Łukasz Szpyrka, Interia: Dostała pani pierwszy przelew z parlamentu? Agnieszka Dziemianowicz-Bąk: Tak. Jest pani zadowolona z jego wysokości? - Tak. Uważam, że uposażenia poselskie są bardzo dobre. To zarobki zdecydowanie wyższe od tych, na które może liczyć większość Polaków. Jak w takim razie odbiera pani słowa posła Lewicy Marcina Kulaska, który w rozmowie z Interią powiedział: "proponuję spróbować utrzymać się w Warszawie za 6,5 tys. zł na rękę i dietę 2,5 tys. zł". - To była niefortunna wypowiedź, za którą Marcin Kulasek przeprosił, za którą przeprosiła też rzeczniczka klubu Anna Maria Żukowska. Jest przecież wielu mieszkańców Warszawy, którzy muszą utrzymywać się za mniejsze kwoty. Myślę, że poseł Kulasek też o tym wie. Oczywiście, nie zgadzam się z treścią wypowiedzianych przez niego słów, ale cieszę się, że poseł Kulasek się z nich wycofał. Poseł Kulasek mówił też o słabych warunkach w Hotelu Poselskim. Pani też z niego korzysta? - Korzystałam chwilowo. W tej chwili wynajmuję mieszkanie na terenie Warszawy. Hotel oczywiście ma sznyt przeszłości, ale warunki są w porządku - jest czysto, personel jest miły. Jestem przyzwyczajona do częstych podróży i spania w różnych warunkach. Raczej nie korzystam z luksusowych hoteli, więc jak na moje potrzeby warunki w Hotelu Poselskim są wystarczające. Ale nie ma co ukrywać - to hotel, który pamięta przeszłe czasy. Pierwsza wypłata za panią, pierwszy miesiąc w parlamencie także. Jaki to był czas? - Był to miesiąc bardzo intensywnej pracy dla całego klubu Lewicy. Pokazaliśmy się jako szczególnie aktywna i konstruktywna część opozycji. Stanęliśmy naprzeciw rządu PiS nie tylko z krytyką, ale też kontrpropozycją - jak np. w przypadku 30-krotności. Złożyliśmy w tej sprawie dobry projekt, wprowadzający emeryturę minimalną i maksymalną, i powiedzieliśmy "sprawdzam" Prawu i Sprawiedliwości. Okazało się, że ich intencje nie były szczere, nie poparli projektu Lewicy - nie są zainteresowani zmianą systemu emerytalnego na bardziej sprawiedliwy i solidarny. Prawdopodobnie jeszcze wiele razy tak się stanie. - Zapewne. Ale to nie znaczy, że przestaniemy próbować. Będziemy mówić "sprawdzam" rządzącym. Mówią, że chcą budowy państwa dobrobytu? Proszę bardzo, Lewica ma gotowe jego najważniejsze filary. Będziemy konsekwentnie proponować swoje projekty, bo w budowę państwa dobrobytu nad Wisłą naprawdę wierzymy. I nie pozwolimy tej wizji skompromitować Prawu i Sprawiedliwości. Lewica jest po to, by tę ideę obronić, pokazać Polakom, na czym mogłaby polegać jej realizacja, a za kilka lat, kiedy obejmiemy władzę - by ją wdrożyć w życie. Jak wyobrażała pani sobie początki życia parlamentarnego? Jest pani czymś pozytywnie zaskoczona lub rozczarowana? - Obserwując z zewnątrz działania PiS, nie spodziewałam się po tej partii wiele. Ale słysząc na początku nowej kadencji deklarację premiera czy prezesa PiS o "nowym otwarciu", byłam ciekawa, jak długo będą w stanie zachować wiarygodność. I co? Bardzo szybko, bo już na pierwszym posiedzeniu, okazało się, że nie ma żadnego nowego otwarcia. Widzieliśmy to podczas słynnego już anulowanego głosowania. To był pierwszy moment, w którym przekonałam się, że nic się nie zmieniło. Kiedy wydobyłam nagranie, na którym słychać te pamiętne słowa i słowa Jarosława Kaczyńskiego, zwracającego się z pogardą w kierunku opozycji i mówiącego "i tak zrobimy swoje", to momentalnie stało się jasne, że PiS nawet nie chce nowego otwarcia udawać. Pani marszałek powinna zostać ukarana? - Jako Lewica zawiadomiliśmy prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa. Tak, jeśli doszło do nadużyć - a naszym zdaniem doszło - to oczywiście powinna zostać ukarana. Co więcej - my posłowie i posłanki, ale też opinia publiczna, dowiedzieliśmy się o przyczynach "anulowania" tylko dlatego, że pani marszałek zapomniała wyłączyć mikrofon. Być może to dobry moment, by wprowadzić zasadę, że mikrofony na sali sejmowej powinny być włączone cały czas? Tak, by opinia publiczna, ale też inni posłowie wiedzieli, co dokładnie się dzieje, jakie rozmowy przeprowadza marszałek Sejmu. Parlament to miejsce pracy, sala plenarna to miejsce obrad, a nie miejsce przeznaczone na prywatne rozmowy, więc nie widzę powodów, żeby to, co się tam dzieje, nie miało być w pełni upubliczniane. Co ważnego wydarzy się 14 grudnia? - Z tego, co się orientuję, to całkiem sporo. Tego dnia odbędzie się konwencja SLD, konwencja Wiosny oraz prawybory prezydenckie w Platformie Obywatelskiej. Lewica nie