W co gra Kim Dzong Un? Zapewne takie pytanie zadają sobie głowy największych państw na świecie. Działania przywódcy Korei Północnej przestały już bowiem niepokoić, a zaczęły przerażać. W niedzielę (3 września) Korea Północna zadeklarowała, iż przeprowadziła udaną próbę jądrową. Jest to już szósta tego typu próba w wykonaniu państwa Kim Dzong Una. Poprzednie przeprowadzono w latach: 2006, 2009, 2013 i dwie w 2016 roku. Zdaniem reżimowej telewizji, podczas ostatniej próby, testowano broń o "bezprecedensowej sile rażenia", a próba potwierdziła "celność i niezawodność" nowej bomby, która ma być "umieszczona jako ładunek" na międzykontynentalnym pocisku balistycznym. Próba ta potwierdziła również, że Korea Płn. jest w stanie modyfikować według własnego uznania moc głowicy atomowej - zaznaczono. Doniesienia te potwierdzają potężne wstrząsy sejsmiczne na terytorium Korei Północnej. Zdaniem służb sejsmologicznych w USA miały one magnitudę szacowaną na ok. 6,3 w skali Richtera. To jednak niejedyne działania Korei Północnej, które skłaniają do bacznego przyglądania się temu państwu. W lipcu władze w Pjongjangu zadeklarowały, że przeprowadziły dwie próby z nową międzykontynentalną rakietą balistyczną, po których reżim ogłosił, że "całe terytorium USA" jest w jego zasięgu. Wzmożone działania Kim Dzong Una, trwające nieprzerwanie od 2016 roku, dają zatem do myślenia. Czy czeka nas III wojna światowa? O możliwych scenariuszach i ewentualnym rozwoju wydarzeń rozmawiamy z prof. dr hab. Przemysławem Osiewiczem z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. - To jest bardzo duże zagrożenie dla pokoju światowego. Korea Północna, nawet jeśli jeszcze nie zagraża żadnemu państwu i nawet jeśli nie ma takich intencji, to sam fakt przeprowadzania prób daje jasny sygnał, ze można łamać międzynarodowe normy bez ponoszenia konsekwencji. Dotychczasowe sankcje nie są wielką niedogodnością dla Korei Północnej - wskazuje ekspert. Wielkie plany Kim Dzong Una Wypowiedzenie wojny czy doskonała metoda odstraszania wrogów i separowania USA od azjatyckiej polityki? Innymi słowy - jaki plan ma dziś Kim Dzong Un? Militarna siła Korei Północnej jest znana opinii publicznej jedynie ze szczątkowych informacji, które co jakiś czas przedostają się do mediów. Sam Pjongjang szczyci się swoją potęgą atomową, ale trudno zweryfikować, jaka jest jego realna siła. W końcu państwo Kim Dzong Una słynie z propagandy. Reżimowe militaria są pilnie strzeżoną tajemnicą, a wywiady, które starają się pozyskiwać informacje, mogą być mylone przez Koreę Północną na setki sposobów. Walka z Północą jest więc tak naprawdę walką w ciemno. Jedno jest jednak pewne - Kim Dzong Un posiada niejednego asa w rękawie i pokonanie go wymaga ogromnych środków. Mając taką świadomość, Kim Dzong Un może dowolnie manipulować grą na scenie wielkiej polityki. Pytanie - co bardziej mu się opłaca? Czy zaatakuje swojego odwiecznego wroga Koreę Południową lub inne kraje sąsiednie? Czy spełni swoją groźbę ataku na Stany Zjednoczone? Czy będzie tylko przeprowadzał kolejne próby, prezentując światu swoją potęgę i odstraszając w ten sposób potencjalnych wrogów? - Głównym celem Kim Dzong Una są działania wewnętrzne. Realizując program atomowy, czy rakietowy, reżim wzmacnia swoją pozycję wewnątrz kraju. Jak są problemy w państwie, to zawsze się szuka wroga na zewnątrz. Działania Kim Dzong Una świadczą więc, moim zdaniem, o tym, że nie czuje się on pewnie i bezpiecznie. Stąd próby wzmocnienia wizerunku wroga zewnętrznego, czyli USA, czy Korei Południowej. On w taki sposób rozgrywa wewnętrzne problemy - analizuje prof. dr hab. Przemysław Osiewicz. Jak dodaje, intencją Kim Dzong Una może być także sprowokowanie swoich przeciwników. - Wciągnięcie Stanów Zjednoczonych