Ostatni tydzień we Francji nie należał do spokojnych. W przekazach pojawiały się zdjęcia i nagrania z ulicznych walk między protestującymi a policjantami, płonących samochodów, zrujnowanych budynków i porozkradanych sklepów. Strat jeszcze w pełni nie oszacowano, jednak mówi się o miliardowych kosztach. Z najnowszych doniesień wynika także, że z protestami może być powiązana śmierć 27-letniego mężczyzny z Marsylii. Zmarł on w wyniku zatrzymania akcji serca po tym, jak został trafiony gumową kulą typu flash-ball. W sieci pojawiło się również wiele nagrań, które wcale nie pochodzą z demonstracji rozgrywających się aktualnie na francuskich ulicach. W krótkich materiałach wideo można zobaczyć m.in. kadry ze starych filmów, czy też ujęcia przedstawiające zupełnie inne wydarzenia niż rozruchy we Francji. Zamieszki we Francji. Zaczęło się od śmierci 17-latka Gwałtowne zamieszki rozpoczęły się przed tygodniem po tym, jak od policyjnej kuli zginął 17-letni Nahel. Do zdarzenia doszło w imigranckiej dzielnicy Nanterre pod Paryżem. Chłopak nie zatrzymał się do policyjnej kontroli, jadąc bez uprawnień i jak wynika z medialnych doniesień - na blachach z polskim numerem rejestracyjnym. 17-latek był także znany policji z innych wykroczeń, za które w przeszłości był zatrzymywany. Nie jest jednak jasne, dlaczego policjant zdecydował się na aż tak drastyczną interwencję. Czyn ten, badany zresztą przez śledczych, spotkał się z błyskawiczną odpowiedzią ulicy. Demonstracje przeciwko brutalności policji nabierały na sile, by w miniony weekend eskalować do, nawet jak na Francję, rzadko spotykanej skali. Sytuacja widziana na ekranach telewizorów wzbudziła obawy o bezpieczeństwo przebywania we Francji i podróżowania do niej. Na grupach zrzeszających francuską Polonię pojawiły się posty, w których osoby planujące podróż do tego kraju pytają, czy to na pewno dobry pomysł. Pan Paweł: Mam w głowie jeden obraz Polacy mieszkający we Francji i spędzający tam wakacje również mają sporo do powiedzenia o tym, jak funkcjonuje się w miastach, przez które przelewa się fala przemocy. Kilkoro rodaków opowiedziało w rozmowie z Interią o swoich doświadczeniach. A te są skrajne. Pan Paweł razem z córką odwiedzili Paryż w celach turystyczno-edukacyjnych między 25 czerwca a 2 lipca, czyli w okresie najbardziej gwałtownych zamieszek. Jak mówi w rozmowie z Interią, nie czuł się w mieście bezpiecznie. - Mnóstwo uzbrojonej w długą broń policji, straż pożarna i radiowozy na sygnale, autobusy i tramwaje stanęły - opowiada o wydarzeniach z piątku. - Mam w głowie jeden obraz, który zobaczyłem na ulicy. To obraz paniki, niczym z II wojny światowej. Po kilku nieudanych próbach zrobienia zakupów, nagle stanąłem jak wryty, gdy zobaczyłem trzyosobową żydowską rodzinę, w tym dziecko. Rodzina kurczowo trzymała się blisko siebie i bardzo szybko poruszała się naprzeciw nas. Głowy spuszczone, uciekali. To był obraz, jaki widziałem jedynie na fotografiach z II wojny światowej. Przerażający, kiedy rozumie się jego kontekst - mówi. Jak słyszymy od pana Pawła, problemy ze zrobieniem zakupów były tego dnia powszechne. Właściciele zamykali wcześniej, żeby przygotować się na wieczorne naloty i rozkradanie asortymentu przez protestujących. Część właścicieli decydowała się nawet na zabijanie wystaw i okien deskami - relacjonowała w sobotę BBC. - Czuć było nerwowość w powietrzu, część ludzi poruszała się szybciej niż normalnie. Inni wykłócali się, że chcą zrobić zakupy i ich nie obchodzi, co się dzieje w kraju - wspomina. - Strzały i huki słyszałem całą noc, aż do 6:00 rano. Trudno mi było wyjść rano z pokoju hotelowego do piekarni i przechodzić obok tego wszystkiego "ot tak" - dodaje. Obrazy widziane we Francji spowodowały, że pan Paweł nie kryje zdenerwowania tym, jak wygląda polityka migracyjna w tym kraju. - Kiedy odczułem to na własnej skórze, już kompletnie się nie dziwię, dlaczego społeczeństwo Europy radykalizuje się. Coś tu poszło ewidentnie nie tak. Francja się rozpada. Może to Rewolucja francuska 2.0 - zastanawia się. Imigrancka Francja Warto odnotować, że Francja jest tradycyjnym państwem migracyjnym, w którym przyjmowanie cudzoziemców na dużą skalę jest praktykowane od wieków. Dwa główne czynniki odpowiedzialne za taki stan rzeczy, to jak wymieniają eksperci, dziedzictwo postkolonialne i poszukiwanie taniej siły roboczej poza granicami rodzimego kraju. Drugi z czynników stał się np. powodem masowych migracji po II wojnie światowej, kiedy Francja potrzebowała pomocy w poradzeniu sobie z ówczesnym kryzysem gospodarczym. Tak było jednak w odległej przeszłości. Trendy migracyjne znacząco się od tego czasu zmieniły, a sam obraz imigranta również ewoluował. Do Francji już tak często nie zjeżdżają mieszkańcy biednego południa Europy, czy krajów postkomunistycznych. Dziś francuska migracja opiera się na napływie ludności z krajów afrykańskich, często