Mówi bliski współpracownik Jarosława Kaczyńskiego: - Z tego, co mi wiadomo, będziemy kolejny raz wskazywać tych samych kandydatów. To niedopuszczalne, żeby inne partie wybierały, kto z PiS-u może być na jakiejś funkcji, a kto nie. - Będziemy chcieli, żeby byli to kandydaci, na których to my się decydujemy - dodaje inny polityk z otoczenia prezesa. - Rozumiem, że Platforma boi się, że będzie mieć pod górkę w tej komisji, ale to nie może być tak, że oni wybierają sobie, którzy politycy PiS-u zostaną członkami komisji śledczej - podkreśla nasze źródło z Nowogrodzkiej. Koalicja rządząca mówi: weto Skład komisji śledczej ds. Pegasusa miał być przegłosowany przez Sejm w czwartek 18 stycznia. Do tego jednak nie doszło, ponieważ większość rządząca zakwestionowała kandydatury przedstawicieli zgłoszonych do komisji przez PiS. Chodzi o czterech posłów: Sebastiana Kaletę, Michała Wójcika, Jana Kanthaka i Janusza Cieszyńskiego. Zastrzeżenia do wskazań PiS-u zgłosili członkowie komisji delegowanie przez obóz władzy: Joanna Kluzik-Rostkowska, Marcin Bosacki, Witold Zembaczyński i Tomasz Trela. - Uzasadnienie jest bardzo proste: nie można być sędzią we własnej sprawie. Wszyscy kandydaci PiS-u do tej komisji byli zamieszani w sprawę Pegasusa - argumentował poseł Bosacki. Politycy większości parlamentarnej wskazali, że trzech z czterech kandydatów PiS-u (Kaleta, Kanthak i Wójcik) było wysokimi funkcjonariuszami Ministerstwa Sprawiedliwości, które będzie jedną z dwóch, obok Centralnego Biura Antykorupcyjnego, głównych instytucji kontrolowanych przez komisję śledczą. Z kolei czwarty nominat PiS-u (Cieszyński) - jak tłumaczyli przedstawiciele koalicji rządzącej - był zamieszany w tzw. aferę respiratorową, podczas której współpracował z Centralnym Biurem Antykorupcyjnym i Agencją Wywiadu. W przypadku wszystkich czterech posłów PiS-u miałby, według polityków opozycji, zachodzić konflikt interesów, gdyby zostali członkami komisji. Podobnego zdania było Prezydium Sejmu, które przychyliło się do wniosku o wykluczenie Cieszyńskiego, Kalety, Kanthaka i Wójcika. - Zostały przyjęte zastrzeżenia dotyczące wszystkich czterech zgłoszonych kandydatów, a więc rusza nowa tura - zapowiedział Szymon Hołownia. Marszałek Sejmu dodał, że "klub Prawa i Sprawiedliwości otrzyma pismo w tej sprawie, żeby wyznaczył nowych kandydatów i cała ta procedura ruszy raz jeszcze". Argumenty PiS vs. Rzeczywistość PiS nie zgadza się ani z zarzutami wobec ich przedstawicieli, ani z decyzją o ich wykluczeniu, ani też z żądaniem wskazania nowych przedstawicieli do komisji. Jeden z posłów PiS-u, z którym rozmawiamy, podważa tezę o odpowiedzialności resortu sprawiedliwości za zakup systemu Pegasus. Nazywa to "faktem medialnym" wykreowanym przez "Gazetę Wyborczą", która jako pierwsza opisała sprawę opiewającego na 25 mln zł zakupu. - Tego typu stawianie sprawy dowodzi wyłącznie ignorancji w temacie i nie rokuje dobrze pracom tej komisji - zapewnia nasz rozmówca. Rzecz w tym, że ta linia obrony nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Informacje o zakupie izraelskiego systemu inwigilacyjnego z pieniędzy Ministerstwa Sprawiedliwości, a konkretnie z Funduszu Sprawiedliwości, potwierdził w styczniu 2022 roku były szef Najwyższej Izby Kontroli Krzysztof Kwiatkowski zeznając przed senacką komisją badającą sprawę Pegasusa. Kwiatkowski prezentował komisji w tej kwestii stosowne dokumenty. - Była to realizacja umowy między Ministerstwem Sprawiedliwości a CBA. Opis tej faktury mówi, że "stanowi to realizację, potwierdzenie zakupu środków techniki specjalnej służących do wykrywania i zapobiegania przestępczości". Nie była to decyzja podejmowana na niskim urzędniczym poziomie. Mamy tu podpisy osób, które za to odpowiadały - zeznał Kwiatkowski przed senacką komisją. Inną argumentację przeciwko wykluczeniu zgłoszonych do komisji przy pierwszym podejściu polityków PiS-u prezentuje w rozmowie z Interią inny poseł formacji Jarosława Kaczyńskiego. Jak mówi, nawet gdyby uznać tezę o konflikcie interesów reprezentantów PiS-u, to nie byliby w stanie wpłynąć na jej prace, ustalenia i wnioski, ponieważ byliby w niej w mniejszości. Po drugie - dodaje nasz rozmówca - przepisy dają możliwość wyłączenia z prac członka komisji, co do którego zachodzą podejrzenia o konflikt interesów czy brak bezstronności. Jednak także tutaj argumentacja największej