w grę poskutkuje tym, że później Korea Północna będzie dowodzić, że to USA są agresorem - precyzuje ekspert. - Korea Północna nie wywoła żadnego konfliktu zbrojnego, gdyż nie ma do tego żadnego racjonalnego powodu. Nawet jeśli postrzegamy Kim Dzong Una, jako nieprzewidywalnego, to tak naprawdę istotą tego reżimu jest jak najdłuższe utrzymanie władzy. Dlatego po przywódcy Korei Płn. nie spodziewałbym się żadnych radykalnych ruchów. Przez kilka ostatnich dekad każdego roku Korea Północna straszy, a nic się nie dzieje. Problem tkwi po drugiej stronie - żeby Kim Dzong Unowi nie udało się sprowokować żadnego przywódcy zaangażowanego w konflikt. W tym kontekście największym zagrożeniem byłyby działania ze strony Korei Południowej lub USA - tłumaczy. Trump ma poważny problem Oprócz Kim Dzong Una, mamy więc na Półwyspie Koreańskim kolejnego poważnego gracza - Donalda Trumpa. Co USA tam robią? Nie jest już zaskoczeniem, że każdy poważny konflikt światowy odbywa się z udziałem Stanów Zjednoczonych. Historia zaangażowania USA w azjatycki spór sięga czasów II wojny światowej. Wtedy to USA i Rosja toczyły wojnę z Japonią, która starała się podporządkować sobie Koreę. W wyniku działań wojennych na terenie państwa i politycznych konfliktów na linii Rosja-USA, doszło do podziału Korei na dwa państwa - Północną i Południową. Oddzielone strefą zdemilitaryzowaną (paradoksalnie najbardziej uzbrojoną częścią współczesnego świata) do dziś żyją w stanie kruchego rozejmu. Wieloletnie działania odstraszające doprowadziły jednak do sytuacji, w której Korea Północna i jej sąsiedzi nieustannie się zbroją, a USA szukają w tym rejonie koalicjantów, z którymi można współpracować, aby uchronić się przed siłą Pjongjandu. Przez lata, temat Korei Północnej był więc w USA istotny. W ostatniej dekadzie na głowie przywódców Stanów Zjednoczonych były jednak inne problemy - terroryzm, Bliski Wschód, czy Rosja. Kim Dzong Un rósł więc w siłę, łamiąc wszelkie traktaty i międzynarodowe umowy. - Nie ma dziś możliwości, żeby Stany Zjednoczone wycofały się całkowicie z Półwyspu Koreańskiego i zostawiły ten region samemu sobie. Są dwa powody. Po pierwsze Trump kontynuuje politykę Obamy, czyli przesunięcie akcentów na Azję. Gdyby USA teraz opuściły Koreę Południową, pokazałyby, że są niewiarygodne w swoich obietnicach. Drugi powód to twarde gwarancje bezpieczeństwa, jakie USA zapewniły Japonii i Korei Południowej. W związku z tym ewentualny atak Korei Północnej musiałby spowodować odwet USA - mówi w rozmowie z Interią prof. Osiewicz. Kiedy nie można zastraszyć groźbą użycia siły, czy sankcjami, pozostaje pytanie - po jakie środki sięgnąć, aby pozbyć się wrogiego gracza? Przypomnijmy, że z dużym sprzeciwem spotkało się ostatnio rozmieszczenie na terenie Korei Południowej baterii systemu THAAD. To jednak środek, który z perspektywy Kim Dzong Una, nie może straszyć. W razie ewentualnego ataku, siła uderzenia ze strony Północy jest bowiem nieporównywalna z ochroną, jaką daje amerykański system antybalistyczny. Jakie scenariusze ma więc do dyspozycji prezydent Trump? Ekspert z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu widzi kilka scenariuszy. - Istnieje możliwość zastosowania rozwiązania irańskiego (nałożenie sankcji na wszystkie podmioty gospodarcze, które współpracują z pomiotami w Iranie). Gdyby takie sankcje nałożyć na wszystkie osoby fizyczne i prawne w Chinach, które mają jakikolwiek kontakt z Koreą Północną, to dałoby to możliwość powstrzymania reżimu. To jest jednak rozwiązanie bardzo ryzykowne, które może spowodować ze strony Kim Dzong Una działanie na zasadzie "nie mam nic do stracenia", ale z drugiej strony może to rzucić Koreę Północną na gospodarcze kolana - zauważa prof. Osiewicz. - Można także "kupić" pokój