Katarzyna Pruszkowska: Udając się w podróż śladami bliskowschodnich chrześcijan inspirował się pan wydaną w 1994 roku książką "From the Holy Mountain" Williama Dalrymple’a. Jakie najważniejsze zmiany nastąpiły na Bliskim Wschodzie w okresie między waszymi podróżami? Dariusz Rosiak: - Na pewno zmieniła się sytuacja chrześcijan. W latach 90-tych wspólnoty chrześcijańskie w Iraku czy Syrii żyły w miarę spokojnie. Problemy zaczęły się po inwazji na Irak w 2003 roku. Chrześcijan zaczęto wtedy traktować jak wysłanników politycznych Zachodu. Wielu muzułmanów odwróciło się od swoich chrześcijańskich sąsiadów, chrześcijanie poczuli się zagrożeni. Teraz w Iraku, prócz część kontrolowanej przez Kurdów, chrześcijan nie ma prawie wcale. Wystarczy spojrzeć na Mosul - chrześcijanie żyli w nim przez ponad 2 tysiące lat, od zesłania Ducha świętego. Teraz to już przeszłość. Podobnie jest w Syrii. Przed wojną żyło tam ok. 400 tys. chrześcijan, dziś nie ma prawie nikogo. Jeden z bohaterów pana książki mówi, że pod rządami dyktatorów - Asada ojca, Asada syna, chrześcijanom żyło się lepiej. Czy to powszechny pogląd wśród chrześcijan? - Powiedziałbym, że przeważający. Jedną z twarzy reżimu w Iraku był przecież chrześcijanin, Tarik Aziz. To człowiek-symbol, który pokazywał wparcie chrześcijan dla Saddama Husajna. Teraz chrześcijanie syryjscy w większości popierają Baszszar al-Asada. Są zdania, że to on jest prawowitym władcą, nie żadna opozycja. Powinien rządzić, a kto się temu sprzeciwia, ten popiera zło. Jakie były powody popierania dyktatorów? - Chrześcijanie popierali ich w zamian za ochronę. To, co stało się w Egipcie czy Syrii pokazuje, że alternatywą dla dyktatorskich rządów jest coś znacznie gorszego. Zwłaszcza dla chrześcijan i ludzi, którzy nie wyznają preferowanej przez radykałów wersji islamu. Warto pamiętać, że to muzułmanie są największymi ofiarami trwających konfliktów. Nic dziwnego, że uważają, że za dyktatorów żyło się lepiej. Tak było. Życie było bardziej przewidywalne. Spokojniejsze. Podczas podróży spotkał pan ludzi, którzy niedawno dowiedzieli się, że ich przodkami byli chrześcijanie. Czy takie "powroty do korzeni" zdarzają się często? - To nie jest zjawisko powszechne, ale na pewno zauważalne. Zwłaszcza w Turcji. Potomkowie Asyryjczyków, Greków czy Ormian dowiadują się, że ich przodkowie musieli przejść na islam, żeby ratować życie i zaczynają się zastanawiać: "zaraz, zaraz, to kim ja właściwie jestem?". Szukają korzeni, odkrywają je i czasem decydują, że chcą wrócić do tego, w co ich rodziny wierzyły wcześniej. - Jedną z najważniejszych historii, które opisałem, było właśnie spotkanie z rodziną ormiańsko-asyryjską, której członkowie wiele lat temu przeszli na islam, aby ratować życie. Moja bohaterka, młoda kobieta, zobaczyła kiedyś, że jej babcia, po powrocie z meczetu, żegna się znakiem krzyża. Zapytana odpowiedziała, że wszyscy wierzą w jednego Boga. I kropka. Ale Güzin nie dała się zbyć i wkrótce rodzice powiedzieli jej prawdę, czyli historię ludobójstwa, zwanego przez Syriaków Seifo które sprawiły, że rodzina na niemal 100 lat odcięła się od swoich korzeni. Żeby przetrwać. Güzin zaczęła interesować się chrześcijaństwem. Ponad dziesięć lat temu ochrzciła się, zmieniła imię na Kristin. Wyszła za chrześcijanina i po chrześcijańsku wychowuje syna. Jej ojciec jakoś to zniósł, matka zareagowała znacznie gorzej. Dlaczego? - Bo w takim kraju jak Turcja trudno być otwarcie chrześcijaninem. Może w Stambule czy Izmirze jest łatwiej, tam nie ma takiej presji na