formacji opozycyjnej pozostawia wiele do życzenia. Przykład pierwszy z brzegu: politycy, którzy sami mogliby stać się obiektem zainteresowania komisji śledczej, jako członkowie komisji mieliby interes w torpedowaniu jej prac. Tak, żeby nie doszła do wniosków, które mogłyby ich obciążyć. W tym celu mogliby np. przekazywać informacje z wewnątrz komisji swoim partyjnym kolegom i koleżankom, którzy będą przed tym gremium zeznawać. Ponieważ członkowie komisji, z racji tematyki jej prac, w dużej mierze będą bazować na materiałach niejawnych i tajnych, taka sytuacja mogłaby zagrażać bezpieczeństwu państwa. To jednak nie wzrusza polityków PiS. - Działając zgodnie z prawem ta komisja niczego nie znajdzie, żeby móc się przyczepić - zapewnia Interię bliski współpracownik prezesa Kaczyńskiego. - Ta komisja to poppolityczna rozrywka, ale z rzeczywistością nie będzie mieć wiele wspólnego. Rządzący będą prowadzić prace komisji z pogwałceniem prawa i będą starać się udowodnić naszym politykom zarzuty w myśl z góry przygotowanych tez - zaznacza. PiS gra va banque ws. komisji Jak mówią rozmówcy Interii, dla PiS-u spór o obsadę przypadających partii miejsc w komisji śledczej ds. Pegasusa ma też wymiar wizerunkowy i prestiżowy. Już przy obsadzie stanowisk w Prezydium Sejmu większość parlamentarna nie zgodziła się na desygnowanie tam z PiS-u Elżbiety Witek. PiS nie ustąpiło, ale rządzący również się nie cofnęli. Efekt jest taki, że PiS swojego reprezentanta we władzach Sejmu nie ma. Nasz źródła w partii mówią, że co prawda decyzji nie żałują, ale uważają, że dobrze byłoby mieć w środku kogoś, kto wiedziałby, co i jak planuje kierownictwo izby niższej parlamentu. Podobnie sytuacja może wyglądać z komisją śledczą ds. Pegasusa. Rządzący postawili sprawę jasno: PiS musi wymienić swoich kandydatów na takich, którzy nie będą mieć konfliktu interesów podczas prac komisji. PiS ani myśli ustępować, bo - jak przyznają nam politycy tej partii - wie, że jeśli ustąpi raz, będzie musiało ustępować przy obsadzie każdego kolejnego gremium. - W takim razie, może niech od razu przegłosowują wybranych przez siebie naszych reprezentantów razem z tymi, których zgłaszają sami - ironizuje były członek rządu Mateusza Morawieckiego. Kiedy pytamy naszego rozmówcę, czy bojkot Prezydium Sejmu, a teraz komisji śledczej jest taktycznie rozsądnym posunięciem, przyznaje, że to wybór między wartościami i zasadami a politycznym pragmatyzmem. W obu przypadkach decyzję ocenia jednak jako właściwą. I nie traci nadziei. - Prędzej czy później postawimy na swoim. Aczkolwiek w przypadku komisji będzie trudniej, bo będzie działać tylko przez określony, krótki czas - zapewnia. Na razie PiS zamierza zgłosić do komisji ponownie tych samych posłów. Termin składania kandydatur upływa w środę 24 stycznia. Jak dowiadujemy się w PiS-ie, to właśnie w środę, dzień przed kolejnym posiedzeniem Sejmu, zbierze się kierownictwo partii na Nowogrodzkiej oraz partyjne gremia koordynujące prace klubu parlamentarnego PiS-u. To w tych gremiach zostanie podjęta ostateczna decyzja. Według naszych rozmówców, szanse na to, że PiS wymieni swoich kandydatów są jednak bardzo małe. - Nie ma decyzji, żeby wskazywać innych kandydatów, niż ci już wskazani - zapewnia nas bliski współpracownik prezesa Kaczyńskiego. - Nie może być tak, że rządzący wskazują i swoich, i opozycyjnych członków komisji śledczej - dodaje inny z naszych rozmówców, były członek rządu Mateusza Morawieckiego. Bojkot komisji, na który się zanosi, ma też jednak dla PiS-u pewne pozytywy, o których wspominają nasze źródła w partii. - Będzie można ją wówczas kontestować i dezawuować, ale nie to było naszym celem - mówi nam ważny polityk PiS-u. Podkreśla bowiem, że jego partia głosowała za powołaniem tej komisji, więc chciałaby mieć w niej swoich ludzi. Jeśli komisja będzie pracować bez polityków PiS-u, to - jak mówi nasz rozmówca - partia nie będzie w stanie "zweryfikować ani przebiegu prac, ani wiarygodności dokumentów, ani wniosków czy końcowego raportu". Mówi poseł PiS-u: - Komisja będzie pracować w dużej mierze na materiałach tajnych i niejawnych. Jej członkowie będą opowiadać opinii publicznej różne rzeczy, ale w wielu przypadkach nie będą mogli przedstawić żadnych dowodów na potwierdzenie swoich słów. Tym bardziej, jeśli nie będzie nas w tej komisji, będzie to dla nas podejrzane i niewiarygodne.