postkolonialnych, czy muzułmańskich. To także we Francji mieszka największa w skali Unii społeczność muzułmańska. W zderzeniu z laickimi wzorcami, którym hołduje się we Francji - jest to przestrzeń do szukania porozumienia. Z tym jednak bywało różnie. W zależności od poglądów aktualnie rządzących - migranci albo mieli łatwiejsze życie w kraju, albo kwitła nielegalna migracja, z niemożności dostosowania się do wymogów, które przed napływającymi stawiały władze. W kraju przyjęto wiele mechanizmów, które służą integracji. Są programy mentorskie, kursy języka, dodatkowe zajęcia w szkołach, kampanie antydyskryminacyjne, mnóstwo organizacji pomocowych. A jednak temat problemów z integracją imigrantów odległych kulturowo wciąż powraca. Pani Anna: Paryż z filmów i pocztówek to przeszłość Zaniepokojona tym, co dzieje się we Francji, jest także wieloletnia mieszkanka Paryża, pani Anna. - We Francji funkcjonuje się od zamieszek do zamieszek. Nie jest bezpiecznie i już nie będzie. Już od zamachów terrorystycznych, które miały miejsce na mojej ulicy w 2015 roku, myślę o powrocie do Polski już na stałe. Po 20 latach mieszkania we Francji... Chcę pożyć w bezpiecznym i spokojnym kraju wśród cywilizowanych ludzi - mówi w rozmowie z Interią. - Paryż z filmów i pocztówek to przeszłość. Prawa kobiet to dla mnie prawo do wychodzenia z domu bez stresu i oglądania się za siebie. A tego nie ma - dodaje, winiąc za obecną sytuację we Francji niekontrolowaną migrację. - Moim zdaniem Francuzi mają syndrom sztokholmski. Oszukują się, że uda im się zintegrować wszystkich imigrantów. Tymczasem: co chwilę coś się dzieje. Nie ma spokoju, przed kilkoma laty mojemu szwagrowi spalono samochód podczas zamieszek - kontynuuje. Pani Anna przyznaje, że mamy tu do czynienia ze złożonym problemem, również w zakresie samej integracji imigrantów. - Wychodzący na ulice młodzi ludzie nienawidzą Francji. W rodzinach, na swoich osiedlach czują żal, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Żal, który sięga czasów kolonialnych - ocenia. Jak dodaje, nie wierzy również w powodzenie samej integracji. Zauważa, że każda z narodowości tworzy w mieście osobną grupę, w której później funkcjonuje, nie wychodząc spoza kręgu. - Nie ma w tym nic dziwnego - mówi. Ale jak dodaje, są grupy funkcjonujące w sposób nikomu niezagrażający i takie, które stały się agresywne względem reszty społeczeństwa. - Wyjeżdżając do Francji 20 lat temu byłam bardzo otwarta na ludzi i nie miałam takiego podejścia jak dziś. Wszystko się zmieniło pod wpływem obserwacji i życia w tym - mówi. - Trzeba przyznać, że Francja daje równe szanse każdemu. Jeśli ktoś chce, to może osiągnąć wszystko. Kolejne pokolenia migrantów integrują się jednak coraz gorzej niż ich przodkowie, którzy przybyli tu w pierwszej fali - uważa. Pani Beata: Czuję się bezpiecznie W relacjach na temat wydarzeń we Francji są również odmienne stanowiska. Pani Beata, mieszkanka dotkniętej zamieszkami Nicei, wskazuje, że w mieście nie odczuła żadnego zagrożenia. - Dużo spaceruję w okolicach centrum, wieczorami jestem przy plaży i niczego niepokojącego nie zauważyłam. Jedyna różnica to więcej patroli policji na ulicach. Czuję się bezpiecznie, dlatego tu mieszkam. Inaczej bym się wyprowadziła. Skoro Paryż czy Marsylia się nie wyludniły, to oznacza, że więcej w tym straszenia przez media niż prawdy - podsumowuje. Pan Artur: Bezpieczniej niż w Warszawie Podobne przemyślenia ma również Pan Artur. - We Francji funkcjonuje się normalnie - nie ma wątpliwości. - Z perspektywy czasu widzę, że jest tu znacznie bezpieczniej niż np. w nocy w Warszawie, ludzie są bardziej tolerancyjni i otwarci na inność pod każdym względem. Tu ludzie mają świadomość, że wybryki chuligańskie zostaną wykryte i ukarane. Jednocześnie policja nie stara się nabijać sobie statystyk i na drobiazgi przymyka oczy. Starają się przy tym być skuteczni bez niepotrzebnego zaogniania sytuacji - mówi w rozmowie z Interią. - Mieszkam w centrum Nicei. Kiedyś mieszkałem w dzielnicy arabskiej blisko bloków miejskich, gdzie mieszkania są w dużej mierze przydzielane osobom bezrobotnym. Nigdy nie bałem się tam wyjść po 22:00. Nie zauważyłem, żeby w tych "strasznych Arabach" była agresja i ułańska fantazja do atakowania wszystkich - ocenia. - Zawsze znajdą się jacyś prowokatorzy, którzy starają się zaognić sytuację i często ludzie wywodzący się ze skrajnie narodowych środowisk sterują tymi, którzy wywodzą się z najbiedniejszych warstw społecznych, z wielodzietnych, często bezrobotnych rodzin pochodzenia algierskiego, marokańskiego czy tunezyjskiego. A takie zamieszki mają na celu wywołanie skrajnych emocji w ludziach i wpływ na ich decyzje w trakcie wyborów regionalnych czy parlamentarnych - dodaje. Chcesz nagłośnić ważną dla siebie sprawę? Skontaktuj się z autorką pod adresem mailowym dostępnym TUTAJ. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!