Łukasz Szpyrka, Interia: Często wraca pani pamięcią do wydarzeń sprzed roku? Aleksandra Dulkiewicz: - Wzruszam się w różnych momentach. Teraz, blisko rocznicy śmierci pana prezydenta, różne wspomnienia przychodzą mi na myśl. Na przykład myślałam ostatnio, że rok temu, w czwartek, mieliśmy ostatnią poważną służbową rozmowę. Gdy rok temu wychodziła pani przed kamery, po 13 stycznia, słychać było pani smutek, spokojny ton, ale łzy na pani policzkach się nie pojawiały. - Chyba nie. Było natomiast tak, że to po tej drugiej stronie pojawiały się łzy. Gdy schodziliśmy z anteny, to niektórzy dziennikarze płakali. Ja wtedy nie płakałam, nie umiem powiedzieć dlaczego. Chyba od razu weszłam w tryb zadania. Bo przecież nie jest tak, że nie czuję emocji. Dzisiaj rano (rozmawiamy w czwartek przed finałem WOŚP - red.), zanim przyszłam do pracy, byłam w Mariackim. Kościół był pusty, poza pracownikami budowlanymi. Odwiedziłam pana prezydenta. Gdy stałam przy jego urnie to łza się w oku zakręciła. Jakie pytanie stawiała pani sobie w tamtych dniach, rok temu, najczęściej? - Po rozmowie z bratem Pawła, Piotrem Adamowiczem, powiedzieliśmy sobie jasno, że nie chcemy, by ta tragedia była wykorzystywana w sposób polityczny. Zastanawialiśmy się, jak ten wielki smutek przekuć w coś dobrego. To było pierwsze pytanie - co możemy zrobić, by nie doprowadzić do eskalacji złych emocji w Polsce. Co było najtrudniejszym momentem w tym czasie? - Pewnie jest takich kilka, ale najtrudniejszy był dla mnie moment, gdy w Gdańsku wylądował samolot z żoną i córkami pana prezydenta. Razem z siostrą Magdy wchodziłyśmy na pokład. To było 14 stycznia, lądowały gdzieś pomiędzy godz. 15 a 16. Były w powietrzu, kiedy ogłoszono, że pan prezydent nie żyje. Powiedzenie o tym najbliższym... To obrazek, który bardzo często do mnie wraca. Czyli to wy powiedziałyście im o tym pierwsze? - Myślę, że się domyślały. Magda dzwoniła do mnie z Londynu zanim samolot wystartował. Wtedy jeszcze prezydent żył, ale był w bardzo ciężkim stanie. Dopytywała: "Powiedz, powiedz mi, czy on jeszcze żyje?!". Sama do końca nie wiedziałam, bo nie mieliśmy żadnych oficjalnych informacji. Odpowiadałam, że "chyba tak". Gdy jednak Magda zobaczyła mnie i Beatę w samolocie, to właściwie nic nie musiałyśmy mówić. Gdzie pani była, gdy doszło do zabójstwa? - Byłam w kościele, jak to zwykle w niedzielę. Gdy tylko z niego wyszłam, włączyłam komórkę i miałam mnóstwo wiadomości. Weszłam tylko do domu, wzięłam kluczyki od samochodu i pojechałam do szpitala. Co tam się działo? - Gdy przyjechałam było już trochę ludzi. Był m.in. brat Pawła z bratową, sporo naszych współpracowników. A tam czekanie. Niecierpliwe czekanie na wieści. Przed szpitalem zbierali się ludzie. Było ich coraz więcej. Czekaliśmy na dobre wiadomości. Operacja trwała bardzo długo. Nie było tak, że wieści z sali operacyjnej szybko do nas przychodziły. Jednocześnie rozpoczęło się zarządzanie kryzysem. Setki telefonów, rozpoczął się proces sprowadzania rodziny ze Stanów Zjednoczonych, rozmowy z wojewodą, ministrem Dworczykiem. Kiedy zauważyliśmy, że ludzi pod szpitalem jest coraz więcej zrozumieliśmy, że trzeba im coś powiedzieć. Nie może być tak, że nic nie powiemy. Pani decydowała o tym, kiedy wyjść do mediów, co im powiedzieć? - Ustalaliśmy to wspólnie z Piotrem. Choć intuicyjnie czułam, że tak trzeba zrobić. 13 stycznia 2019 roku zmienił pani życie? - Chyba do końca nie zdaję sobie sprawy, jak moje życie się zmieniło. Jest inaczej. W życiu publicznym jestem od wielu lat, ale to zupełnie co innego, kiedy jesteś wiceprezydentem półmilionowego miasta, a inaczej jak jesteś prezydentem. I to jeszcze zostajesz nim w takich okolicznościach. 