i umówić się z Chinami na działania gospodarcze przeciwko Korei Północnej w zamian za pewne ustępstwa ze strony Zachodu - kontynuuje. Pytany o ewentualne próby obalenia reżimu poprzez sprowokowanie zamachu stanu lub zlikwidowanie Kim Dzong Una stwierdza, że to mało prawdopodobne możliwości. - Moim zdaniem likwidacja Kim Dzong Una nie rozwiązałaby problemu, bo jego środowisko na pewno jest na to przygotowane. Poza tym pozbycie się przywódcy Korei Północnej jest chyba niemożliwe. Przeniknięcie do reżimu jest karkołomne, a sam Kim Dzong Un po świecie nie podróżuje, więc nie daje ku temu okazji. Zamach stanu także jest mało prawdopodobny, gdyż nie ma środowiska, które miałoby tego dokonać. Skuteczny może być jedynie samoistny problem z sukcesją władzy. Gdyby doszło do wewnętrznego sporu i pojawiłby się konflikt między następcami, to dałoby pole do manewru - wyjaśnia ekspert. Jak dodaje, jego zdaniem, groźba wojny jest niewielka. - Koreańczycy lubią o sobie przypomnieć zwłaszcza wtedy, gdy mają problemy finansowe. Liczą wtedy na to, że na początku ktoś im przykręci śrubę, ale za chwilę dostaną coś za to, że "są grzeczni". Z kolei prezydent Trump ma bardzo radykalne poglądy na temat Korei Północnej, ale w swoim otoczeniu ma doświadczonych generałów i nie zdecyduje się na działania zaczepne wobec Kim Dzong Una - precyzuje prof. dr hab. Przemysław Osiewicz. Cichy gracz? Gdyby jednak sytuacja na Półwyspie Koreańskim weszła w fazę konfliktu zbrojnego, kto zaangażuje się w wojnę? Korea Południowa, Japonia, Chiny i USA nie będą miały wielkiego wyboru, ale gdzie w tej sytuacji będą inne państwa? Zgodnie z założeniami NATO - "zbrojna napaść na jedną lub więcej stron paktu w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko wszystkim i jeżeli taka napaść nastąpi, to każda ze stron, w ramach wykonywania prawa do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, udzieli pomocy stronie lub stronom napadniętym". Oznacza to, że ewentualny atak Korei Północnej na terytorium USA byłby powodem do wojny z udziałem pozostałych członków NATO. Działania USA na terenie Półwyspu Koreańskiego takiej gwarancji jednak nie dają, dlatego państwa członkowskie potępiają działania Pjongjangu, ale swojego zaangażowania militarnego nie zgłaszają. - Państwa członkowskie nie byłyby w stanie pomóc. Mogłoby to być zaledwie wsparcie polityczne. Wymiar wojskowy? Trudno mi to sobie wyobrazić. Ewentualnie pojedyncze państwa NATO - USA siłą rzeczy, czy Niemcy, Francja lub Wielka Brytania - mówi nam ekspert. Zdaniem prof. dr hab. Przemysława Osiewicza, "jedynym prawdziwym beneficjentem konfliktu na Półwyspie Koreańskim są koncerny zbrojeniowe". - W przypadku takiego konfliktu straciliby wszyscy pozostali. Tu nie ma nic do wygrania - dodaje. Cichym graczem konfliktu jest jednak, chciałoby się rzec: "jak zwykle", Rosja. Władimir Putin uśmiecha się w kierunku Chin, zapewnia o "właściwej" odpowiedzi na działania Kim Dzong Una i nawołuje do dyplomatycznego rozwiązania konfliktu. Nie sposób jednak nie zauważyć, że w chwili, gdy uwaga świata skupia się na Korei Północnej, Rosja może dowolnie ustawiać na szachownicy swoje pionki. Pokaz tej dowolności zobaczymy 14-20 września, kiedy to na terenie Rosji i Białorusi zostaną przeprowadzone manewry wojskowe Zapad-2017. - Rosja stara się mieć pozycję pośrednika. Kiedyś Rosja odgrywała taką rolę. Ostatnie działania Putina wskazują, że wraca do tej polityki. Rosja ma wtedy sporo do wygrania. Gdyby Putinowi udało się taki kryzys opanować, to prestiż jego kraju w międzynarodowej hierarchii poszybowałby w górę. To byłby też znak od Putina dla Zachodu, że z Rosją lepiej współpracować, a nie działać przeciwko niej - mówi profesor z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.