Katarzyna Pruszkowska: Od osoby, która utrzymuje naraz dwa związki usłyszałam, że monogamia jest przeżytkiem. To prawda? Daniel Jabłoński, terapeuta, zajmujący się zjawiskiem poliamorii: - Nie mogę zgodzić się ze stwierdzeniem, że monogamia jest przeżytkiem. Przyglądając się różnym kulturom, zwłaszcza tym, w których poligamia jest częścią wielowiekowej tradycji, widzimy, że nie ma takiego społeczeństwa, w którym nie byłoby związków monogamicznych. Bez względu na warunki ekonomiczne, środowisko geograficzne, system sprawowania władzy, dominującą religię - w każdym społeczeństwie spotykamy ludzi, którzy wybierają związki monogamiczne bądź przynajmniej godzą się na nie. - W porównaniu z innymi formami związków monogamiczna para tworzy się dość spontanicznie, naturalnie i "łatwo" tj. wystarczy zakochanie dwóch osób. Utworzenie liczebniejszego związku wymaga konsensusu większej liczby osób, większej liczby reguł ustalających wspólne bycie. Dlatego monogamia zawsze będzie w tym sensie łatwiejsza i atrakcyjna. Tak więc ci, którzy mówią o przeżytku, odchodzeniu monogamii w przeszłość - przesadzają. Być może chcą przez to powiedzieć, że przeżytkiem jest myślenie, że monogamia jest dla wszystkich najlepszym rozwiązaniem małżeńskim i najwartościowszym zarazem. I to jest zasadne. Myślenie o monogamii w kategoriach przeżytku jest błędem, ale równie poważnym błędem jest mówienie, że monogamia jest jedyną wartościową formą związku. - Nie ma społeczeństw bez monogamii, ale są społeczeństwa, w których współistnieją obok siebie związki monogamiczne, poligamiczne (poliandryczne, poligyniczne) i małżeństwa grupowe. Tak zdarza się m. in. w Indiach, Himalajach, Tybecie, Amazonii, wśród Eskimosów i Indian Ameryki Północnej. Dla antropologów jest to dowodem, że monogamia jest tylko jedną z podstawowych strategii dobierania się ludzi, może nawet najbardziej podstawową, ale nie jedyną. Czy może pan wyjaśnić na czym opierają się związki poliamorycznie? - Żeby wyjaśnić czym jest poliamoria warto cofnąć się do lat 60 - tych XX w., do czasów rewolucji seksualnej, kiedy zaszło wiele zmian obyczajowych m.in. zaczęto poszukiwać alternatywnych strategii wobec monogamii i rodziny dwurodzicielskiej, kontestowano patriarchalny układ społeczny. W tym klimacie zrodziły się związki otwarte, w których partnerzy dawali sobie wzajemne prawo do kontaktów seksualnych poza małżeństwem. - Nieco inne zjawisko określano terminem swinging. Mowa o wymienianiu się partnerami seksualnymi - czasem może to przybierać formę wymiany między dwiema zaprzyjaźnionymi parami. Wtedy - na początku przemian - zwracano uwagę przede wszystkim na prawo do kontaktów seksualnych poza związkiem. Współcześnie środowiska określające się mianem poliamorystów rozkładają akcenty inaczej. Zwracają uwagę nie tylko na to, by cieszyć się swobodą do kontaktów seksualnych z dwiema bądź większą liczbą osób, ale raczej na to by relacje z tymi wszystkimi osobami były bliższe, nacechowane zaangażowaniem emocjonalnym, poczuciem więzi, czy wreszcie miłością. - Dlatego też można powiedzieć, że poliamoria to prawo do kochania i bycia w związku z co najmniej dwiema osobami w tym samym czasie. W tym sensie takie związki mogą przypominać poligamiczne, z tą różnicą, że w kulturze zachodniej nie mogą za sprawą obecnego prawodawstwa przybrać formy małżeństwa. - Związki poliamoryczne są dość popularne w USA i Europie Zachodniej. W Polsce dopiero