ogłosi tego dnia, kto będzie jej wspólnym kandydatem na prezydenta? - Kandydata lub kandydatkę Lewicy poznamy najpewniej w grudniu. Ale czy to będzie akurat 14 grudnia, to nie jest rozstrzygnięte. Kto będzie tym kandydatem lub kandydatką? - Sprawa nie jest przesądzona. Są rozważane różne opcje, propozycje kandydatów, ale również kandydatek. Cieszy mnie, jak dużo mówi się ostatnio o możliwych kandydatkach Lewicy, bo to pozwala pokazać, jak silne kobiety są po tej stronie sceny politycznej. Cieszy mnie, że udało się doprowadzić do takiej dyskusji, niezależnie od tego, kto ostatecznie będzie kandydować. Choć osobiście nie ukrywam, że widziałabym w tej roli jedną z kobiet lewicy. Nie obawia się pani powtórki sprzed pięciu lat, kiedy to Magdalena Ogórek okazała się kompletnie nietrafionym pomysłem? - Nie obawiam się, bo mam poczucie, że w sensie symbolicznym i politycznym, żegnamy się z Magdaleną Ogórek. To była nietrafiona kandydatura, błąd ówczesnego kierownictwa SLD, nawet jeśli Leszek Miller ma problem, żeby się do tego błędu przyznać. Ale to zamknięty rozdział, czas sprowadzania kobiet do roli paprotek w polityce się skończył, jestem co do tego przekonana. Jesteśmy w innej rzeczywistości politycznej - merytorycznej i poważnej. Kobiety pełnią inną funkcję w polityce - nie godzą się na bycie zabiegiem PR-owym, ale mają swoją podmiotowość. Magdalena Ogórek była paprotką? - Pozwoliła sprowadzić się do takiej roli i taką rolę odegrała, ze szkodą wówczas dla Zjednoczonej Lewicy, ale też ze szkodą dla kobiet w polityce. W gronie potencjalnych kandydatek pojawia się też pani nazwisko. - Cieszy mnie to, ale odczytuję to przede wszystkim jako sygnał, że wyborcy oczekują od Lewicy dostrzeżenia potencjału polityczek. Uzupełnienia tego, skądinąd bardzo wartościowego projektu, na jakim Lewica bazowała w kampanii parlamentarnej, opartego na trzech męskich liderach, o postacie silnych kobiet. W liczbie mnogiej - bo też nie o to chodzi, żeby co jakiś czas pojawiała się solistka, tokenowa kobieta na tle męskich polityków. Dlatego cieszy mnie, że w kontekście ewentualnych kandydatek na prezydenta pojawiają się też nazwiska Małgorzaty Sekuły-Szmajdzińskiej, senator Gabrieli Morawskiej-Staneckiej, ale także postaci spoza klubu czy parlamentu, jak Jolanta Banach czy prof. Monika Płatek. Wierzę w każdą z tych kobiet, a najbardziej - w ich, w naszą współpracę. I Barbary Nowackiej, która formalnie współtworzy Koalicję Obywatelską. - I która przez Grzegorza Schetynę została potraktowana tak, że nawet nie zaprosił jej i jej partii do udziału w prawyborach. Grzegorz Schetyna przeprowadza prawybory w PO, ale od reszty KO oczekuje bezwarunkowego poparcia. To w mojej ocenie bardzo niepoważne traktowanie koalicjantek - Małgorzaty Tracz z Zielonych i Barbary Nowackiej z Inicjatywy Polska. Schetyna dał popis tego, jak traktuje się w ramach KO polityczki. Tak źle, że niemal na pewno wspólnym kandydatem KO będzie inna kobieta - Małgorzata Kidawa-Błońska. - Jeśli PO wybierze Małgorzatę Kidawę-Błońską i narzuci ją koalicjantom z KO, to będzie to kandydatka PO narzucona Zielonym, Inicjatywie i Nowoczesnej. Co więcej, będzie to konserwatywna kandydatka narzucona jednak bardziej liberalnym koalicjantkom. Biorąc choćby pod uwagę, jak antykobiece stanowisko zajmuje np. w kwestii dostępu do aborcji, zdziwi i zmartwi mnie poparcie dla niej ze strony Zielonych czy Barbary Nowackiej. Chce pani zostać prezydentem? - To, czego chcę, to - po pierwsze - budować silną lewicę, która za cztery lata będzie w stanie przejąć władzę, po drugie, dbać o to, by na tej lewicy była zapewniona przestrzeń dla kobiet. Taką agendę można realizować na wiele sposobów, nie tylko jako kandydatka na prezydentkę. Gdyby miała pani wskazać z Lewicy jedną kandydatkę na prezydenta, to kto by to był? - Byłby to bardzo trudny wybór, bo kobiety w klubie Lewicy i w szerzej rozumianym środowisku są świetnie przygotowane do startu. Mam oczywiście swoje typy, ale najważniejsze, by ta kampania jednoznacznie pokazała, że Lewica ma wizję prezydentury, symbolicznej odbudowy Pałacu Prezydenckiego po destrukcyjnej prezydenturze Andrzeja Dudy. Tak, by był to ośrodek autonomiczny, by odzyskał swoją rangę, ale także by kojarzył się Polkom i Polakom ze sprawczością i aktywnym działaniem. Prezydent czy prezydentka ma mnóstwo możliwości realnego, a nie tylko symbolicznego działania - i chciałabym, żebyśmy już w kampanii pokazali, że Lewica ma plan, jak je wykorzystać. Rozmawiał Łukasz Szpyrka