Składy list układanych jeszcze przez PiS i Koalicję Europejską pokazują, że bitwa o PE będzie miała bardzo duże znaczenie. Podobno można przegrać bitwę, by ostatecznie wygrać wojnę, ale partie przygotowują się jednak na zmasowany atak i zamierzają przejąć po drodze każdą fortecę. Walka toczy się o 51 mandatów w 13 okręgach wyborczych. Bój nie jest więc prosty, bo chętnych, także spoza list dwóch głównych opcji politycznych, będzie wielu. Sondaże też nie przybliżają nas do wyniku, bo różnica między PiS a Koalicją jest minimalna - według najnowszych danych 38,5 proc. głosów zbiera PiS, a Koalicja Europejska (PO, Nowoczesna, SLD, Zieloni) - 33,4. Daje to przewagę trzech mandatów więcej dla PiS - wynika z sondażu Estymatora. Mocne nazwiska na pierwszy front Zdaniem politologa, profesora UW Rafała Chwedoruka, listy z tak dużą liczbą znanych nazwisk to dowód na znaczenie wyborów do PE dla partii. - To najdobitniej pokazuje, że wybory do sejmików województw trochę zmieniły polską politykę. Tamte wybory pokazały jedną bardzo istotną rzecz - elektorat głównych partii opozycyjnych będzie zmobilizowany we wszystkich kolejnych elekcjach, natomiast struktura elektoratu PiS pokazuje, że mogą się pojawić problemy mobilizacyjne. Obok swoich tradycyjnych wyborców, którym wystarczy nazwa PiS na liście, doszły także grupy wyborców sytuacyjnych - mobilizowanych konkretnymi okolicznościami, programem wyborczym, kampanią, czy popularnymi nazwiskami na listach - ocenia. - Listy PiS są więc wyzwaniem na potrzebę chwili i zwiększeniem potencjału mobilizacyjnego wśród wyborców - dodaje. Pytany o określanie list PiS mianem "akcji ewakuacji" odpowiada, że z ewakuacją nie ma to nic wspólnego. - Jakby nie patrzeć, w tych wyborach PiS będzie faworytem. Jedyne, czego nie wiemy to to, czy zdoła wywalczyć ponad połowę mandatów samodzielnie, tak jak to się stało poprzednio. Sondaże sytuują PiS na pograniczu, więc trudno mówić, że w PiS jest panika, która wymaga ewakuacji - precyzuje. Siła nazwisk, jakie na swoich listach zamieścił Grzegorz Schetyna także ma na celu przyciągnięcie wyborców. Znalazły się tam osoby kojarzone z najważniejszych funkcji w państwie, a więc byli premierzy. - Premier premierowi nierówny. Mamy na listach Koalicji zarówno takich polityków, którzy lokalnie są bardzo mocni, jak np. Jerzy Buzek, jak i takich, którzy przejdą do historii ze względu na swoje dawne role, jak Leszek Miller. Ale mamy tam też takich polityków, którzy, z całym szacunkiem, ale wszystko w polityce przegrali i chyba wyłącznie telewizyjna rozpoznawalność jest ich legitymizacją - choćby Kazimierz Marcinkiewicz - mówi prof. Chwedoruk. Najciekawsze starcia Gdzie znane twarze, tam i spore zainteresowanie elektoratu. W wyborach do PE będziemy więc oglądać prawdziwy plebiscyt popularności. Zdaniem eksperta, "ciekawa rywalizacja będzie tam, gdzie będziemy mieli do czynienia ze względnie wyrównaną rywalizacją w skali całego okręgu". - Raczej nie powinniśmy szukać najciekawszych starć w okręgach wschodnich, czy na północy, lub na zachodzie, gdzie przewaga różnych stron konfliktu jest wyraźna. Najciekawiej powinno być tam, gdzie np. zetkną się z sobą obszary o dużej nadreprezentacji orientacji PiS i orientacji liberalnej - więc w administracyjnych przestrzeniach woj. mazowieckiego, łódzkiego, czy małopolskiego. W