Nowy koronawirus 2019-nCoV pojawił się w Wuhan - stolicy prowincji Hubei w środkowych Chinach - pod koniec ubiegłego roku. Źródłem zakażenia były prawdopodobnie węże sprzedawane na popularnym w mieście targu ryb i owoców morza. Jak się później okazało, wirus przenosi się również z człowieka na człowieka, co znacząco zwiększa zasięg jego występowania. Mimo że 11-milionowe miasto zostało praktycznie odcięte od świata, wirus opuścił jego granice i rozprzestrzenia się w szybkim tempie. Naukowcy z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa stworzyli mapę, która wizualizuje częstotliwość występowania koronawirusa. Obrazuje ona, jak szybko przybywa zarażonych - od Wuhan, przez kolejne regiony Chin, po państwa ościenne i te oddalone o tysiące kilometrów. Koronawirus dotarł również do Europy - pierwsze przypadki zarażenia pojawiły się we Francji i Niemczech. Eksperci, którzy sporządzili mapę, posługują się zbiorczymi danymi z WHO, Centrów Kontroli i Prewencji Chorób (CDC), czy Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób. Częstotliwość występowania zakażeń można śledzić TUTAJ. Według oficjalnych danych na koniec dnia w środę potwierdzono ponad 7700 osób zakażonych i 170 zgonów. Kolejna epidemia koronawirusa Epidemia, jaka wybuchła w Wuhan, nie jest pierwszą tego typu w historii. Z koronawirusami świat spotykał się już wielokrotnie, jednak do 2002 roku miały on zwykle łagodny przebieg. W 2002 roku pierwszy raz pojawiła się śmiertelna odmiana koronawirusa - wywołując SARS, czyli zespół ciężkiej ostrej niewydolności oddechowej. W wyniku choroby zmarło ponad 770 osób - podawało wówczas WHO. - Wygląda na to, że obecna epidemia rozwija się szybciej niż SARS. To nie jest dziwne, jeśli weźmiemy pod uwagę, że wirus przenosi się głównie drogą kropelkową. Można się także zarazić przez przedmioty zanieczyszczone wydzieliną z dróg oddechowych chorego - mówi nam prof. dr hab. med. Aleksander Garlicki. W związku z informacjami o rozprzestrzenianiu się wirusa, w sieci pojawiło się wiele spekulacji, czy możemy go nabyć np. odbierając paczkę z Chin. Ekspert uspokaja, że taka sytuacja nie jest prawdopodobna. - Nie znamy jeszcze szczegółowych informacji o tym wirusie, jednak wiele wskazuje na to, że jest on bardzo podobny do wirusa, który wywołał SARS. Na tej podstawie możemy stwierdzić, że nie ma zagrożenia, że przeniesie się on na paczce, którą otrzymaliśmy z Chin. Dlaczego? W przypadku tamtego wirusa stwierdzono, że może być on aktywny na powierzchniach, przedmiotach, czy częściach ciała do 24 godzin w warunkach temperatury pokojowej. Wobec tego - i czas takiej przesyłki, i sposób jej przechowywania - redukują to ryzyko - wyjaśnia. Wirus dotrze do Polski? Na to pytanie każdy chciałby poznać odpowiedź. Zdaniem ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego - "koronawirus prędzej czy później dotrze do Polski i to nie będzie nic nadzwyczajnego, jesteśmy na to przygotowani". Czytaj więcej na ten temat. Zdaniem eksperta, ważne jest zachowanie spokoju. - Nie sądzę, aby Europie groził taki przebieg epidemii, jak ma to obecnie miejsce w Chinach. W 2002-2003 roku SARS tak bardzo szybko rozprzestrzenił się na inne kraje, bo Chiny początkowo nie informowały, co się u nich dzieje - mówi i dodaje, że obecna reakcja Chin była właściwa. - To, co wiemy o epidemiach, to wiedza historyczna. A to, jak będzie przebiegała dzisiejsza epidemia, wciąż jest wielką niewiadomą - zastrzega prof. Garlicki. - Restrykcje dotyczące przemieszczania się ludzi w dzisiejszych czasach są nieskuteczne, nigdy nie obejmą wszystkich przelotów, czy też nie spowodują, że nikt się nie wydostanie z ogniska epidemii. Przecież wiele osób już opuściło miasto i przemieściło się do innych krajów. Jeśli dołożymy do tego, że choroba może się rozwijać przez 14 dni, to w zasadzie pasażer może wylecieć z Chin zdrowy, a kilka dni później choroba może się ujawnić - dodaje. - W większości przypadków choroba ta przebiega jednak co najwyżej średnio ciężko. To jest bardzo ważne. Chorują i umierają ludzie, tak jak zwykle w przypadku epidemii wirusowych, najbardziej narażeni na kontakt z chorym - czyli personel medyczny początkowo nieświadomy zagrożenia. Kolejna grupa ryzyka to osoby z gorszą odpornością i chorobami przewlekłymi. To są ludzie, którzy zawsze są najbardziej narażeni na ciężki przebieg choroby wirusowej - tłumaczy. Jak się uchronić? Pierwsze