wpuszczanie migrantów do Polski i ich odsyłanie, to nie ma to sensu. Granica powinna być całkowicie zamknięta? - W tej chwili nie ma innego wyjścia. Do czasu opanowania kryzysu powinna być całkowicie zamknięta, ale powinniśmy rozważyć też inne działania. W pierwszej kolejności maksymalnie uniemożliwić przeloty firmom białoruskim. Kolejna sprawa to sankcje, które muszą mocno docisnąć reżim Łukaszenki, by do głowy nie przychodziły mu kolejne takie pomysły. Za chwilę Łukaszenka sam obudzi się z ręką w nocniku. Jeśli Białoruś będzie gromadziła migrantów bez możliwości przerzucania ich przez granicę, czeka ją kryzys humanitarny. Tych ludzi trzeba jutro nakarmić, dać im odzienie, wyleczyć. Jeśli zdecyduje się na sprowadzenie następnych kilkudziesięciu tysięcy, to on z nimi zostanie. Łukaszenka siedzi więc na gałęzi, piłuje ją, a za chwilę zleci na łeb i się roztrzaska. Wprowadzenie stanu wojennego byłoby uzasadnione? - Stan wyjątkowy skierowany jest do wewnątrz, a nie na zewnątrz. Nie dopuszcza dziennikarzy i różnych polityków do strefy stanu wyjątkowego. Z punktu widzenia funkcjonariuszy ułatwia im to działanie. Biorąc jednak pod uwagę zagrożenia zewnętrzne nie ma znaczenia jaki to stan. Podkreślam, że nie jest to wojna, ale sytuacja kryzysowa. Jest w tym ogromna przesada, bo takie coś zdarza się w różnych państwach, na wszystkich kontynentach. Sądzę, że Polska zupełnie dobrze sobie z tym poradzi. Trzeba mieć jednak świadomość, że dzisiaj sytuacja z migrantami jest do opanowania, ale świat idzie dalej. Przybywa ludzi w Afryce i Azji, a Europa się kurczy. Musimy całą naszą przyszłość wyobrażać sobie z podobnymi wyzwaniami, bo ci ludzie będą tu po prostu chcieli przyjeżdżać. Rozmawiał Łukasz Szpyrka