Łukasz Szpyrka, Interia: Przebiera pan nogami przed kolejnym lockdownem? Artur Dziambor: - Mam nadzieję, że go nie będzie. Nawet partia rządząca ma już świadomość, że wprowadzenie kolejnego lockdownu będzie trudne do zaakceptowania dla społeczeństwa. Zaczęliśmy powolutku normalnie żyć. Dwukrotnie było tak, że chwilę po powrocie dzieci do szkół nadchodził lockdown. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? - PiS nauczyło się zarządzać strachem, a w dodatku spodobało im się to z jakichś perwersyjnych powodów, ale to ich sprawa. Mam nadzieję, że jednak ktoś tam umie trzymać lejce i nie pozwoli niektórym członkom rządu, zachowującym się czasami jak szaleńcy, doprowadzić do lockdownu, zamknięcia szkół, zamknięcia dużej części prywatnych przedsiębiorstw. Jestem natomiast świadomy, że nie znam dnia ani godziny i 1 września uczniowie wrócą do szkół, a np. 1 października studenci uczelni już nie zobaczą. Gospodarka jest w stanie wytrzymać kolejny lockdown? - Rząd się wyżywi, jak powiedział kiedyś Jerzy Urban. Prywatni przedsiębiorcy już niekoniecznie. Tarcza antykryzysowa pomogła tylko garstce ludzi. Znam wiele miejsc zamkniętych bezpowrotnie, a to kwestia nieodpowiedzialności rządu. Nie stać nas oczywiście na kolejny lockdown, który uderzył nie tylko w gospodarkę i szkołę, ale przede wszystkim w zdrowie. Mówiliśmy o tym od początku, a już teraz kolejni ludzie umierają, bo skupiliśmy się głównie na covidzie, a zapomnieliśmy o innych chorobach. Dziś to pokutuje. W dodatku mamy najwyższą od 20 lat inflację - na poziomie 5,4 proc. - Jesteśmy rekordzistami w Unii Europejskiej i rzeczywiście wygląda to bardzo źle. Inflacja jest na takim poziomie z prostego powodu - odkąd rządzi PiS, państwo zajmuje się dofinansowaniem programów socjalnych i dodrukowywaniem pieniądza. Przez to sztucznie rosną zarobki. Kiedy państwo ręcznie steruje pensjami i podwyższa najniższą krajową, rośnie również średnia krajowa. A tym samym droższe jest utrzymanie pracownika i dlatego ceny muszą rosnąć. Prezydent Andrzej Duda powiedział, że trzeba się przyzwyczaić, bo jeśli zarobki rosną, to i ceny rosną. W podobnym tonie wypowiada się dzisiaj wiceminister finansów Piotr Patkowski. - Dokładnie znam tę wypowiedź. Robią wszystko, żeby udawać, że dzięki PiS gospodarczo się rozwijamy. Tylko weryfikację takich działań widzimy na zakupach. Ta inflacja to też jest nic w porównaniu z tym, co się odczuwa w usługach. Skok cen jest dużo wyższy niż te 5,4 proc. Zresztą wszystko jest droższe, bo państwo bawi się w dobroczyńcę cudzym kosztem. Przemysław Czarnek powiedział w "Gościu Wydarzeń", że zakłada jeden scenariusz - naukę stacjonarną w szkołach przez cały rok. To akurat chyba się panu podoba. - Akurat w tej konkretnej kwestii trzymam kciuki. W głosowaniu nad odwołaniem Czarnka wstrzymałem się od głosu, a to jeden z powodów. Wiem, że wcześniej mocno walczył, by szkoły były otwarte jak najszybciej, ale na to mu nie pozwolono. Jeżeli ktoś znów pomyśli o wprowadzeniu lockdownu, to szkoły będą pierwsze, które oberwą. Twarde stanowisko ministra edukacji mnie cieszy, ale trochę żałuję, że nie jest to minister zdrowia. Powrót do normalnej, standardowej szkoły to pierwszy krok, by młodzi ludzie mogli się spokojnie przygotowywać do dalszych szczebli. Przypomnę, że ubiegłoroczni maturzyści i ósmoklasiści zostali najmocniej dotknięci - nie dość, że covid, to wcześniej strajk nauczycieli. Ta grupa straciła najbardziej w ostatnim czasie. Trzeba zapobiec powtórki z historii. Tegoroczni maturzyści to z kolei moi uczniowie, których prowadziłem tuż przed wejściem do polityki. Wciąż mam z nimi kontakt i wiem, że bardzo obawiają się przyszłości. Pana szkoła językowa jeszcze działa, czy upadła w lockdownie? - Miałem małą szkołę językową dla dzieci, ale zrezygnowałem z niej całkowicie jeszcze przed wejściem do polityki. Zamknąłem