- Przybierający różne formy handel ludźmi istnieje i jest uważany za najbardziej dochodowy, po handlu narkotykami i handlu bronią, biznes na świecie - mówi Iwona Nowak, z krakowskiego Centrum Pomocy Prawnej im. Haliny Nieć. - Oczywiście Polska nie jest wyjątkiem. Często sądzi się, że to Polacy są ofiarami handlu ludźmi, np. w zagranicznych obozach pracy czy domach publicznych, jednak warto zaznaczyć, że Polska jest również krajem tranzytowym, a także docelowym dla ofiar handlu - przekonuje. Podobnego zdania jest Mariusz Sokołowski, Rzecznik Komendanta Głównego Policji. - Trzeba pamiętać, że dziś handel ludźmi wygląda inaczej, niż wyglądał kiedyś. Nie ma już targów niewolników, co nie znaczy, że nie ma już niewolnictwa. Według Iwony Nowak w Polsce zatrzymują się głównie obywatele Europy Wschodniej, a także Mongolii lub Tajlandii czy Wietnamu. Sprzedać można każdego - Chciałabym obalić mit, mówiący o tym, że tylko "biedne, głupie i naiwne", bo tak się często o kobietach i dziewczętach mówi, stają się ofiarami handlu ludźmi - mówi Stana Buchowska, współzałożycielka polskiego programu "La Strada" oraz członkini Zarządu Fundacji Przeciwko Handlowi Kobietami. - Wbrew stereotypom ofiarą handlu ludźmi może zostać każdy z nas. Buchowska przekonuje, że w Polsce handel ludźmi rzeczywiście istnieje, jednak jest to problem, którego większość społeczeństwa nie dostrzega. - W świadomości społecznej problem nie istnieje, a każdy myśli, że nawet jeśli takie zjawisko występuje, to jego nie dotyczy - tłumaczy Buchowska.- Porównałabym tę sytuację do zakażeń wirusem HIV. Teoretycznie wiemy, że na AIDS może zachorować każdy, ale zawsze myślimy "jestem porządnym człowiekiem, to nie może spotkać mnie"- dodaje. Werbują "na miłość" Zarówno Buchowska, jak i Nowak uważają, że poszkodowanym w wyniku handlu ludźmi może zostać niemal każdy. Według współzałożycielki fundacji La Strada sprawcy werbują swoje ofiary na dwa sposoby. - Jeden to "na miłość", drugi "na pracę" - mówi. - Pierwszy często przebiega według schematu. Rekruter, werbownik czy po prostu handlarz szuka na dyskotekach, festynach, zabawach dziewczyny, rozkochuje ją w sobie, udaje zaangażowanie. Później proponuje wspólny wyjazd za granicę, tam sprzedaje dziewczynę do domu publicznego - wyjaśnia Buchowska. - Druga metoda wygląda tak, że ofiara szuka pracy, znajduje ogłoszenie, które nijak ma się do rzeczywistości np. proponowane zarobki są bardzo duże, ale kusi osobę w potrzebie. Taka osoba jedzie i okazuje się, że albo pracy nie ma wcale, albo jest gorzej płatna, albo polega na czym innym - dodaje. Nie rozumiesz - nie podpisuj Bardzo często zdarza się, że "praca polegająca na czym innym" wiąże się z prostytucją. - Mieliśmy klientkę, która szukała pracy i trafiła na ogłoszenie o pracy w modellingu - potwierdza Buchowska. - Podpisała umowę, mimo, że nie znała języka w którym była ona sporządzona. Okazało się, że nie chodziło o pracę modelki, ale aktorki w filmach erotycznych. Za zerwanie umowy dziewczyna miała zapłacić niewyobrażalne pieniądze. Dlatego należy bezwzględnie pamiętać, żeby nigdy, ale to nigdy, nie podpisywać niczego, czego nie rozumiemy.