zaczynają się pojawiać i formować wspierające się środowiska. Zainteresowanie tematem na pewno już istnieje. Może o tym świadczyć choćby to, że w sierpniu przyjechała do Polski dr Deborah Anapol, wielka orędowniczka związków poliamorycznych, psycholog kliniczny, która zajmuje się tematem od wielu lat i jest autorką bardzo ważnych książek o tej problematyce. - W Polsce poprowadziła warsztaty, choć z powodu małej liczby uczestników do końca nie było wiadomo, czy się odbędą. Na Zachodzie nie ma tego problemu - w USA są nawet coroczne zjazdy poliamorystów. Tak więc w Polsce zjawisko to dopiero kiełkuje. Z kilku przyczyn jego rozmiary są małe. Jesteśmy społeczeństwem dość konserwatywnym pod względem obyczajowości, silną pozycję ma religia rzymskokatolicka odmawiająca miana normalności każdej relacji innej niż heteroseksualna para, większość ludzi koncentruje się wciąż na dorabianiu się, sprawy ekonomiczne przysłaniają inne aspekty życia. - Wreszcie brak wiedzy na temat poliamoryzmu czy to w postaci tekstów popularnonaukowych czy rzetelnych danych naukowych przekazywanych np. w toku studiów czy szkoleń dla specjalistów zajmujących się pomocą o charakterze psychologiczno-społecznym. Czy myśli pan, że takie związki staną się poważną alternatywą dla monogamii? - Sądzę, że związki poliamoryczne nigdy nie zdobędą wielkiej popularności, chociażby dlatego, że są bardzo wymagające. Wystarczy wspomnieć o zazdrości, która, jako dość podstawowa emocja obecna jest w każdym społeczeństwie. Tyle, że w społeczeństwach poligamicznych dzieci obserwują od małego dzielenie się partnerem, a u nas zazdrość traktowana jest za nieodłączny element zaangażowania emocjonalnego, nie tylko w przysłowiach mawia się, że nie ma miłości bez zazdrości. Trudno okiełznać zazdrość, więc poliamoryści zawsze będą stanowili mniejszość. Jakie mogą być korzyści związków poliamorycznych? - Żeby mówić o korzyściach znowu musimy na chwilę odejść od głównego tematu. Różne badania w społeczeństwach zachodnich pokazują, że 30 - 70 proc. mężczyzn i 20 - 50 proc. kobiet przynajmniej raz miało kontakty pozamałżeńskie. Można się spierać o dokładne liczby, ale nie o samo zjawisko. Nawet w społeczeństwach, w których na ludzi dopuszczających się zdrad czekają ciężkie kary, nie brak zdradzających. - Dlaczego więc ludzi się zdradzają? Powodów są legiony. Od kryzysu seksualności w długoletnim związku, gdy przeminie już początkowa idealizacja partnera, poprzez poszukiwanie urozmaicenia, nowości, po zakochanie się. Zdrada jest zawsze oszustwem i w tym punkcie możemy wrócić do poliamorystów. Oni chcą robić otwarcie i szczerze, to co potajemnie robią zdradzający. - Mamy już więc pierwszą korzyść. Życie w szczerości, autentyczności. Oczywiście taka otwartość jest trudna, choć odnoszę wrażenie, że dużo trudniejsza do zaakceptowania dla nie-poliamorycznej większości niż samych poliamorystów. Nie tak dawno natrafiłem na badania, przeprowadzone wśród psychologów i psychoterapeutów w USA. Wynikało z nich, że te grupy zawodowe są w stanie zaakceptować człowieka, który zdradził - pomóc mu zrozumieć dlaczego tak się stało, pomóc wrócić do związku, jednym słowem odnoszą się do zjawiska zdrady z empatią. Ale jednocześnie nie akceptują otwartego życia pozamałżeńskiego, szczerość jest dla nich w tym względzie trudniejsza do przełknięcia niż hipokryzja związana ze zdradą. - Nieco obronnie dla owych psychologów i psychoterapeutów