wszystko, a uczniowie trafili do zaprzyjaźnionych lektorów. Dobrze mieć jednak kontakt, bo wymieniam z uczniami opinie i mogę być na bieżąco. ZOBACZ: Gwiazdy świętują rozpoczęcie roku szkolnego Powtarza pan, że "na nowo trzeba nauczyć się uczenia się". Co ma pan na myśli? - Przed komputerami oduczyliśmy się procesu uczenia się. Pojawiła się polaryzacja - na uczniów, których rodzice mieli więcej pieniędzy i inwestowali w dodatkową edukację, i na takich, którzy pieniędzy nie mieli i musieli sami sobie radzić. Odbywali zajęcia, uczestniczyli w sprawdzianach, które mimo wszystko były prowadzone w patologicznej formie. Poziom został obniżony. Młodzi ludzie, wiedząc, że standardy się obniżyły, w szkole będą musieli na nowo nauczyć się uczyć. Było zupełnie inaczej, łatwiej, ale najwyższa pora, by wszystko wróciło do normy. Postuluje pan też, by większy nacisk położyć na wychowanie fizyczne. - W tej sprawie też zgadzam się z ministrem Czarnkiem. Widzę możliwość powrotu do czegoś takiego jak "otwarta szkoła". Czyli szkoła byłaby otwarta także po lekcjach, a pod opieką nauczycieli uczniowie mogliby grać w siatkówkę, koszykówkę itd. Widzę tu możliwości rozwojowe i zainteresowanie uczniów. Szczególnie siłownią, bo trzeba przyznać, że gry zespołowe na zewnętrznych boiskach stały się jednak trochę passe. Prowadzone są badania nad dopuszczeniem szczepionki dla dzieci poniżej 12. roku życia. To dobry pomysł? - Jestem przeciwnikiem obowiązkowości. Jeśli chodzi o szczepienia dobrowolne, to pozostawiam decyzję rodzicom, chociaż w przypadku tej szczepionki byłbym bardzo ostrożny. Funkcjonuje od niecałego roku i jeszcze nie wiemy, jakie będą jej dalekosiężne efekty. Zupełnie inna jest optyka jeśli chodzi np. o szczepionki na polio, której zbawienny efekt znamy. W tym przypadku niestety nie mamy pewności, więc byłbym ostrożny. Szkoci dwa tygodnie temu wrócili do szkół, a po tym czasie notuje się rekordy zakażeń wariantem Delta. Nie boi się pan, że u nas będzie podobnie i jednak dla bezpieczeństwa trzeba będzie zamknąć szkoły? - Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Odnoszę wrażenie, że u nas już wcześniej wirus rozszedł się po społeczeństwie w drastycznym stopniu. Nie wyobrażam sobie, by ewentualna kolejna fala była równie śmiercionośna i groźna. Wierzę, że ta trzecia fala była ostatnią tak drastyczną. Wierzę też tym, którzy mówią, że do istnienia covida należy się przyzwyczaić. Są też szczepionki, które mogą pomóc, i mamy na to dane mówiące, że ograniczają ciężki przebieg choroby. Mamy też kwestie naturalnej odporności, mamy też badania na przeciwciała, które polecam, bo sam dość ciężko przeszedłem tę chorobę i takie badania zrobiłem. Może uda się uniknąć najtrudniejszych opcji. Prawdopodobnie w miejscowościach na granicy polsko-białoruskiej zostanie wprowadzony stan wyjątkowy. To decyzja uzasadniona? - Biorąc pod uwagę to, co wyprawia tam nasza centrolewicowa opozycja, trzeba jakoś reagować. Nie byłoby w ogóle tematu, gdyby nie to, że posłowie Lewicy i Koalicji Obywatelskiej robią tam cyrki przed kamerami. Straż Graniczna mogłaby funkcjonować tak, jak zawsze. Teraz to sprawa medialna, rozdmuchana na gigantyczną skalę. Druga rzecz to tzw. Operacja Śluza, na którą też musimy być przygotowani. Krótko mówiąc, to będzie dobra decyzja. Trzeba w tę stronę iść, by uspokoić nastroje w mediach i lepiej kontrolować nasze granice. Problem nielegalnych migrantów przechodzących przez granicę zawsze był, ale teraz mamy do czynienia z sytuacją polityczną. Rząd odczytał ją prawidłowo, choć teraz pytanie, jak daleko pójdzie reżim Łukaszenki. Mam nadzieję, że się wycofa jeśli zobaczy, że jesteśmy gotowi się postawić. To krótka rozmowa, a już trzeci raz chwali pan rząd Prawa i Sprawiedliwości. - Spokojnie, porozmawiamy kiedyś o Nowym Wale, to usłyszy pan mocne słowa krytyki. Rozmawiał Łukasz Szpyrka