objawy choroby to gorączka (ponad 38 stopni Celsjusza), a także kaszel, i narastająca duszność - zatem objawy przypominające ciężką grypę. Jeśli czujemy się źle, mamy gorączkę, kaszlemy, a wcześniej odbyliśmy podróż do Chin, i przebywaliśmy w mieście Wuhan lub mieliśmy styczność z osobami, co do których istnieje podejrzenie, że mogły ulec zakażeniu nowym koronawirusem - należy niezwłocznie zgłosić się do szpitalnego oddziału chorób zakaźnych w miejscu swojego zamieszkania. Ministerstwo zdrowia przygotowało listę placówek, które w takiej sytuacji służą pomocą. Prof. Garlicki daje nam także kilka ważnych rad, jak powinniśmy zapobiegać zachorowaniu. - Najprostszym zabezpieczeniem jest użycie maseczki ochronnej, która chroni nasze drogi oddechowe. Trzeba również pamiętać, że tego typu wirusy mogą przenosić się także na błony śluzowe i spojówki - wobec tego należy chronić również oczy. W przypadku osób noszących okulary jest to już przynajmniej częściowo rozwiązane - wskazuje. - Ważne jest także dokładne mycie rąk. Większość ludzi, podczas kichania, odruchowo zakrywa nos dłońmi. A później zapominamy o tym i nie myjemy rąk, a przecież to najszybsza droga, by przenieść wirusa - dodaje. - Załóżmy, że ktoś stoi w odległości metra od nas i kicha, a my nie mamy osłoniętej twarzy - wtedy istnieje szansa zarażenia. Jednak nigdy nie jest to jeden do jednego. Osoba w świetnej kondycji fizycznej i psychicznej jest mniej podatna na zakażenie niż osoba zmęczona, czy nieodpowiednio odżywiająca się. Wystarczy sobie przypomnieć gruźlicę. Atakowała ona głównie ludzi z najniższych warstw społecznych - niedożywionych, żyjących w fatalnych warunkach socjalnych. Przy chorobach zakaźnych ten schemat wciąż obowiązuje. Oczywiście zdarza się, że zachoruje osoba zdrowa w doskonałej kondycji psychofizycznej, ale występuje to znacznie rzadziej - mówi. Jak przypomina prof. UJ, w tym kontekście nie powinniśmy również zapominać o klasycznej grypie sezonowej. - Grypa jest dużo bardziej zaraźliwa niż obecny koronawirus. Bagatelizujemy ją, a to jest dla nas realne zagrożenie - ostrzega. Szczepionka wciąż poza zasięgiem człowieka Mimo że SARS przeraził świat 18 lat temu, wciąż nikomu nie udało się stworzyć szczepionki, która uchroni nas przed podobnymi chorobami. Nie ma również leku, który jest w stanie skutecznie zwlaczać koronawirusa. - Nie bez znaczenia jest fakt, gdzie doszło do rozwoju choroby. Jednym ze źródeł było targowisko, na których sprzedaje się ryby i owoce morza, ale również węże, jaszczurki, czy fretki - uważane za przysmak w Chinach. Najpierw ludzie zarażali się od zwierzęcia, bo wirus nabył takich zdolności, że zdołał pokonać barierę międzygatunkową. Wystarczy przypomnieć sobie ptasią grypę. To była dokładnie ta sama sytuacja. Wirus wywoływał grypę u ptaków od zawsze aż nagle zdołał przejść na człowieka. Świat zwierząt co jakiś czas funduje nam nowego wirusa - zauważa prof. dr hab. med. Aleksander Garlicki. Chiny walczą dziś z koronawirusem podobnie, jak w 2002 roku przy zachorowaniach na SARS. Stosuje się zatem izolację chorego i leczenie objawowe - obniżanie gorączki, redukcję kaszlu. Pojawiają się także doniesienia o stosowaniu leków, które przyjmuje się zwykle w leczeniu AIDS. - Nie ma potwierdzonej skuteczności tych metod. Lekarze szukają sposobu, więc podają pacjentom to, co im się wydaje, że może pomóc. Próbowano także innych leków - tych, które stosuje się w leczeniu zapalenia wątroby typu C, jednak i to nie było skuteczne - mówi nam ekspert z UJ. - W 2003 roku podawano także surowicę ozdrowieńców - i ten sposób był najbardziej skuteczny. Jednak skąd wziąć tyle tych surowic i szybko je przetworzyć i rozpowszechnić, by można było je stosować? - pyta retorycznie prof. Garlicki. Ekspert w dziedzinie chorób zakaźnych zwraca także uwagę na problemy, z jakimi boryka się aktualnie najbardziej narażona prowincja Chin. - Nie wystarcza im infrastruktury medycznej, którą obecnie mają do dyspozycji. W błyskawicznym tempie budują dwa szpitale, które mają pomieścić prawie trzy tysiące chorych. Podobnie było przy SARS-ie, gdy w ciągu tygodnia powstał szpital na ponad tysiąc osób - przypomina prof. Garlicki. - Tak naprawdę nikt, żaden kraj, nie jest przygotowany na wielką epidemię, czy pandemię. Zwłaszcza wtedy, gdy choroba ma bardzo ciężki przebieg i chorych trzeba hospitalizować na oddziałach intensywnej terapii - podsumowuje.