Katarzyna Pruszkowska: W jednym z wywiadów został pan przedstawiony jako jeden z nielicznych w Polsce specjalistów od kości... Andrzej Czubak, antropolog sądowy pracujący w Instytucie Ekspertyz Sądowych im. dr. Jana Sehna w Krakowie: - Nie jest to prawda. Takich specjalistów jest bardzo wielu, są przecież absolwenci antropologii fizycznej, którzy, poza przeprowadzaniem pomiarów dzieci w szkołach czy udziałem w wykopaliskach archeologicznych, zajmują się również badaniami kości. Faktem jest, że antropologów sądowych jest w Polsce niewielu. Mógłbym policzyć ich na palcach jednej ręki. Osobiście znam dwóch. Z czego to wynika? - Gałąź antropologii fizycznej, zwana antropologią sądową, jest nauką dość młodą. Rozwija się mniej więcej od lat 90. XX wieku, tj. nieco ponad 20 lat. Oczywiście, już wcześniej metody antropologii fizycznej stosowane były w kryminalistyce, ale badania nad rozkładem zwłok są zagadnieniem nowym. - W Polsce nie ma szkoły, która szkoliłaby antropologów sądowych. Aby wykształcić się w tym zakresie, należy skończyć specjalistyczne kursy w USA lub w niektórych krajach Europy Zachodniej - w Anglii, Niemczech czy we Francji. Ja jestem właśnie po półrocznym kursie antropologii sądowej we Francji. Większość z osób, które zajmują się tą dziedziną, to antropolodzy fizyczni, zatrudnieni w ośrodkach związanych z kryminalistyką lub medycyną sądową. A zanim trafi się na taki kurs? - Trzeba skończyć antropologię fizyczną na uniwersytecie. Chociaż dopuszczani są także biolodzy ogólni, osteolodzy, medycy sądowi, archeolodzy, czyli osoby, które mają wiedzę na temat budowy człowieka. Bardzo ważna jest także praktyka kryminalistyczna, np. w laboratorium policyjnym, w zakładzie medycyny sądowej. Chodzi o to, by oswoić się ze zwłokami, by wiedzieć, jak wygląda sekcja. Może pan w skrócie powiedzieć, czym zajmuje się antropologia sądowa? - Jest to podspecjalność antropologii fizycznej. Zajmuje się badaniem tak rozłożonych zwłok, że medyk sądowy nie jest w stanie określić, jaka była przyczyna śmierci albo kiedy ona nastąpiła. Nie może również określić charakterystyk indywidualnych zmarłego. Czy w Polsce funkcjonują, choćby na mniejszą skalę, tzw. trupie farmy? - W Polsce nie ma "trupich farm". Sprzeciwiają się temu przepisy prawne dotyczące postępowania ze zwłokami, tj. przede wszystkim paragraf 262 kodeksu karnego, który mówi o "znieważaniu zwłok, prochów ludzkich lub miejsc spoczynku". Utrudnia to lub wręcz uniemożliwia przekazywanie zwłok ośrodkom naukowym, chyba że żaden z podmiotów pierwszego stopnia nie wniesie roszczeń do zwłok. Kto zalicza się do podmiotów pierwszego stopnia? - Przede wszystkim są to członkowie rodzin, przyjaciele, różne organizacje, a także ludzie prywatni, wszyscy, którzy z różnych powodów chcą, by zwłoki miały godny pochówek. Jeżeli nikt z nich się nie zgłosi, wtedy dopiero zwłoki mogą być przekazane. W Polsce funkcjonuje również system donacji ciał, np. w Śląskiej Akademii Medycznej, ale osoba, która decyduje się na taką donację, musi bardzo precyzyjnie określić, co ma się dziać z ciałem i jego szczątkami po badaniach. Dodatkowymi ograniczeniami dla funkcjonowania tego typu badań jest działanie środowisk religijnych, komisji etycznych i ekologów - wszystko to nie tworzy dobrej atmosfery, służącej donacji zwłok i tworzeniu m.in. "trupich farm". - W związku z powyższym w naszym kraju nie wykonuje się badań tego typu na ludzkich zwłokach, ale na zwłokach świńskich. Budowa ciała świni jest w przybliżeniu podobna do budowy ciała człowieka. Na zwłokach