- Możecie być państwo spokojni. Na pewno nic o was bez was. To znaczy nikt nie będzie żadnej decyzji, także w skali całej Europy, Polsce narzucał - 28 listopada zapewnił dziennikarzy w Sejmie Donald Tusk, pytany o kurs przyszłego rządu w sprawie proponowanej gruntownej zmiany traktatów unijnych. - Ja między innymi po to starałem się o zwycięstwo w tych wyborach, żeby to znowu Polska wpływała na decyzje Europy, a nie odwrotnie. To my będziemy rozstrzygać o tym, jakie będą kierunki zmian w Unii Europejskiej. To macie, państwo, zagwarantowane - podkreślił kandydat większości parlamentarnej na premiera. Dopytywany o wpływ zmian postulowanych przez Parlament Europejski na sytuację Polski, Tusk starał się tonować emocje wyraźnie obecne w polskiej debacie publicznej. Przypomniał chociażby o tym, że Polska, jak każde inne państwo członkowskie, będzie musiała wyrazić zgodę na jakiekolwiek zmiany, zanim staną się one faktem. - Akurat w Polsce większość sceny politycznej jest bardzo ostrożna i sceptyczna, co do zmian w traktatach - zauważył przewodniczący Platformy Obywatelskiej. - Ja należę do tych sceptyków i ostrzegałem. I jeśli zostaniemy zaprzysiężeni, to będę w Brukseli tłumaczył, że jest to czas na bardzo ambitną politykę europejską, ale niekoniecznie na takie zmiany w traktatach, jakie zasugerowano w pracach Parlamentu (Europejskiego - przyp. red.) - podkreślił. Tylko lewica za zmianami Nasi rozmówcy z Platformy przyznają, że stanowisko ich przewodniczącego jest wynikiem gruntownej analizy sytuacji na forum UE i pewności, że Polska nie jest i nie będzie jedynym hamulcowym zmian w traktatach. - Donald, który ma duże obycie i rozeznanie w Brukseli, czuje, że nie tylko u nas nie ma dzisiaj klimatu na takie zmiany. Dlatego mówi to, co mówi. W Europie klimat jest dzisiaj bardziej na Geerta Wildersa niż federalizację czy nawet daleko idące rozszerzenie UE - twierdzi jedno z naszych źródeł. Były i zapewne przyszły premier ma też rację co do tego, że większość polskiej sceny politycznej jest sceptyczna albo wręcz wyraźnie krytyczna wobec zmian, które Parlament Europejski zaproponował i przegłosował 22 listopada. Wyjątkiem jest tutaj Nowa Lewica, czyli sojusznik Koalicji Obywatelskiej z większości parlamentarnej i przyszłego rządu. Podczas głosowania w Parlamencie Europejskim współprzewodniczący Nowej Lewicy Robert Biedroń poparł zmianę traktatów w kierunku pogłębienia integracji i wstępu do federalizacji Unii Europejskiej. Podobnie europosłowie tej formacji: Marek Balt, Łukasz Kohut i Bogusław Liberadzki. Za zmianami głosowała też wybrana do PE z list Wiosny, a dzisiaj będąca europosłanką niezrzeszoną, Sylwia Spurek. Gruntowną reformę unijnych traktatów poparli również trzej byli premierzy - Marek Belka, Włodzimierzy Cimoszewicz i Leszek Miller - którzy do PE dostali się z ramienia SLD startując z list Koalicji Europejskiej. - Koalicja Europejska to był jednorazowy projekt. Teraz europosłowie, którzy głosowali za zmianami traktatowymi, są w grupie Socjalistów i Demokratów w Parlamencie Europejskiem, a europosłowie Koalicji Obywatelskiej, którzy głosowali przeciwko nim, należą do Europejskiej Partii Ludowej - analizuje rozkład głosów jeden z liderów Koalicji Obywatelskiej. Spoza lewicy zmiany spośród polskich europarlamentarzystów poparła jeszcze tylko reprezentująca Polskę 2050 Róża Thun. Szymon Hołownia, przewodniczący Polski 