Jeszcze zanim informacje o śmierci cywilów przedostały się do polskiej prasy, wyrok na żołnierzy, którzy brali udział w walkach w Nabud Khel, wydali politycy. Niektórzy wpadli w panikę, inni szybko zorientowali się, że udawana żałoba i wymuszone łzy mogą pomóc im w pozyskaniu nowych sympatyków wśród przyszłych wyborców. Na tragedii postanowili też skorzystać właściciele ogólnopolskich mediów, którzy - przymykając oko na jakość i źródła tworzonych przez dziennikarzy materiałów - zapewnili sobie znaczący wzrost sprzedaży i oglądalności. Wreszcie - wyrok wydali obywatele, którzy wiedzę o wojnach wynieśli z podręczników szkolnych i tabloidów pokroju "Expressu Codziennego". To właśnie ich przekonanie o winie żołnierzy bolało najbardziej. I to dosłownie... W ciągu niespełna trzech tygodni, od 1 do 20 czerwca, Polacy służący w 1 plutonie 1 kompanii ZB Alfa z przeciętnych żołnierzy zmienili się w okrutnych morderców, których wielu ludzi chętnie widziałoby w sądzie - w charakterze oskarżonych o dokonanie zbrodni wojennej. Brzmi znajomo? Choć Nabud Khel to zupełnie fikcyjna miejscowość, a zdarzenia, które opisałam powyżej, nigdy nie miały miejsca, nie sposób nie dostrzec wyraźnych nawiązań do tragedii, która wydarzyła się w wiosce Nangar Khel 16 sierpnia 2007 roku. Nim do Polski dotarły pierwsze bardziej szczegółowe informacje na temat zajścia, część Polaków - pod wpływem wypowiedzi niektórych polityków i samozwańczych ekspertów - była już przekonana o winie żołnierzy, którzy z zimna krwią mieli ostrzelać wioskę pełną cywilów (wśród ofiar były kobiety i dzieci). Wielu chętnie wypowiadało się o realiach wojny, na której nawet nie byli, zapominając, że wojenna codzienność rządzi się innymi prawami. Jej częścią jest konieczność podejmowania decyzji, które mogą kosztować życie niewinnych ludzi. "Tym, co w wojnie interesuje mnie najbardziej, nie są techniczne aspekty militarnych operacji. W wojnie - tu trzeba nazwać rzecz po imieniu - pociąga mnie jej codzienność" - to zdanie Marcina Ogdowskiego, autora blogu http://zafganistanu.pl/ i książki "zAfganistanu.pl. Alfabet polskiej misji", było już cytowane dziesiątki razy. Nie sposób jednak nie przywołać go i tym razem - przy okazji premiery drugiej książki Ogdowskiego, zatytułowanej "Ostatni świadek" . To właśnie dzięki temu, że autora pociąga wojenna codzienność, "Ostatni świadek" jest nie tylko sprawnie napisaną powieścią (w przypadku człowieka, który zawodowo zajmuje się pisaniem od 13 lat, wspominanie o warsztacie wydaje mi się stratą czasu), ale także książką, która pomaga rozprawić się z naiwnymi lub nieaktualnymi wyobrażeniami o wojnie. Chcecie wiedzieć, co naprawdę dzieje się w Afganistanie? Co pożegnałam po przeczytaniu książki? Po pierwsze, romantyczne wyobrażenie o walce. Wszyscy ci, którzy wiedzę o wojnie czerpali z lektury kultowych "Kamieni na szaniec" czy "Zośki i Parasola", mogą się poczuć rozczarowani. Dawny podział na "nas" i "ich" przestał obowiązywać. Oczywiście, zdanie "na wojnie ofiarami się wszyscy" słyszał chyba każdy, jednak nadal jest wielu takich, którzy wierzą w to, że "nasze" ofiary są bardziej niewinne i bezbronne. Że to "nasze" ofiary cierpią bardziej i umierają w większych mękach. Otóż nie. Ranny polski żołnierz, któremu wybuch oderwał kończyny, cierpi dokładnie tak samo, jak umierający od rany postrzałowej talib. Dokładnie tak samo, jak afgański ojciec, który musi opiekować się zgwałconym przez "swoich" dzieckiem. Po drugie, wiarę w to, że wojna jednoczy naród. Czy wszyscy Polacy powstrzymują się od pochopnych sądów na temat działań naszych żołnierzy w Afganistanie? Nie. Czy afgańscy rebelianci zawsze powstrzymują się przed okaleczaniem "swoich", by ich zastraszyć i zniechęcić do współpracy z obcymi wojskami? Nie. Czy Polacy (choćby po incydencie w Nangar Khel) pomagali rannym Afgańczykom, na przykład oferując darmowe leczenie w szpitalach? Tak. Czy znajdowali się Afgańczycy, którzy pomagali "naszym" wykrywać ukryte na trasach przejazdu patroli ajdiki (improwizowane ładunki wybuchowe)? Bez zbytniego wgłębiania się w ich intencje - tak, znajdowali się. Po trzecie, przekonanie, że wojna zawsze i dla każdego jest problemem. Choć to temat niewdzięczny i trudny, Marcin Ogdowski podjął wyzwanie i uczciwie przedstawił także te reakcje na wydarzenia w Nabud Khel, o których wolelibyśmy nie wiedzieć. Polityków, którzy jadą na pogrzeb żołnierza tylko po to, żeby pokazać w telewizyjnej relacji zrozpaczoną twarz. Dziennikarzy, którzy - w nadziei na dodatkowy zarobek albo szansę opublikowania materiału w wydaniach ogólnopolskich - nie czują potrzeby sprawdzenia swoich źródeł i informatorów. I wreszcie "ekspertów od wszystkiego", którzy chętnie omówią błędy żołnierzy, najlepiej za pomocą słów, których nie wypada cytować. Drugą książkę Ogdowskiego można potraktować również jako spełnienie obietnicy. Autor zawsze - czy to na swoim blogu, czy to w książce "zAfganistanu.pl... " - pisał o tym, jak naprawdę jest na wojnie. Nie "jak powinno być", nie "jak mogłoby być, gdyby...". Autor jest konsekwentny - nadal pisze o tym, jak jest. Nie wątpię, że czasem chodzi na kompromisy - w wywiadzie opublikowanym w portalu natemat.pl, tłumaczył, że nie może wprost pisać o brakach armii, bo to mogłoby stanowić zagrożenie dla stacjonujących w Afganistanie żołnierzy ("Talibowie to nie są wiejskie głupki - monitorują polską prasę i sieć. Dlatego taka informacja prędzej czy później by do nich dotarła. Dokonuję więc autocenzury"). Jednak kiedy tylko może - pisze wprost, nie bojąc się krytyki - także ze strony swojego zawodowego środowiska. "Ostatni świadek" jest opowieścią o wojnie. Ale nie tylko. Ogdowski przeprowadził bowiem precyzyjną analizę zachowań wielu ludzi: takich, od których nic już nie zależy (żołnierzy), i takich, od których nagle zaczęło zależeć wszystko (przedstawiciele władz i media). To właśnie ta analiza jest dla mnie największą wartością książki i powodem, dla którego sięgnę po nią po raz kolejny. Katarzyna Pruszkowska