Łukasz Szpyrka, Interia: Co się dzieje? Barbara Labuda: - Młoda Polska pokazuje determinację, ale też mądrość. Doskonale zidentyfikowała swoich przeciwników, czyli polski kler i PiS. Moje pokolenie myślało dotąd, że młodzież nie rozumie co się dzieje i ma w nosie wiele spraw. Jest inaczej? - Okazało się, że doskonale wiedzą, że Trybunał Konstytucyjny to fasadowa instytucja, a Julia Przyłębska jest marionetką. Podglebie tego, co się dzieje, trwa w Polsce od lat. Myślę o chorym i patologicznym związku Kościoła z państwem. Protesty są imponujące. Zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Hasła nie są za mocne? - Niektóre są wulgarne i drastyczne. Siedziałam w więzieniu, gdzie więźniarki posługiwały się ordynarnym językiem. Nie odpowiadało mi to. Dziś natomiast wydaje mi się, że młodzi to inne pokolenie, inny typ wyrażania uczuć. Nie cierpię wulgarności, ale pamiętam nasze protesty z początku lat 90. Było spokojniej? - Byliśmy grzeczni. Za grzeczni. Moje pokolenie wyrażało swoje poglądy w sposób kulturalny, uprzejmy, rzeczowy, merytoryczny, a w sprawach dotyczących aborcji posługiwaliśmy się językiem medycznym i filozoficznym, ale widać, że to nie pomogło. Pora mówić mocniej. Co się zmieniło? - Nasze metody do końca nie działały. Walczyliśmy o godność kobiet i ich bezpieczeństwo, ale nieco innymi środkami, bo realia były inne. 30 lat temu, gdy Polska całkowicie się zmieniała, odrzuciliśmy przemocowy system PRL-owski, walczyliśmy o wyrzucenie wojsk sowieckich, próbowaliśmy budować demokratyczne instytucje, a jednocześnie doskwierała nam straszliwa bieda. Panowało powszechne bezrobocie, fabryki i PGR-y padały, a mimo to ludzie bronili praw kobiet. Walczyliśmy z absurdami, jak choćby z pomysłem więzienia za dokonanie aborcji wysuniętym przez grupy sfanatyzowanych katolików. Na tej bazie powstał ten niby kompromis. Niby? - Niby, bo był to wymuszony, chory kompromis. Został przyjęty ze zdumieniem, ale przez lata się do niego przyzwyczailiśmy. Na początku lat 90. też było gorąco, ale wyglądało to inaczej. Ludzie byli znacznie biedniejsi, trudniej było się organizować. Było za to więcej debat, dyskusji eksperckich. Taki sam był natomiast Trybunał Konstytucyjny, który przez lata przyklepywał wszystko, czego życzył sobie Kościół, wykorzystując do tego polityków. Tak jest też teraz. Od orzeczenia Trybunału się zaczęło. - Wyrok TK z poprzedniego tygodnia to cyniczne, wykalkulowane działanie władzy, bo liczono się z tym, że ludzie nie wyjdą na ulice z powodu pandemii. A jednak zaryzykowali swoim zdrowiem, co prawdopodobnie przyczyni się do rozprzestrzeniania wirusa, ale zrobili to świadomie, w imię czegoś większego. Młodzież zachowuje się w sposób dojrzały, co wprawia mnie w stan podziwu. Jednocześnie jestem zmartwiona, że u schyłku mojego życia, zostawimy Polskę w rękach ludzi cynicznych i bezwzględnych. Nie wierzy pani w zmiany? - Myślę, że nastąpi przewartościowanie w społeczeństwie. W życiu często brałam udział w protestach. Jeszcze kilka lat temu, gdy protestowaliśmy w obronie sądów, zastanawialiśmy się, gdzie jest młodzież, bo przecież robimy to dla niej. Młodzieży nie było. Była obojętna. To nie była ich sprawa. Dla nas było to bolesne. Dziś spójrzmy na ulice - prawie sama młodzież. Niemal całkowity zakaz aborcji bardzo uderzył w tę grupę. To moment, na który czekała pani od lat? - Cieszę się, że ludzie dostrzegli tchórzostwo i zakłamanie moralne Kościoła. Kwintesencją był wywiad Piotra Kraśki z kardynałem Stanisławem Dziwiszem. Po nim chyba już nikt nie ma złudzeń, w jakiej kondycji jest nasz Kościół. To, że teraz ludzie wchodzą do świątyń jest odpowiedzią na to, co robił Kościół - wchodził do naszego prywatnego życia, narzucał normy. Niektórzy mówią, że ataki na świątynie to profanacja, zdziczenie i barbarzyństwo. - Nie widzę w tym nic złego. Absolutnie to popieram. Przez całe lata takie obrończynie praw kobiet jak ja podkreślały, jakie zło wypływa z części Kościoła. Z powodu pychy, zakłamania i żądzy władzy kleru. Część z nas dostrzegała to od początku. Występowaliśmy z krytyką, ale ludzie widzieli naszą bezradność, bo przecież ciągle przegrywaliśmy. Chory układ między klerem a władzą to zakała naszej demokracji. Zepsuło mi to całą radość z przemian, do których wspólnie po 1989 roku doprowadziliśmy. Dlatego dziś nie przeszkadza mi, gdy demonstranci wchodzą do kościołów. I to zadziała? - Już działa. Ludzie się zjednoczyli, dołączają do tego rolnicy, górnicy i inne grupy społeczne. Ostatnie dni to sytuacja pararewolucyjna. Nie mam pojęcia, jak się to rozwinie, ale determinacja młodych ludzi jest olbrzymia. W którą stronę może to pójść? - Przypuszczam, że obóz rządzący poszuka czegoś, co umie najlepiej, czyli pokrętnego rozwiązania, który na jakiś czas wyciszy nastroje. Bo przecież widać jak na dłoni, że nie mają jakiejś strategii zarówno na te protesty, pandemię i inne sprawy. Z trudnymi problemami przeważnie przegrywają. Jako społeczeństwo jesteśmy ofiarami takich rządów. Rząd nie zgasi protestów? - Oni nie chcą zakończyć tego delikatnie i taktownie. Nie szukają rozwiązań. Po prostu oczekują, że ludzie przestaną wykrzykiwać mocne hasła. Oczekują, nie dając nic w zamian. A nie chcą dostrzec, że ludzie są dziś zdesperowani. Kto jest liderem protestów? - Marta Lempart. Mówi pani bez zastanowienia. - Nie muszę się zastanawiać. Znam Martę i wiem, że łatwo nie odpuści. To prawdziwa liderka ze strategiczną głową. Poza nią jest wiele świetnych kobiet w tym gronie i wiem, że szybko nie zrezygnują. Co przyniosą najbliższe dni? - PiS jest mistrzem wykrętnych rozwiązań, nie nadążę za ich myśleniem, więc nie odpowiem na to pytanie. Wierzę natomiast, że siła ludzka, waleczność i umiejętność myślenia o innych da owoce. Nie będę teraz podsuwać żadnych pomysłów PiS. Narobili wstrętnych rzeczy, więc niech teraz sami się z tym bujają. Rozmawiał Łukasz Szpyrka *Barbara Labuda - dr nauk humanistycznych, działaczka opozycji antykomunistycznej w PRL, była posłanka trzech kadencji, była minister w kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, ambasadorka Polski w Luksemburgu, działaczka na rzecz praw kobiet i wolności światopoglądowych.