świńskich pracuje się również w całej Europie. W Anglii i we Francji byłem świadkiem eksperymentów na świńskich zwłokach, na których hodowano różne gatunki much. Większość liczących się ośrodków naukowych prowadzi eksperymenty na tych zwierzętach, aby ominąć ograniczenia prawne związane ze zwłokami ludzkimi. Choć również w takich przypadkach należy wystarać się o najróżniejsze pozwolenia. Należy jednak pamiętać, że człowiek w detalach rozkłada się zupełnie inaczej. - Jeszcze jedno należy tutaj zaznaczyć. Bill Bass, autor książki "The Body Farm", w Polsce prawdopodobnie miałby poważne kłopoty z prawem, ponieważ nie jest medykiem sądowym. Paragraf 262 kk wyraźnie stwierdza, że jedynie jednostki kształcące medyków lub zakłady medycyny sądowej są władne do przejęcia ciał ludzkich do badań. Podobne ograniczenia dotyczą również systemu donacyjnego. W świetle powyższego zarówno pan Bass, jak i ja nie mamy prawa do prowadzenia tego typu badań, bo jesteśmy antropologami, a nie medykami. Antropolog mógłby być ewentualnie opiekunem takiej "trupiej farmy", z ramienia zakładu medycyny sądowej. Powiedział pan, że świnia nie rozkłada się jak człowiek... - Świnie mają zwarty tułów, który przechodzi prawie bezpośrednio w niewielką stożkowatą głowę, poza tym mają krótkie odnóża i dużo więcej podskórnej tkanki tłuszczowej. Można na nich hodować owady, które będą takie same jak w przypadku zwłok człowieka, ale tempo gnicia w wydzielonych rejonach ciała będzie już całkowicie inne. Skąd w takim razie polscy antropolodzy czerpią aktualną wiedzę? - Przede wszystkim z literatury, która jest bardzo bogata i ciągle aktualizowana. Szczególnie aktywne są ośrodki amerykańskie, m.in. pięć działających tam "trupich farm". Oczywiście, opisywane badania odnoszą się do tamtejszych zjawisk klimatycznych, ale można pewne zjawiska ekstrapolować również na nasz grunt. Nie ukrywam, że również w Polsce przydałyby się "trupia farma", tak abyśmy mogli obserwować rozkład ciał w naszych warunkach. - Do Instytutu Ekspertyz Sądowych w ciągu roku wpływa około 40 spraw. W większości są to sprawy zwyczajne i dotyczą starych kości wojennych i powojennych, ale trafiają się także zwłoki "świeższe", zmienione przez środowisko, grób i warunki pogodowe. Na takich przykładach można się uczyć, wymieniać doświadczenia, tworzyć nowe wnioski na temat rozkładu zwłok. Widziałem, jak rozkłada się ciało świni, więc porównuję to, co już mi wiadomo, z nowymi doniesieniami. Po 17 latach pracy trochę się już nauczyłem. Co można odczytać z kości poza tzw. wielką czwórką? Jakie informacje dodatkowe? Czy są jakieś choroby, o których istnieniu można powiedzieć oglądając tylko kości? - Niektóre schorzenia mogą pozostawić ślady w budowie kośćca. Na przykład syfilis pozostawia charakterystyczne zmiany w strukturze kości, szczególnie widocznych jest to na czaszce. Cała jej powierzchnia poryta jest płytkimi meandrującymi żłobkami, czaszka wygląda, jak po przejściu korników. Gruźlica również powoduje zmiany w szkielecie, może nastąpić zwapnienie naciekowe lub łamliwe odwapnienie kości, są one wówczas chropowate, powierzchniowo nieregularne i serowate. Jest jeszcze wiele innych schorzeń, które pozostawiają ślady na kościach, jak krzywica, osteoporoza czy rak. - Na podstawie analizy uszkodzenia można, też dowiedzieć się jak ktoś zginął, jakich doznał uszkodzeń, jakim narzędziem i np. czy mamy do czynienia ze starymi złamaniami, zrostami, czy uszkodzenia są świeższej daty. Wszystko to są bardzo ważne informacje w przypadku identyfikacji. Osoby, które