Kilka dni temu ambasador w Czechach Mirosław Jasiński powiedział "Deutsche Welle", że w sprawie Turowa "to był brak empatii, brak zrozumienia i brak chęci podjęcia dialogu - i to w pierwszym rzędzie z polskiej strony". Dobę później rozpoczęła się procedura jego odwołania. Chwilę później w zagranicznych mediach wypowiedział się inny polski dyplomata - pełnomocnik rządu ds. diaspory żydowskiej Jarosław Nowak. W wywiadzie dla brytyjskiej gazety "Jewish News" skrytykował działania PiS wobec środowisk żydowskich, a nowelizację ustawy o IPN nazwał "jedną z najgłupszych poprawek, jakie kiedykolwiek pojawiły się w prawie". W poniedziałek MSZ odwołało go ze stanowiska. To dwa jaskrawe przypadki w polskiej dyplomacji w ostatnich dniach. Do tej pory generalnie polscy dyplomaci nie wypowiadali się zbyt często, a jeśli nawet, to ich słowa były wyważone i "dyplomatyczne". Co się stało, że w tak krótkim odstępie czasu doszło do dwóch kontrowersyjnych wypowiedzi? Zapytaliśmy członków sejmowej komisji spraw zagranicznych. - Identyfikuję się i popieram decyzje premiera Mateusza Morawieckiego i ministra Zbigniewa Raua. Każdy dyplomata, który wypowiada się poza granicami, powinien wypowiadać się w taki sposób, by nie budować napięcia i nie szkodzić interesom Polski. Te dwie decyzje są dla mnie zupełnie zrozumiałe - mówi Interii Janusz Kowalski, członek komisji spraw zagranicznych. - To ludzie z ich środowiska, ale kiedy prowadzi się głupią politykę, to obóz pęka. Nie byli w stanie zaakceptować nieodpowiedzialnej polityki - uważa Sławomir Nitras, członek komisji spraw zagranicznych. - Nie mamy ambasadora w Czechach, ale też w Izraelu. Stosunki są dramatycznie złe. Rząd PiS robi jakąś antypolitykę zagraniczną, wszystko na przekór. To strzelanie do wszystkich z byle powodu. A tak być nie musi - dodaje polityk PO. Jasiński wytrwał na stanowisku dwa miesiące. Nowak - pół roku. Wcześniej polska dyplomacja przeszła poważne zmiany. W połowie 2020 roku ministrem spraw zagranicznych został Zbigniew Rau, który dokończył reformę tzw. Służby Zagranicznej. Wcześniej pożegnał z resortu Dyrektora Generalnego Służby Zagranicznej Andrzeja Papierza, a nowym Szefem Służby Zagranicznej został Arkady Rzegocki. Czy polityka permanentnej zmiany w dyplomacji mogła sprawić, że dwaj bohaterowie ostatnich dni zostali dobrani, z punktu widzenia władzy, nieodpowiednio? - Chyba nie, bo ta ustawa miała pomóc im dobierać kadry według własnych preferencji. Coś jednak nie idzie. Dlaczego? Może ci ludzie sami widzą, że nie mogą robić z siebie błaznów i chcą zachować resztki godności - mówi nam jeden z polityków opozycji. Inny parlamentarzysta, tym razem z Prawa i Sprawiedliwości przekonuje, że kluczowy był czynnik ludzki. Uważa też, że można było uniknąć tych wpadek, gdyby biuro komunikacji MSZ włączyło się aktywnie w procesy autoryzacyjne. - To czynnik ludzki. To dwie emocjonalne wypowiedzi niedoświadczonych dyplomatów. Gdyby to przeszło przez autoryzację przez departament komunikacji MSZ, na pewno by tego nie było - przekonuje nasz rozmówca. - Widać, że zabrakło komunikacji z innymi resortami. Wyszło niedoświadczenie i nieumiejętność poruszania się w mediach. Obowiązkiem dyplomaty jest wzmacnianie interesów Polski - dodaje. Były szef MSZ Witold Waszczykowski cieszy się z szybkich reakcji wobec obu dyplomatów, a ich wypowiedzi nazywa "antypolskimi". Liczy też, że obie dymisje będą miały walor dyscyplinujący dla pozostałych. - Źle się stało, że doszło do takich wypowiedzi antypolskich, ale dobrze, że szybko wyciągnięto konsekwencje. Oby to było przestrogą dla innych, przed ewentualnymi niefrasobliwymi wystąpieniami medialnymi - mówi Interii Waszczykowski. Łukasz Szpyrka