Pomimo trudnej sytuacji małych, lokalnych przedsiębiorców, najbardziej popularnym miejscem, w którym Polacy kupują książki, nadal pozostaje księgarnia tradycyjna. Na kolejnych pozycjach plasują się salony medialne, takie jak na przykład Empik, księgarnie internetowe i... supermarkety. Na półkach w popularnych dyskontach regularnie widać nowości książkowe przecenione nawet o połowę. Obecnie średnia cena detaliczna książki kształtuje się na poziomie 41,5 złotych. Znawcy twierdzą jednak, że jest ona tak wysoka ze względu na jej sztuczne zawyżenie, któremu towarzyszy pewność, że zostanie obniżona natychmiast po tym, jak książka trafi do sprzedaży. Antidotum na obniżanie cen ma być przepis prawny. Projekt ustawy o jednolitej cenie książki Autorem projektu ustawy, nad którym obecnie odbywa się gorąca dyskusja, jest Polska Izba Książki. Organizacja jeszcze w poprzedniej kadencji Sejmu podjęła starania zmierzające do uregulowania cen książek na polskim rynku. Rząd Platformy Obywatelskiej nie zdążył jednak podjąć prac przed wyborami, które wygrało Prawo i Sprawiedliwość. Po tym, jak ukonstytuowały się nowe władze, sprawa wróciła. Co zawiera projekt ustawy? Zapisy zawarte w dokumencie będą określać zasady ustalania jednolitej ceny książki, a także prawa i obowiązki wydawców, importerów oraz sprzedawców. Zgodnie z głosem autorów, ustawa ma przysłużyć się "ochronie książki jako dobra kultury, zapewnieniu jej szerokiej i stałej dostępności na terytorium kraju", a także między innymi "propagowaniu czytelnictwa jako narzędzia rozwoju intelektualnego". Książka w rozumieniu ustawy obejmuje książki drukowane, a także te wydane na dyskach, taśmach i innych nośnikach. W dokumencie nie ma zapisu dotyczącego książek w formie elektronicznej online, czyli popularnych e-booków. Jednolita cena książki ma być ustalana przez wydawcę lub importera. Cena książki zostanie umieszczona trwale na książce, a także w internetowym katalogu wydawcy tak, aby każdy mógł ją zweryfikować. Obok ceny na okładce znajdzie się także data wydania książki. Taki zapis jest konieczny, ponieważ jednolita cena książki ma obowiązywać przez 12 miesięcy od ukazania się nowości na rynku. Sprzedawca książki będzie miał skromne pole do manewru w postaci obniżenia ceny maksymalnie o 5 procent. Nie będzie mógł jej za to podnieść. Ustawa przewiduje kilka wyjątków od tej reguły. Jeśli książka będzie sprzedawana instytucjom kultury, uczelniom, czy instytutom naukowym - jej cena będzie mogła zostać obniżona o 20 procent. W przypadku podręczników o 15 procent, ale tylko jeśli książki kupuje stowarzyszenie rodziców uczniów danej szkoły. Na targach książki obniżki będą sięgały 15 procent jednolitej ceny książki, pod warunkiem, że same targi będą trwały nie dłużej niż 4 dni. Jednolita cena książki będzie obejmowała także wszelkie dodatki sprzedawane wraz z książką. Jeśli określone w ustawie podmioty nie zastosują się zapisów, mogą podlegać karze grzywny - jej wysokość nie została jeszcze określona. Niezastosowanie się do przepisów będzie traktowane jako wykroczenie. "Trzeba zadbać o interesy drobnych księgarzy i wydawców" W Polskiej Izbie Książki zrzeszonych jest około 150 wydawców i dystrybutorów. Ich pomysł na naprawę czytelnictwa w Polsce nie ogranicza się jedynie do ustawy. Walczą z nieuczciwymi czytelnikami, którzy nielegalnie udostępniają książki w sieci. Wspierają pomysł tyczący ulg podatkowych dla czytających i walczą o obniżenie podatku VAT na e-booki. Teraz priorytetem jest jednak jednolita cena książki. Dlaczego? "W wyniku wprowadzenia proponowanej regulacji, czytelnicy będą mogli korzystać ze znacznie szerszej oferty wydawniczej, będą mieli także łatwiejszy dostęp do bogatej oferty mniejszych wydawców, którzy obecnie nie są w stanie sprostać wojnom cenowym toczonym pomiędzy sieciami sprzedaży na detalicznym rynku książki. Zahamowany zostanie również proces likwidowania księgarń niezależnych, które nie mają szansy przetrwania w obecnych warunkach rynkowych" - tak swoje stanowisko uzasadnia PIK, prosząc jednocześnie o rzetelną dyskusję. W Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego odbyły się już dwie takie rozmowy. Druga z nich była burzliwa i trwała ponad 3 godziny. Po przeciwnych stronach barykady stali Włodzimierz Albin, prezes PiK i wydawca Jan Fijor, który projekt nazywa oficjalnie "najgłupszą ustawą świata". W związku z tym, że argumentów przeciwników i zwolenników jest dużo, a sprawa jest bardzo skomplikowana, profesor Piotr Gliński przyznaje, że nie ma jeszcze jednoznacznej opinii na ten temat. - Zadaniem projektowanej ustawy o jednolitej cenie książki, będzie bronienie rynku księgarskiego, a także interesów drobnych księgarzy i wydawców - mówił minister kultury prof. Piotr Gliński, zaznaczając jednocześnie, że jest to regulacja, którą MKiDN chce "ewentualnie wprowadzić". - Chodzi o to, żeby duże księgarnie, przede wszystkim różnego rodzaju sieci handlowe, nie konkurowały za pomocą drastycznych obniżek cen nowości, bo to zabija małych księgarzy, małych wydawców; jest to dużym problemem, jeżeli chodzi o rozwój czytelnictwa - uważa minister. - Zawsze oczywiście jest ryzyko, kiedy wprowadza się regulacje... Nie ma nigdzie idealnego modelu wolnego rynku - podkreślił ostatnio Gliński w rozmowie z TVP Info. Książki będą celowo niszczone? Czyli kreatywność sprzedawców Wśród krytyków ustawy pojawiają się opinie, że zapis, który głosi, że książka, która jest wybrakowana, wadliwa lub uszkodzona, może być sprzedawana po niższej cenie, daje ogromne pole do nadużyć. Przeciwnicy projektu alarmują, że sprzedawcy mogą celowo niszczyć książki, np. nadrywać kartki, po to, aby móc taniej sprzedawać wybrane pozycje. Ustawa nie precyzuje bowiem znaczenia słów "wybrakowana", "wadliwa" i "uszkodzona". Może się okazać, że księgarz zaginając jedną kartkę książki uzna, że już można ją sprzedać jako uszkodzoną. Jest jeszcze jeden zapis, który nie podoba się zwłaszcza właścicielom małych księgarń. PIK chce narzucić na nich obowiązek sprowadzania na każde życzenie klienta dowolnej książki, jeśli tylko będzie ona dostępna na polskim rynku. Taki obowiązek nie będzie ciążył na przykład na dużych sieciach. Wszystko ze względu na to, że salony medialne zajmują się nie tylko sprzedażą książek, a w projekcie jest jasno określone, że "przepisu nie stosuje się do punktów sprzedaży, w których przeważająca działalność nie polega na sprzedaży książek".