stolicy PiS wystawi dwa mocne nazwiska, nierozerwalnie kojarzone z europejskimi strukturami - Jacka Saryusz-Wolskiego i Ryszarda Czarneckiego. Po drugiej stronie pojawi były premier Włodzimierz Cimoszewicz i być może była premier Ewa Kopacz. O okręg łódzki zawalczy z kolei - były szef MSZ Witold Waszczykowski (PiS). Koalicja Europejska jeszcze nie podjęła decyzji o faworycie swojej listy, ale w kuluarach krąży nazwisko Marka Belki. Jak wynika z list PiS o okręg nr 10 (woj. małopolskie plus woj. świętokrzyskie) z pierwszego miejsca zawalczy była premier, dziś wicepremier Beata Szydło. Koalicja Europejska szykuje w tym okręgu europosłankę Różę Thun, ale miejsce to może także przypaść Ewie Kopacz. Ciekawie wygląda także sytuacja na Śląsku i na Dolnym Śląsku. "Jedynką" koalicji w Katowicach ma być Jerzy Buzek, PiS wystawia tam z kolei Jadwigę Wiśniewską, kojarzoną głównie z bycia blisko "ucha prezesa Kaczyńskiego". PiS może także mieć kłopot na Dolnym Śląsku, gdzie "jedynkę" dostała minister edukacji narodowej Anna Zalewska, która nie cieszy się zbyt dobrą prasą. W kontrze stanie Bogdan Zdrojewski, który uchodzi za "wyjadacza". - Listy pokazują cele partii. PiS przygotowuje się już do wyborów parlamentarnych i mobilizuje elektorat, a Koalicja próbuje przedstawić tezę, która miałaby być osią narracji - czyli, że to nie jest głosowanie partia kontra partia, tylko głosowanie nad przynależnością Polski do UE - komentuje prof. Rafał Chwedoruk. Wyborcza karuzela Tym, co może przynieść największe zaskoczenie po wyborach jest fakt, że osoby, na które zagłosujemy, wcale nie pojadą do Brukseli. Mechanizm karuzeli wyborczej jest prosty - wyborcy oddają głos na mocne nazwisko, kandydat dostaje mandat i zrzeka się go na rzecz swojego partyjnego kolegi. - Boję się, że mechanizm zrzekania się mandatu będzie często wykorzystywany. Żeby być sprawiedliwym - taki mechanizm występował i występuje nie tylko w Polsce. Jednak jest on jednym z elementów deligimityzujących polityka. To nie służy powadze odbioru polityków przez obywateli. A już sytuacja, w której niektórzy politycy zapowiadają, że będą kandydować tylko po to, by kandydować, a później zrezygnują, to żart z wyborców. Później niech się politycy różnych partii nie dziwią, że obywatele są zdystansowani wobec polityki. Jestem pełen obaw, że potrzeby kolejnej kampanii wyborczej i ambicje poszczególnych polityków mogą spowodować, że personalne wyniki wyborów nie będą się przekładały na mandaty - mówi ekspert. Kogo mógłby dotyczyć taki manewr? - Raczej polityków PiS - mówi prof. Chwedoruk. Jak informowało RMF FM, na listach PIS może się znaleźć ok. 20 osób z teką ministra lub wiceministra, co oznacza albo zrzeczenie się obecnie zajmowanego stanowiska albo mandatu. Pokusa oddania mandatu słabszemu nazwisku, a zostawienie mocnego gracza na wybory parlamentarne będzie więc znacząca. - Myślę, że po stronie Koalicji Europejskiej też znają się takie nazwiska, ale moim zdaniem nie dotyczy to tych najmocniejszych nazwisk - dodaje ekspert. - Na byłych premierów, z całym szacunkiem dla ich dorobku, chyba mało kto czeka w krajowej polityce. Nie wszyscy z nich są dziś synonimem sukcesu politycznego. I nie sądzę też, by byli w stanie w łatwy sposób się przebić przez aparaty partyjne poszczególnych członków Koalicji - podsumowuje.