znały zmarłego, mogą przecież pamiętać, że skarżył się na jakieś bóle, że miał kiedyś złamaną rękę, a my to złamanie możemy właśnie zobaczyć w kościach. A czy na podstawie kości można określić tuszę zmarłego? - Czynione są takie próby. Próbuje się oszacować tzw. wskaźniki postury. Na podstawie parametrów szkieletu bada się na charakterystyki obciążenia i podparcia ciała człowieka. Mierzy się szerokości nasad dalszych kości ramieniowych, udowych, piszczelowych i szacuje obciążenie, jakim były poddawane. Dalej następuje ocena typu i proporcji budowy ciała. Pewnych danych dostarczają wskaźniki masywności poszczególnych kości długich, które informują o masywności całego szkieletu, a to daje podstawę do oceny somatotypu. Jednak na razie najpewniejszą metodą dla ustalenia rzeczywistej wagi zmarłego, jest umożliwić oględzin zwłok, miejsca ich znalezienia oraz znalezionych tam resztek odzieży, w tym pasków. A czy zgon każdej osoby można wyjaśnić tak łatwo, jak przypadków opisanych w książce Bassa? - Książka jest bardzo optymistyczna, ale warto pamiętać, że w antropologii sądowej nie ma niczego pewnego na 100 proc. Taką pewność dają jedynie badania genetyczne. Oczywiście są metody dokładniejsze, jak np. szacowanie płci na podstawie zębów jednokorzeniowych, gdzie prawdopodobieństwo sukcesu wynosi 99 proc, ale np. ocena wieku na podstawie zarastania szwów czaszkowych może być obciążona błędem aż 24 lat! Trudno jest precyzyjnie określić czyjś wiek, czyjąś odmianę biogeograficzną i płeć tylko na podstawie jednej cechy, jednej kości. Nawet w przypadku metod pomiarowych zostaje błąd ludzki lub błąd kalibracji przyrządów. - Tak było z czaszką "Kochanowskiego", przekazaną do badań przez Muzeum Czartoryskich. Po badaniach antropologicznych uzyskałem wynik wskazujący, że mam do czynienia z czaszką kobiety. Czaszka miała cechy opisowe zarówno damskie, i męskie. Dopiero zastosowanie sześciu metod pomiarowych przechyliło szalę na stronę płci żeńskiej. Czaszka pogranicza, wybryk natury, do końca nie byłem pewny. Dopiero badania genetyczne w stu procentach potwierdziły wyniki moich przypuszczeń. Czy antropolog sądowy bada tylko indywidualne przypadki czy też np. groby masowe, miejsca zbiorowych katastrof? - W takich przypadkach jak fale tsunami, kiedy jest dużo ofiar na rozległej przestrzeni, zamachy bombowe, egzekucje na terenach byłej Jugosławii czy w Ruandzie, masowe groby, pomoc antropologa sądowego bywa niezbędna. Oczywiście na miejscu najważniejsi są medycy sądowi, patolodzy, którzy identyfikuje zwłoki świeże, czy też będące w pierwszej fazie rozkładu. Zwłoki uszkodzone lub bardzo rozłożone identyfikują antropolodzy sądowi. Pomagają w reintegracji ciał, tj. razem z technikami i wolontariuszami zbierają szczątki rozproszone po okolicy i składają je w całość. Jeśli chodzi o kości, to już jest zupełnie inna historia, bo w takim przypadku antropolog sądowy powie znacznie więcej niż medyk. Wtedy również trzeba reintegrować szkielety, choćby po to żeby móc powiedzieć ile było ofiar, jakiej były płci, jakie odniosły obrażenia lub czy widoczne są jakieś ślady działania narzędzi - maczet, noży, bagnetów, postrzałów. No i oczywiście należy orzec jak długo dane kości przeleżały w ziemi. Czy w Polsce antropolodzy sądowi zawsze współpracują z prokuraturą? Z książki Bassa wynika, że w USA tak jest. - W niektórych stanach USA rzeczywiście tak jest, że przy koronerze stanowym działa antropolog sądowy. Ale nie w każdym przypadku bo nie każdy koroner wymaga antropologa do pomocy. W całych Stanach jest