2019 rok, rozpoczęty śmiercią prezydenta, był ważnym rokiem dla Gdańska i Polski. Czy po tym roku Gdańsk jest dziś lepszym miastem? - Miasto jest takie, jacy są ludzie. Czy zmieniliśmy się na lepsze? To suma indywidualnych zmian. Na rocznicę śmierci Pawła Adamowicza przygotowaliśmy publikację, w której 20 konkretnych osób opowiada, jakie zmiany u nich zaszły. To nie są ludzie z pierwszych stron gazet, ale tacy, których ta śmierć czegoś nauczyła. To bardzo różne przypadki - ktoś kandydował do rady dzielnicy, ktoś inny przestał przeklinać, ktoś inny zaczął więcej czasu spędzać z rodziną. I chyba o to w tym chodzi. A pani zmieniła się na lepsze? - Mam chyba dość krytyczne spojrzenie na samą siebie. Nie wiem, czy w ogóle zmieniłam się przez ten rok. Może stałam się bardziej twarda. Gdańsk jest ciągle na świeczniku. Pełno was w mediach ogólnopolskich. Również i pani. - Wszystko co najważniejsze w XX wieku rozpoczęło się i zakończyło w Gdańsku. Zaczęła się tu II wojna światowa, a podpisanie porozumień sierpniowych symbolicznie skończyło trudny czas. Jesteśmy miejscem wyjątkowym. Bo wyjątkowi i otwarci są ludzie, czyli mieszkańcy Gdańska. O tę otwartość też chciałem zapytać. Pani osobiście prowadzi konto na Twitterze? - Tak. W jednym z wpisów zaapelowała pani: "Bądźmy otwarci, szanujmy tych, którzy myślą inaczej". Pani tak robi? - Myślę, że tak. Szanowanie kogoś nie oznacza, że się z kimś zgadzam. Zawsze uczono mnie, że w dyskusji używamy argumentów ad rem, a nie ad personam. Staram się nie atakować personalnie, a co do idei i treści. Kolejny wpis. "Szczucie i kłamstwo to metoda rządzących w Polsce od Prezydenta Dudy rozpoczynając, poprzez funkcjonariuszy służących tzw. dobrej zmianie, przez tzw. media publiczne... Nie chcę żyć w takiej Polsce". To nie jest atak personalny? - Chodzi tu o marszałka Grodzkiego. We wpisie odniosłam się do wywiadu Jurka Owsiaka, który opowiadał, że kampania szczucia na marszałka Grodzkiego trwa w najlepsze. Dla mnie to obrzydliwe. Granice walki politycznej już dawno zostały przekroczone. Mam dzisiaj trochę inne emocje, związane z rocznicą śmierci pana prezydenta. Moja bardzo gorzka i smutna refleksja jest taka, że my z tej śmierci nie wyciągnęliśmy żadnych wniosków. Żadnych. To, co dzisiaj się dzieje z marszałkiem Grodzkim, przekracza wszelkie granice. Mówi pani o materiałach w "Wiadomościach"? - Dokładnie. Tyle tylko, że marszałek Grodzki nie jest odosobnionym przypadkiem. Ukazują się przecież moje przerobione zdjęcia w mundurze SS. Ile razy można je oglądać? Kolejna sprawa to swastyka z moim nazwiskiem wymalowana w miejscu publicznym. Uznano, że nie stanowi to znamion przestępstwa, a ściganie tego nie leży w interesie publicznym. Co to oznacza? Że żadne wnioski nie zostały wyciągnięte. "Szczucie i kłamstwo" to mocne słowa, ale niestety, są one narzędziem walki politycznej. A ja w takiej Polsce nie chcę żyć. Co to znaczy? - Nie ma mojej zgody na to, by podstawowe wartości były zatracane. Proszę wybaczyć emocje, ale moi rodzice byli ludźmi, którzy za komuny trochę ryzykowali, walczyli o Polskę. Teraz moja mama, gdy widzi co się dzieje, mówi mi: "Dziecko, jest gorzej niż za komuny". Nie wierzę w to, że nie ma takich rzeczy, które są nas w stanie połączyć. Wierzę, że większość Polaków nie chce, byśmy obrzucali się błotem, nieprawdą. Mamy najlepszy okres w historii - bez wojny, z sukcesem gospodarczym, ze słabnącymi, ale wciąż poprawnymi relacjami z sąsiadami. W przeszłości nie było takiego czasu. Rozmawiał Łukasz Szpyrka, Gdańsk