dodam, że nie ma żadnej teorii osobowości która opisywała by jak może się ukształtować dojrzała dyspozycja do bycia w związku intymnym z dwiema osobami. Wszystkie teorie zrównują zdrową psychikę z konsekwentną monogamią. W jaki sposób więc psycholodzy mieliby kształtować w sobie inne postawy wobec poliamoryzmu. Psychiatra, z którym rozmawiałam o poliamorii, powiedział, że ludzie, który "kochają dwie osoby" - "kochają przede wszystkim siebie" i że nie jest możliwe nawiązanie głębokich relacji z kilkoma osobami na raz. Czy zgodziłby się pan z tą opinią? - Warto posłuchać argumentów samych poliamorystów. Wskazują oni na to, że kiedy parze rodzi się drugie dziecko, rodzice nie obawiają się, że przestaną kochać pierwsze, gdyż nie mają w sobie dość potencjału do obdarzania miłością wszystkich dzieci. Jeżeli ktoś poznaje osobę, która może stać się przyjacielem, nie jest przejęty lękiem, że nie podoła kilku przyjaźniom i nie zrywa relacji z dotychczasowymi przyjaciółmi. W miłości między dorosłymi ludźmi może być podobnie. Poliamoryści twierdzą, że przestrzeni psychicznej i emocjonalnej jest w człowieku tak dużo, że może on/ona kochać więcej niż jedną osobę. - Żyjemy w kulturze zdominowanej przez chrześcijaństwo, które niezwykle ceni postulat "kochaj bliźniego". Ale słowa te nie odnoszą się do związków romantycznych, seksualnych. To dość dziwaczne. Analizując fenomen związków poliamorycznych zamiast autorytarnie rozstrzygać czy człowiek może kochać dwie, trzy osoby w danym czasie warto zapytać najbardziej zainteresowanych, ile osób kochają i którzy z poliamorycznych partnerów czują się kochani. Myślę, że to rzetelna metoda dociekania prawy o tych związkach, przynajmniej jedna z metod. - Ale wracając do pytania o korzyści w związkach poliamorycznych. W związku monogamicznym oczekujemy od jednej osoby, że zaspokoi nasze wszystkie pragnienia, poradzi sobie z wszystkimi naszymi potrzebami, że zrealizuje wszystkie nasze marzenia, że będzie prawdziwą drugą połówką. Chcemy kogoś z całym pakietem tych najlepszych cech, ale zazwyczaj tego nie osiągamy i rośnie w nas frustracja. W związku poliamorycznym te pragnienia można rozłożyć między dwie osoby lub więcej. - Czy to jest egoistyczne? Nie powiedziałbym. W końcu wszyscy uczestnicy związku poliamorycznego czerpią z tego rozmaite korzyści - nie muszą zamartwiać się, że nie zaspokoją pewnej potrzeby swojego partnera, może to zrobić drugi partner. Inna korzyść z bycia w związku poliamorycznym polega na stworzeniu czegoś na kształt dużej wspierającej struktury rodzinnej, zwiększeniu poczucia bezpieczeństwa, tak często rujnującego się gdy opuszcza nas bądź zaniedbuje ten jedyny. - Ale - rozumiem w jakimś sensie pani rozmówcę, nie mając wiedzy na temat różnych scenariuszy jakimi może podążać życie intymne, od dziecka słuchając, że tylko monogamia jest właściwa, cóż miałby powiedzieć. Sam mam zawodowe i koleżeńskie kontakty z psychiatrami i psychologami, i większość z nich nie może zrozumieć poliamorystów. Ale nierozumienie ich potrzeb i stylu życia nie może przechodzić w negowanie ich prawa do autonomicznego kształtowania swoje życia. Dlatego warto poruszać ten temat, informować, otwierać horyzonty, przypominać o wadze tolerancji wobec różnorodności stylów życia. Z Danielem Jabłońskim, psychologiem, psychoterapeutą, seksuologiem i antropologiem, zajmującym się niestandardowymi relacjami i związkami rozmawiała Katarzyna Pruszkowska.