około 60u antropologów sądowych, taką liczbę podaje w swojej książce W. Bass. W Polsce jest inaczej. Na miejsce znalezienia zwłok jadą prokurator i medyk sądowy. Po zabezpieczeniu ciała albo szkieletu, szczątki kieruje się do prosektorium, stamtąd trafiają następnie na oględziny i sekcję. Tu muszę dodać, że medyków sądowych mamy świetnych, naprawdę na światowym poziomie. Jeśli po tych badaniach prokurator potrzebuje więcej informacji, może powołać antropologa fizycznego, choćby z uniwersytetu, wtedy staje się on tzw. biegłym ad hoc, czyli specjalistą powołanym do konkretnej sprawy. Może również przesłać szczątki do ośrodka takiego, jak Instytut Ekspertyz Sądowych. Wówczas to my ustalamy kiedy nastąpił zgon, czyli ile czasu ciało leżało w danym miejscu oraz czym została zabita i kim była znaleziona osoba. Wspomniał pan, że przysyłają do pana głównie czaszki... - Rzeczywiście, czaszek jest najwięcej, otrzymuję ich około 30 rocznie. Ale nie tylko czaszki są przedmiotem moich badań. Teraz, na przykład, pracuję nad 10-oma szkieletami, w tym jest czwórka nieletnich, szczątki pochodzą z jakiegoś wojennego, zapomnianego cmentarza, ponadto na swoją kolej czeka szkielet bez czaszki, a w specjalnym worku na badania oczekują pozostałości jakiegoś biednego bezdomnego, który schronił się w stogu siana, tam zmarł i jego ciało rozłożyło się. Ale przecież tzw. wielką czwórkę ustala się nie tylko na podstawie czaszki... - Do "wielkie czwórki" wymagany jest cały szkielet. Prokuratura jest przekonana, że antropolog sądowy potrzebuję jedynie czaszki, więc nie przysyłają mi do badań całego szkieletu. Zazwyczaj jednak zależy im najbardziej na odtworzeniu wyglądu twarzy. Oczywiście pytają mnie, czy to, co przysłali jest czaszką ludzką, choć widzą to sami, ale zgodnie z prawem musi to być poparte przez specjalistę. Później pytają o wiek, płeć, odmianę biogeograficzną i inne sprawy. Czy tylko na podstawie czaszki można oszacować wzrost? - Słowo "tylko" jest tu źle użyte. Oszacowanie wzrostu na podstawie wielkości czaszki jest mało wiarygodne. Ludzie wysocy nie muszą mieć wcale dużej czaszki, mogą mieć bardzo małą i odwrotnie. Ale faktycznie istnieje taka metoda, która na podstawie czaszki pozwala odtworzyć przybliżony wzrost. Oczywiście, wzrost najlepiej ustala się za pomocą pomiarów kości długich, choć również te obliczenia mogą być obarczone błędem, wynosi on zwykle plus, minus ok. 4,5 cm. Bo trzeba pamiętać, że stawy prócz kości mają jeszcze całą masę miękkich struktur - kaletki maziowe, chrząstki stawowe, więzadła - a one często się nie zachowują. Wzrost potrzebny jest do obliczenia średniej wagi. Waga, płeć i wiek decydują jak gruba będzie warstwa tkanek miękkich na twarzy - korzysta się ze specjalnych tabel lub liczy w specjalistycznym programie. Później oznacza się te warstwy na czaszce bloczkami dystansowymi i modeluje twarz, rysując albo komputerowo, bądź też lepiąc w glinie. A jak tworzy się wzory, które pomagają w ustalaniu wzrostu? - Bierze się określoną maksymalnie dużą próbę kości z wybranej populacji badanej, dajmy na to trzysta próbek z populacji mieszkańców Śląska. Kości muszą pochodzić z kompletnych szkieletów, których wysokość da się zmierzyć. Następnie mierzy się: długości kości, grubości trzonów, szerokości nasad, itp. Stosuje się klucz płci, wieku i poszukuje statystycznych zależności między zmierzoną długością, płcią i znaną wysokością szkieletu. Na tej podstawie powstaje uogólniony wzór ukazujący jaki procent wysokości w danym szkielecie powinna "zajmować" badana kość. Kości