2050, na jednej z konferencji prasowych w Sejmie odciął się jednak od jej wyboru i zapewnił, że nie jest to stanowisko jego formacji, a osobista decyzja europosłanki. - Nie ma przestrzeni, żeby Polska mogła lub miała oddać swoje kompetencje w sprawie kluczowej dla naszego poczucia bezpieczeństwa. Wręcz przeciwnie, powinniśmy dążyć do tego, żeby w sprawach dla nas kluczowych odzyskać kontrolę i budować mniejszość blokującą - zapewnia Interię jeden z czołowych polityków formacji Szymona Hołowni. Przypomnijmy, przegłosowane w PE zmiany zakładają m.in. rezygnację z zasady jednomyślności w głosowaniach w Radzie Unii Europejskiej w 65 obszarach, przeniesienie kompetencji z poziomu państw członkowskich na poziom unijny w obszarach ochrony środowiska i bioróżnorodności, poszerzenie kompetencji współdzielonych między UE a krajami członkowskimi (obszary, które objęłaby ta zmiana to: polityka zagraniczna i bezpieczeństwa, ochrona granic, zdrowie publiczne, obrona cywilna, przemysł i edukacja). Spięcie koalicjantów? Głosowanie wspomnianej dziewiątki polskich europosłów nie było bez znaczenia, bowiem proponowane zmiany przeszły wąskim marginesem głosów. Za było 291 eurodeputowanych, przeciwko 274, a 44 wstrzymało się od głosu. Zakładając, że wszyscy polscy eurodeputowani sprzeciwiliby się zmianom - chociaż takie założenie można poczynić również do przedstawicieli innych państw członkowskich w PE - wynik wyglądałby następująco: 282 głosy za, 283 przeciwko, 44 wstrzymujące. Nowa Lewica stoi jednak twardo na stanowisku, że Unia Europejska wymaga reformy. - Traktaty należy zmienić, ponieważ obecnie obowiązujące prawo wspólnotowe weszło w życie już w roku 2009. Jest więc kompletnie niedostosowane do dzisiejszych wyzwań przed którymi stoi Europa - ocenił w rozmowie z Polską Agencją Prasową Robert Biedroń. - Świat ewoluuje, a nasza architektura instytucjonalna i procesy decyzyjne w UE nie odpowiadają zakładanemu celowi. Jeśli chcemy pozostać istotnym podmiotem na arenie międzynarodowej - potrzebujemy reformy - podkreślił współprzewodniczący Nowej Lewicy. W podobnym tonie wypowiadali się też inni politycy tej formacji, a z rozmów Interii z politykami Nowej Lewicy wynika, że nic się w tej materii nie zmieniło. Koalicjanci Nowej Lewicy zachwyceni wyraźną rozbieżnością w spojrzeniu na miejsce Polski w UE zachwyceni nie są i robią dobrą minę do złej gry. - Ciężko mi oceniać ludzi, którzy nie są członkami Koalicji Obywatelskiej, każde ugrupowanie ma prawo do decyzji i wyborcy to oceniają - skwitował sprawę poseł i sekretarz generalny PO Marcin Kierwiński. Znacznie ostrzej wypowiedział się w "Graffiti" na antenie Polsat News Piotr Zgorzelski. - Proszę mnie zwolnić z tłumaczenia się za głosowania posłów Lewicy. Jak pan zaprosi tutaj ich przedstawicieli, to się wytłumaczą. Ja mogę powiedzieć, że posłowie do Parlamentu Europejskiego z PSL zachowali się tak, jak trzeba - powiedział sekretarz PSL i wicemarszałek Sejmu. Jak dodał, "europosłowie powinni samy ocenić, czy popełnili błąd". Polska 2050 również nie jest zachwycona kursem, który obrała Nowa Lewica. - Jesteśmy entuzjastami Unii Europejskiej jako takiej i tego, że powinniśmy odbudowywać w niej naszą zniszczoną przez PiS pozycję. Jednak ani Trzecia Droga, ani KO - może tylko Lewica? - nie uważa, że oddanie tak dużych kompetencji Unii jest dobrym kierunkiem zmian, który wyjdzie Polsce na