Łukasz Szpyrka, Interia: Kto wygrał bitwę na kwieciste przemówienie - pan czy Aleksander Kwaśniewski? Adrian Zandberg: W przemówieniu prezydenta padło coś moim zdaniem bardzo istotnego - nie możemy dopuścić do tego, by kolejne pokolenie żyło w gorszych warunkach niż ich rodzice. Nie możemy dopuścić do tego, by w Europie znowu wyrosły granice, żeby żądza zysku zniszczyła planetę, żeby młodzi ludzie wegetowali na śmieciówkach zamiast się rozwijać. To jest po prostu nie fair. Dobrze, że taki głos pada ze strony polityka starszej generacji. Podobała się panu część, w której Kwaśniewski mówił sentymentalnie o PRL i potrzebie wsparcia m.in. byłych funkcjonariuszy i żołnierzy? - Nie jest tajemnicą, że jesteśmy z różnych tradycji. Lewica jest koalicją, a nie jedną partią także dlatego. Wyborca SLD to oczywiście nieco inny wyborca niż wyborca Partii Razem. Przez te dwa lata w Sejmie pokazaliśmy jednak, że umiemy współpracować pomimo różnic. Udało się, bo budujemy tę współpracę na poszanowaniu różnorodności i wokół konkretów. Można w polityce rozmawiać, a nie tylko na siebie krzyczeć - to jest bardzo optymistyczna historia. Myślę, że Polska bardzo potrzebuje polityki innej niż tylko wieczna wojna wszystkich ze wszystkimi. Partia Razem nie uczestniczy w tym zjednoczeniu. - Wszystko zgodnie z planem. Pozostajemy częścią lewicowej koalicji. Czuje pan, że na dłuższą metę nie ma to sensu i woli przyglądać się temu trochę z boku? - Jestem zadowolony z funkcjonowania Koalicyjnego Klubu Lewicy. Wydaje mi się zresztą, że roszady polityków nie są najważniejsze. Ważniejsi są ludzie, którzy czekają na nas na zewnątrz. Dwa ważne pytania to: z czym idziemy do tych ludzi i jak chcemy do nich dotrzeć. Każda partia ma oczywiście swój czas wewnętrzny, kiedy wybiera władze, wtedy pojawiają się ambicje i spory. Dobrze, że ten etap u naszych koalicjantów się kończy. Będzie można ze zdwojoną energią ruszyć do przodu. Mówi się, że pan wyczekuje najlepszego momentu, bo przecież sondaże, jak choćby ostatni oko.press, stawiają pana wyraźnie w roli lidera całej lewicy. - Siłą lewicowej koalicji jest to, że jesteśmy drużyną. Jakby się każdy z nas codziennie budził z pytaniem "a kto tu będzie szefem", albo kombinował, jak wykopać dołek pod resztą, to by się ta koalicja szybko rozpadła. A że potrzeba w polskiej polityce odrobiny rozsądnej współpracy, zamiast wiecznej walki o to, kto kogo zdominuje, stłamsi, wymusi hołd, to mam nadzieję dotrze w końcu do wszystkich. Ma pan wrażenie, że tym dominatorem chce być Donald Tusk, który zaprosił wszystkich w niedzielę na Plac Zamkowy, by zaprotestować wspólnie przeciw orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego? - Nie chcę być małostkowy, bo sprawa przyszłości Polski w Europie jest naprawdę ważna. Proszę mnie zwolnić z recenzowania kulis. Wybiera się pan na Plac Zamkowy? - Jestem jutro poza Warszawą, w trasie. Tam, gdzie jadę, też będzie zresztą proeuropejskie zgromadzenie, w którym wezmę udział. Poza Warszawą, bo wierzę, że żeby wygrać z obecną władzą, musimy być z ludźmi nie tylko w stolicy, nie tylko w Sejmie, nie tylko w telewizji. Mówił o tym dziś mądrze Aleksander Kwaśniewski. Nie wszystko da się zrobić w internecie. To ważna lekcja od polityka, który umiał wygrywać. Rozmawiał Łukasz Szpyrka