Błąd wypatrzyły pracownice dziekanatu. To one zawiadomiły władze wydziału, że jest problem z drugim rokiem germanistyki. Mianowicie studenci nie osiągnęli wymaganej prawem liczby punktów ECTS, co jest warunkiem do przejścia na kolejny rok studiów. Najciekawsze jest jednak to, że nie samowola lub opieszałość studentów jest powodem ogromnego zamieszania, ale brak profesjonalizmu władz wydziału. To one nie umieściły w planie zajęć kluczowego przedmiotu, obligatoryjnego na drugim roku studiów. Studenci przez cały rok nie uczęszczali na takie zajęcia, bo po prostu nie zostały im one przyporządkowane. W trybie pilnym wydział chce to naprawić - pod koniec lipca, czyli już w trakcie przerwy od zajęć dydaktycznych, studenci dostali informację z dziekanatu, że muszą zaliczyć zaległy przedmiot. Co więcej, mają to zrobić do końca wakacji. Wśród studentów zawrzało, a jeden z nich przekazał Interii, że skandaliczny błąd wynikający z niekompetencji władze chcą przerzucić na młodzież. - To tak, jakby w liceum zapomniano, że w drugiej klasie uczniowie mają chodzić na lekcje matematyki - uśmiecha się jeden ze studentów. - Kuriozalne działania władz dziekańskich przypominają sytuację, w której - przykładowo - kursantom chcącym zdobyć prawo jazdy oferuje się, żeby sami nauczyli się jeździć samochodem bez żadnych zajęć praktycznych - komentują nasi rozmówcy. "Kompromisowe rozwiązanie" Władze wydziału zdają sobie sprawę, że w ciągu dwóch miesięcy studenci nie są w stanie przyswoić materiału, który powinien być realizowany w normalnej formie zajęć dydaktycznych przez cały semestr. Znalazły więc kompromisowe rozwiązanie polegające na minimalnych wymaganiach. Studenci mają lub mieli (sprawa zaliczenia jest w trakcie realizacji - red.) wykonać proste zadanie i nauczyć się wyraźnie okrojonego materiału teoretycznego. Nie są to góry, których nie mogą przenieść, ale uczelnia wystawia sobie złe świadectwo - wykładowcy wpiszą do indeksów de facto fikcyjne oceny. "Na papierze" wszystko będzie wyglądać tak, jakby przedmiot został zrealizowany, a studenci posiedli wiedzę i umiejętności potrzebne do jego zaliczenia. Problem w tym, że będzie to zwykłe kłamstwo, bo ani jeden, ani drugi warunek w tej sytuacji nie może zostać spełniony. Pytanie, jak na tę sprawę zareagują Ministerstwo Edukacji i Nauki. Tym bardziej, że od 2019 roku UMK w Toruniu znajduje się w elitarnym gronie uczelni badawczych w Polsce. Kuriozalne tłumaczenia Kto tak naprawdę popełnił błąd i czy poniesie za to odpowiedzialność? "Koordynator kierunku filologia germańska, wskazując liczbę proseminariów literaturoznawczych do zrealizowania w bieżącym roku akademickim, popełnił błąd, od którego uznania się nie uchyla, co jednoznacznie zostało zawarte w liście. Studenci zasugerowali się błędną informacją i nie uzyskali w konsekwencji wymaganej liczby punktów ECTS" - przekazało nam biuro prasowe UMK w Toruniu. W kolejnym zdaniu tłumaczenia uczelni wydają się jednak kuriozalne, bo o ile pracownik UMK przyznał się do błędu, to władze wprost pomyłkę chcą przypisać... studentom. "Uznając swój błąd, chcemy jednocześnie zwrócić uwagę na fakt, że na mocy regulaminu studiów UMK studenci są zobowiązani do znajomości programu swych studiów. Nikt nie zgłosił dysproporcji punktów ani koordynatorowi kierunku, ani też pracowniczce dziekanatu" - przekonują władze uczelni. Studenci jednak pytają, dlaczego to oni mieliby ponosić odpowiedzialność za brak zajęć, skoro to nie oni zajmują się ich organizacją? Uczelnia odpowiada, że "student jest zobowiązany do znajomości programu studiów, który jest dostępny na stronie WH. Dokument z błędną informacją był tylko pomocniczym komentarzem, do którego przygotowania koordynator nie był bynajmniej zobowiązany". To nie pierwsza głośna sprawa na tej uczelni Stan gry jest taki, że do 20 września studenci mają czas na "zaliczenie" przedmiotu widmo, i sukcesywnie ma to miejsce. Uczelnia przekonuje ponadto, że żaden ze studentów nie złożył formalnych zastrzeżeń co do zaproponowanej przez władze wydziału procedury "zaliczenia" przedmiotu. Wciąż jednak pozostaje kluczowe pytanie - czy resort edukacji i nauki jest w stanie zaakceptować niejasne praktyki związane z wpisaniem do indeksów ocen obarczonych wadą prawdą? Na UMK w Toruniu zostaną bowiem wstawione poszkodowanym studentom oceny i punkty ECTS za pracę, której de facto nie wykonali. Zajęcia dydaktyczne się nie odbyły, czyli studentom nie zagwarantowano zgodnie z przepisami prawidłowego i pełnego procesu kształcenia. Co ciekawe, to nie pierwsza głośna sprawa z ostatnich miesięcy z UMK w Toruniu w roli głównej. W marcu, w Collegium Medicum UMK w Bydgoszczy, które jest częścią UMK w Toruniu, studenci nagrali wykładowców, którzy rozmawiali o zaniżaniu zdawalności. W konsekwencji zdymisjonowany został najbarwniejszy z nich prof. Janusz Moryś z Gdańska, a dwaj inni nagrani wykładowcy w zasadzie uniknęli nieprzyjemności i wciąż pracują w UMK.Łukasz Szpyrka