dobre - tłumaczy nam prominentny polityk tej formacji. - Musimy bronić swojej pozycji i swoich interesów - dodaje. Nasi rozmówcy z Koalicji Europejskiej nie rozumieją upierania się przy proponowanych zmianach. Na krajowym podwórku polityczny koszt takiej decyzji może być wysoki, natomiast w samej UE opór wobec zmian jest na tyle duży - nasi rozmówcy wspominają o rządach co najmniej połowy krajów członkowskich UE - że szans na zmiany i tak nie ma. - Po co mamy tracić punkty na krajowym podwórku, żeby bronić zmiany, która jest skazana na porażkę, a za którą to zmianę wściekle atakuje nas PiS i ich media? To byłoby umieranie za coś, co jest dzisiaj kompletną iluzją i nie ma sensu - tłumaczy nasze źródło z Platformy Obywatelskiej. Na kilkanaście dni przed przejęciem władzy rodzi się jednak pytanie, czy nowy rząd będzie w stanie prowadzić spójną politykę wobec Unii Europejskiej, czy jest skazany na decyzje większości koalicjantów i wewnętrzną opozycję mniejszości. - Polityka unijna naszej koalicji będzie o tyle spójna, że ważnych rzeczy na agendzie obecnie nie brakuje - weźmy odzyskanie funduszy europejskich, wojnę w Ukrainie i czy sytuację polskiego rolnictwa - i co do nich mamy to samo zdanie - uspokaja ważny polityk Koalicji Obywatelskiej. I dodaje: - Kwestia zmiany traktatów to dzisiaj bardziej dyskusja akademicka na forum UE niż zmiana, która faktycznie może się w bliskiej przyszłości dokonać. PiS zaciera ręce Patrząc na ten wewnętrzny spór w szeregach przyszłej koalicji rządzącej ręce zacierają politycy Prawa i Sprawiedliwości. Odchodząca władza od początku nowej kadencji Sejmu podnosi kwestię zagrożenia, jakie w jej ocenie stanowi dla Polski mocne pogłębienie integracji czy nawet wstęp do federalizacji Unii Europejskiej. Już pierwszego dnia inauguracyjnego posiedzenia Sejmu politycy PiS-u złożyli projekt uchwały sprzeciwiającej się zmianom unijnych traktatów. W dokumencie czytamy m.in., że "propozycje zawarte w sprawozdaniu (komisji Parlamentu Europejskiego - przyp. red.) prowadzą do pozbawienia Rzeczypospolitej Polskiej możliwości samodzielnego podejmowania istotnych decyzji w zakresie polityki zagranicznej, obronności, ochrony granic, bezpieczeństwa (w tym bezpieczeństwa energetycznego), spraw wewnętrznych, wymiaru sprawiedliwości, polityki społecznej, polityki monetarnej, polityki podatkowej i w innych obszarach istotnych z punktu widzenia interesów państwa". Autorzy uchwały chcą też zobligować rząd "do zdecydowanego przeciwstawienia się próbom zmiany Traktatu o UE i Traktatu o Funkcjonowaniu UE w kierunku odbierania kompetencji państwom członkowskim, w szczególności poprzez ograniczanie stosowania zasady jednomyślności w Radzie i Radzie Europejskiej oraz zmniejszanie wpływu państw członkowskich na procesy decyzyjne w Unii Europejskiej". Uchwała zobowiązuje też Radę Ministrów do każdorazowego głosowania na forach unijnych przeciwko powyższym zmianom. Z kolei polskich posłów do Parlamentu Europejskiego wzywa do podjęcia "wszystkich możliwych działań na rzecz zatrzymania zmian ograniczających suwerenność RP i jej kompetencje w procesach decyzyjnych w Unii Europejskiej". Aktualnie uchwała autorstwa posłów PiS-u jest przedmiotem prac sejmowej komisji ds. europejskich. Podczas posiedzenia komisji w ubiegłym tygodniu upadł wniosek o włączenie prac nad projektem uchwały do porządku obrad zaplanowanych na ten tydzień.