do "próbek" zazwyczaj pochodzą z pochówków archeologicznych lub historycznych. Tylko nieliczne ośrodki mogą pochwalić się znaczącymi zbiorami współczesnymi. Jedną z największych współczesnych "bibliotek kości" posiada William M. Bass, w jego zbiorze znajduje się tysiąc pięćset szkieletów. W Polsce nie mamy nawet małej kolekcji kości pochodzących od ludzi żyjących współcześnie? - W Polsce nie ma takich kolekcji. Każdy wydział antropologii gromadzi szkielety, są to jednak kości archeologiczne lub historyczne. Poza znaczeniem naukowym, służą także jako materiał dydaktyczny. W miejskich muzach archeologicznych i historycznych, również istnieją spore kolekcje kości przechowywane pieczołowicie w tekturowych pudłach, badają je specjaliści którzy próbują odpowiedzieć na pytania, jak wyglądało nasze życie w zamierzchłych czasach. Kości współcześnie żyjących ludzi można spotkać w zasadzie jedynie w zbiorach zakładów medycyny sądowej, gdzie gromadzone są ciekawe przypadki i gdzie także służą jako pomoce naukowe. Można tam spotkać kompletne szkielety, w większości pojedyncze okazy i nieco więcej wyodrębnionych z ciała poszczególnych kości. Szczególnie trudno jest o kompletne szkielety dziecięce, spotykane są jakieś fragmenty miednic, kości ramieniowych i inne. Jeśli ktoś ma w swoich zbiorach taki kompletny szkielet, to na pewno jest on historyczny. Co musi stać się z kością, żeby stała się ona kompletnie nieczytelna? - Na przykład - zestarzeć się, albo zniszczyć termicznie, albo przez działanie kwasu lub np. prądu wody, który uderza kością o kamieniste dno. Może ją także zniszczyć człowiek - podczas orki, robót drogowych, wystarczy, że przejedzie jakiś ciężki sprzęt i nastąpi fragmentacja kości. Był taki przypadek, że syn zabił ojca, a następnie spalił jego zwłoki palnikiem acetylenowym. Zagarnął jego prochy do dużego słoja wekowego i pochował w grobie matki. Twierdził w czasie przesłuchania, że nie zabił go celowo, że był to wypadek przy czyszczeniu broni. Tak udało mu się spalić zwłoki, że z zębów i kości nie dało się wyizolować DNA, ani określić wieku i płci. Gdyby nie te zniszczenia umielibyśmy powiedzieć, że ofiarą był starszy mężczyzna, który zginał od rany postrzałowej. Czego dotyczą sprawy, którymi pan się zajmuje? - Większość spraw, które dostajemy, dotyczy bezdomnych, pijaków, ludzi starszych często z problemami natury psychicznej, dużo też jest pochówków z czasów drugiej wojny. Szczególnie wiele takich spraw napływa do Instytutu wiosną, bo ludzie bezdomni grzeją się zimą w rurociągach, śpią po kanałach i tam zasypiają na wieczność dusząc się oparami i wyziewami. Innych, którzy zamarzli odnajduje się w lasach, w ogródkach działkowych, kiedy stopnieją śniegi. Są też samobójcy, ci, którzy stracili nadzieję wieszają się w odludnych miejscach, topią, chorzy psychicznie, ludzie starsi gubią często drogę do domu, a potem odnajdujemy ich zwłoki. Takich spraw jest najwięcej, wtedy przyczyny zgonu są naturalne, po oględzinach wiemy, że nikt nie przyczynił się do ich śmierci. Jak wspomniałem jest też sporo szkieletów wojennych i powojennych, a czasem jeszcze starszych. Bardzo niewielki procent stanowią zabójstwa i inne "ciekawsze" przypadki, które można by wykorzystać w książce. W wywiadzie, o którym wspomniałam na początku, mówił pan o wirtualnej autopsji. - Tak, jej pionierem jest prof. Andrzej Urbanik, szef katedry radiologii AM UJ, wykonał on pierwsze autopsje tomograficzne mumii egipskich. Teraz ten nowy kierunek badań pośmiertnych wspiera pan doktor Krzysztof Woźniak, który