wyznawców religii innych niż islam. Ale ta rodzina mieszka w małym miasteczku, 30 km od miasteczka Adiyaman, z którego pochodzi wielu radykałów związanych z ISIS. Tam bycie chrześcijaninem oznacza ciągłe zagrożenie. Dlatego uważam, że decyzja Kristin jest wyrazem niezwykłej determinacji i wiary. Chyba nie spotkałem jeszcze głębszego i bardziej poruszającego chrześcijańskiego świadectwa. Kristin powiedziała, że chce, żeby jej syn mówił po aramejsku. W języku, którego starą odmianą mówił Chrystus, i którym niewielu się dziś posługuje. - Ten język funkcjonuje przede wszystkim w liturgii, ale są miejsca, gdzie próbuje się go wskrzeszać. Są klasztory, które pełnią także funkcję internatów. Dzieci z okolicznych wiosek mieszkają z zakonnikami, codziennie dojeżdżają do szkół, a wieczorami uczą się aramejskiego i po aramejsku innych przedmiotów - np. historii. To wszystko służy zachowaniu tożsamości, nie tylko religijnej. - W podobnie trudnej sytuacji są tam byli muzułmanie, którzy nawracają się i chcą być chrześcijanami. Wiem, że w Egipcie konwersje zdarzają się regularnie i dość często. A przecież w wielu krajach muzułmańskich odrzucenie islamu jest karane śmiercią. Wspomniał pan o tożsamości narodowej bliskowschodnich chrześcijan. Niewielu Polaków wie, że wielu bliskowschodnich chrześcijan żyje dziś w Europie. A konkretniej - w pobliżu Sztokholmu. - A jeszcze dokładniej - w miasteczku Södertälje. Ok. 35 tysięcy mieszkańców miasta to chrześcijanie pochodzący z Bliskiego Wschodu. Żyje ich tam 10 razy więcej, niż zostało w np. w tureckim regionie Tur Abdin, z którego uciekali. Chrześcijańscy uchodźcy zaczęli przejeżdżać do Szwecji na przełomie lat 60. i 70., Od lat 70. ludzie przyjeżdżali falami: podczas konfliktu grecko- tureckiego o Cypr, potem podczas pierwszej i drugiej wojny w Zatoce, inwazji na Irak, a teraz wojny w Syrii. - Wielu mieszkańców Bliskiego Wschodu ma w Szwecji krewnych, więc ten kraj staje się naturalnym celem. Tym bardziej, ze nadal obowiązuje prawo, w myśl którego uchodźca może wybrać rejon kraju, w którym ma zamieszkać. Dla mnie to zupełnie zrozumiałe, że nie jeżdżą na daleką północ, gdzie nikogo nie znają, a na dodatek przez 300 dni w roku jest ciemno, zimno i leży śnieg. Wybierają okolice Sztokholmu, gdzie też jest zimno, ale przynajmniej żyją ich krewni. Jakie oczekiwania wobec diaspory mają ci, którzy zdecydowali się zostać na wschodzie? - Przede wszystkim oczekuje się od nich, że będą wywierać presję na turecki rząd. Że będą głośno mówić o Sejfo, o obecnych prześladowaniach i domagać się poszerzenia praw mniejszości. Bo rzeczywiście, niektóre decyzje rządu, np. próba odebrania ziemi należącej do klasztorów, wzbudziła protesty. Jednak Turcja również usiłuje wykorzystać diasporę do własnych celów. Mówi: "jak tamci się uspokoją, przestaną mówić o Sejfo, wtedy sprawy ziemi zostaną załatwione. Tu, na miejscu, bez rozgłosu". Czy rządowi tureckiemu jest na rękę, że tak wielu chrześcijan wyjechało? - Byłoby przekłamaniem powiedzieć, że tak i że rząd Turcji dąży do zniszczenia tych chrześcijańskich wspólnot, które znajdują się na terenie kraju. Oni traktują mniejszości trochę tak, jak Amerykanie traktuję obecnie Indian : akceptują, a nawet wspierają tych, których wcześniej nie wyrżnęli. Chrześcijanie mogą mieć swoje klasztory, swoje zespoły folklorystyczne, mogą otwierać knajpy, prowadzić kluby. Nikomu to nie przeszkadza. Ale kiedy zaczynają za bardzo włączać się w politykę, robi się kłopot. W książce opisałem historię założyciela tygodnika "Agos", Hranta Dinka, który pisał m.in. o rzezi Ormian. Dink został zamordowany w 2007 roku. Wnioski są proste: chrześcijanie powinni zaakceptować swój pośledni status i przestać mieszać się w politykę. Nie powinni podnosić za wysoko głowy, bo ktoś im tę głowę utnie. Czy chrześcijanie, z którymi pan rozmawiał, wierzą jeszcze, że kiedyś będą mogli w spokoju żyć na terenach, które zamieszkują od ponad 2 tysięcy lat? - Niektórzy wierzą. Ale wielu zwątpiło. Są rozczarowani nie tylko tym, co dzieje się na Bliskim Wschodzie, ale także reakcją Zachodu. Uważają, że Europa od początku konfliktu w Syrii nie była zainteresowana żadną formą pomocy na miejscu, więc chrześcijanie, chociaż nie tylko oni, musieli uciekać z kraju. Wielu z nich, np. szef Ligii Syriackiej z Bejrutu, mówi, że UE, przyjmując uchodźców, kontynuuje politykę ISIS. ISIS usuwa chrześcijan z terenów, na których mieszkali od zawsze, a Unia umożliwia im osiedlenie w Europie. W tej chwili, szczególnie po zaproszeniu uchodźców przez panią Merkel, traktowani są jako powód chaosu w Europie. W niektórych państwach Unii dominuje pogląd, że uchodźcy jadą po zasiłki, chcą nas wykorzystać. Ale uchodźcy chrześcijańscy to, w większości, ludzie, którzy kiedyś byli zamożni. Myślę, że każda mniejszość, która walczy o przetrwanie, mobilizuje się, kształci dzieci, odkłada pieniądze. Przed wojną chrześcijanie dominowali w wielu profesjach: byli lekarzami, prawnikami, prowadzili własne biznesy. Proszę mi wierzyć, to nie są ludzie, którzy marzą o tym, żeby wylądować w obozie pod Ostrołęką lub nawet w Niemczech na zasiłku w wysokości 600 euro. Nie, to nie są ich marzenia. Ich marzeniem jest powrót do kraju, kształcenie dzieci i normalne życie. Na Bliskim Wschodzie prześladowani są nie tylko chrześcijanie, ale także Jazydzi. Jaka w tej chwili jest ich sytuacja? - Jazydzi są w najgorszej sytuacji. Nie mają wsparcia elit, które mogłyby zadbać o ich interesy, nie mają organizacji, które mogłyby im pomóc w ucieczce. Chrześcijanie mogą liczyć na wsparcie, bo kościoły dysponują jakimiś pieniędzmi, siecią pomocy. Latem 2014 roku, kiedy uciekali z okolic Mosulu, szybko trafili do chrześcijańskich parafii, które ich przygarnęły. Później wybudowano im kontenery, w których mogli przetrwać zimę. A uciekający Jazydzi mieszkają w zwykłych namiotach ustawianych wzdłuż drogi, bo nie ma dla nich miejsca nawet w obozach ONZ. Jedyną alternatywą jest wynajem mieszkania po cenach komercyjnych, ale na to stać niewielu. Ci ludzie są najbardziej poszkodowaną i prześladowaną wspólnotą na Bliskim Wschodzie, w szczególności w Syrii i Iraku. Podróżował pan po świecie, w którym nadal zdarzają się cuda, święci odwiedzają wiernych. Gdzie mieszkają ludzie, którzy wierzą, że w 2046 roku nie będzie już na świecie islamu. - W ich świecie nadal jest na to wszystko miejsce. My, Europejczycy, żyjemy w świecie poreligijnym. Chrześcijaństwo, które leży u podstaw naszych społeczeństw, które budowało potęgę Niemiec, Francji, Włoch, straciło swoją siłę. Może i mówimy o religii, szczególnie o zakazach, ale nie żyjemy przesłaniem płynącym z Ewangelii. Na Bliskim Wschodzie ludzie żyją religią. Nie kwestionują cudów, wizyt świętych, uzdrowień. Ja też ich nie kwestionowałem, po prostu przyglądałem się moim bohaterom w ich świecie, który za chwilę może przestać istnieć. Co, pana zdaniem, stanie się z tymi ludźmi? - Nie jestem w tej sprawie optymistą. Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Myślę, że niedługo w kolebce chrześcijaństwa może zabraknąć chrześcijan.