pracuje w Zakładzie Medycyny Sądowej w Krakowie, zajmuje się on między innymi ofiarami zabójstw i wypadków drogowych. A jak wygląda taka autopsja? - Przedstawię to na przykładzie. Na sekcję zwłok trafił zmarły, któremu traktor doszczętnie zmiażdżył głowę, należy odtworzyć układ zgniecionych kości, bez konieczności otwierania głowy. W tym celu wykonano szczegółowe prześwietlenie tomograficzne, a następnie uzyskane przekroje połączono w jeden obraz 3D. Uzyskano w ten sposób obraz wszystkich uszkodzeń wraz z przemieszczeniami fragmentów kostnych. Dzięki temu zaistniała możliwość nieinwazyjnych oględzin przestrzennych, jakby autopsja tylko, że wirtualna. Stwarza to komfort pracy szczególnie dla nie medyków, sposobność oglądania i manipulowania obrazem zwłok, określania, jakie w nich zaszły zmiany, jaka mogła być przyczyna śmierci oraz jakie siły działały w momencie powstawania uszkodzeń. Czasami określenia rodzaju narzędzia, a także lokalizacji ciał obcych w ranach. Taka autopsja posiada jeszcze inny walor - przydatność archiwizacyjną. W Polsce często jest tak, że jeden prokurator rozpoczyna sprawę i jest obecny w czasie sekcji zwłok, a inny kończy sprawę, przejmuje dowody i czyta dokumenty zgromadzone przez pierwszego. Wówczas nagrania z wirtualnej autopsji będą stanowić dla niego ogromną pomoc, większą niż analiza zawartych w aktach zdjęć z sekcji i czytanie protokołu. Może jeszcze raz obejrzeć nagrania, przeanalizować obrażenia, skonsultować się z medykami. Jest to szczególnie ważne wtedy, kiedy zwłoki zostały już pochowane. Z tego, co pan mówi, wynika, że rozwój antropologii sądowej idzie w parze z rozwojem techniki... - Oczywiście, że tak. Np. przy pomocy innego programu można modelować ciało w różnych pozach, sprawdzić, czy ofiara stała, czy siedziała w momencie śmierci, czy ułożenie zwłok na miejscu zbrodni zgadza się z ustaleniami śledczych. Istnieją programy do analizy plam krwawych. Załóżmy, że na miejscu zbrodni ściany i wyposażenie zachlapane są różnej wielkości i kształtu plamami krwi. Specjalna kamera do fotografii sferycznej wykonuje zdjęcia w panoramie 3600. Na ich podstawie program analizuje ich wielkości, oblicza kąty, pod jakimi krople krwi padały na powierzchnie, wyprowadza linie proste, które spotykają się we wspólnych węzłach krwawienia. W pierwotnym miejscu zadania ciosu, uderzenia młotkiem, czy postrzału. Programy bazujące na fotografiach z miejsca zdarzenia to zdecydowanie przyszłość. Można również wykonywać dokładne skany laserowe " wirtualne obrazy dowodów", np. czaszki, bieżnika obuwia czy młotka użytego w przestępstwie i przesyłać je między różnymi ośrodkami bez ryzyka zagubiania lub zniszczenia dowodu, konsultować się z innymi specjalistami i łączyć ze sobą odległe w czasie i przestrzeni sprawy. W książce niewiele można przeczytać o takich rozwiązaniach. - Bass jest człowiekiem starszym, zaczynał swoje badania w latach 70., więc posługiwał się takimi metodami, jakie wtedy były dostępne. Ale wiem, że obecnie w Knoxville pracuje się nad stworzeniem elektronicznego nosa do wykrywania zwłok. Do tej pory wykorzystywano specjalnie szkolone psy, które uczono na specjalnie do tego stworzonej trupiej farmie. Ale naukowcy chcą mieć jeszcze dokładniejszy przyrząd, czuły sensor wrażliwy na drobiny zapachu rozkładających się ludzkich zwłok. Nie będzie się męczył, nie przeszkodzi mu pogoda, ani substancje wylane w celu zatarcia śladów. Wielki szacunek dla doktora Bassa, że dostrzegł wagę takich badań. Cały świat się zmienia, świat kryminalistyki również.