Politycy Prawa i Sprawiedliwości skierowali wczoraj w stronę Donalda Tuska wiele niedyplomatycznych słów. Beata Szydło na szczycie Unii Europejskiej pytała premiera sprawującej obecnie prezydencję Malty Josepha Muscata o to, "czyim kandydatem jest Tusk i kto go zgłaszał", a prezes PiS powiedział, że "Tusk nie będzie już w tej chwili mógł funkcjonować z biało-czerwoną flagą".Doktor habilitowany Łukasz Młyńczyk, zastępca Dyrektora Instytutu Politologii Uniwersytetu Zielonogórskiego, w komentarzu udzielonym Interii zgadza się, że Donald Tusk nie pozostaje bez politycznych wad i grzechów, jednak "jest on Polakiem i już ten fakt w dużym stopniu świadczy o ocenie dyplomatycznej misji PiS na ostatnim szczycie Rady Europejskiej". - Bezstronność Donalda Tuska należałoby jednak widzieć w dwóch kontekstach: narodowym oraz ponadnarodowym. Prawdą jest, że angażował się w przedmiot sporu pomiędzy PiS a partiami opozycyjnymi w Polsce, jak również na forum UE odnosił się do procedur zbadania przestrzegania prawa przez polski rząd w związku ze sporem wokół Trybunału Konstytucyjnego - mówi doktor Młyńczyk. - Jednak o ile w pierwszym przypadku można mówić o ewidentnym braku bezstronności, ponieważ trudno zakładać, że wypowiadał się we Wrocławiu wyłącznie jako Donald Tusk - obywatel RP, o tyle jego zachowanie w Brukseli należałoby w tym konkretnym przypadku uznać właśnie za wzór bezstronności - wyjaśnia politolog. Zarzuty wobec Donalda Tuska Wczoraj, w rozmowie z dziennikarką Interii europoseł PiS Zbigniew Kuźmiuk mówił, że "posiada informacje w sprawie tego, że Donald Tusk umożliwił wszczęcie procedury praworządności wobec Polski". Polityk jednoznacznie dał do zrozumienia, że szef RE nie wykazał się bezstronnością w tej kwestii. Jak wyjaśnia doktor Młyńczyk, takie doniesienia mogą dziwić, bo "zarzut o brak bezstronności w tym konkretnym przypadku mógłby wynikać tylko z pozycji kogoś akceptującego świadome i celowe łamanie prawa". - Wypowiedź Tuska odnosząca się do zbadania przez Komisję Europejską okoliczności działań dotyczących TK nie zakładała przecież wprost faktu złamania prawa, a wynik takiej kontroli ze strony organu zewnętrznego wobec państwa i Unii Europejskiej, jak Komisja Wenecka, zawsze może być dla państwa korzystny, bądź niekorzystny. W tym sensie mógł potencjalnie zażegnać ów spór - zaznacza ekspert. Politolog podkreśla jednak, że Prawo i Sprawiedliwość w pojmowaniu polityki europejskiej posługuje się tylko i wyłącznie swoją perspektywą. - Tusk lobbujący na rzecz Polski byłby na pewno, przynajmniej przez część środowiska politycznego w Warszawie, uznany za bezstronnego, podczas gdy na forum Rady reakcje byłyby prawdopodobnie odwrotne. Wszystko zależy więc od perspektywy, jaką w owej ocenie przyjmiemy - wyjaśnia. Nonsensowne oczekiwania W tym kontekście warto podkreślić błędne pojmowanie funkcji szefa RE, które pobrzmiewa w opiniach polityków. Kompetencje Donalda Tuska są jednak dość mocno ograniczone. Przede wszystkim nie jest on jednoosobowym organem decyzyjnym. - Funkcja Przewodniczącego Rady Europejskiej jest wynikiem myślenia o Unii Europejskiej jako organizacji ponadnarodowej, której podstawowym nośnikiem są państwa członkowskie. Z natury rzeczy za nonsensowne można by uznać oczekiwania dotyczące istnienia funkcji "prezydenta UE", czy jak niektórzy złośliwie mawiają "Króla Europy", jako organu decydującego na zasadzie wyłączności jednoosobowej głowy superpaństwa - mówi doktor Łukasz Młyńczyk.Ekspert zaznacza, że Donald Tusk w sferze bezstronności musi poruszać się bardzo ostrożnie. - Bezstronny polityk, Donald Tusk, musiałby oznaczać kogoś, kto pozostaje całkowicie neutralny i nie zabiera głosu w sprawach, które stanowią korzyść lub stratę dla państwa polskiego. Tyle, że to tylko teoria, ponieważ strona europejska oczekiwać będzie myślenia w imieniu wspólnoty, natomiast państwo odnosić będzie się do kategorii interesu narodowego - wyjaśnia dr hab. Młyńczyk. - Jest to zderzenie dwóch logik, gry o sumie zerowej i niezerowej. W przypadku pierwszej, strona zyskuje dokładnie tyle, ile traci przeciwnik. Natomiast gra o sumie niezerowej pozwala mieć korzyści wszystkim, przy czym nie muszą i zazwyczaj nie są one równorzędne. Wydaje się więc, że Tusk z jego europejska sympatią wybiera ten drugi rodzaj aktywności, co nie znajduje zrozumienia wśród Prawa i Sprawiedliwości - zauważa mój rozmówca. "PiS uparło się na regułę zero-jedynkową" W narracji PiS pojawia się jeszcze jedno, nie do końca logiczne założenie. Politycy narzekają, że UE chce być superpaństwem po to, by chwili mieć pretensje, że w UE nie głosuje się jak w państwie "typowym". - W Unii Europejskiej bardzo długo odżegnywano się od porzucenia reguły jednomyślności, mając świadomość że głosowania większościowe będą powodowały napięcia wewnątrz państw członkowskich, przenoszone następnie na forum UE, ponieważ wtedy mamy do czynienia ze zwycięzcami i przegranymi - mówi politolog, zaznaczając jednocześnie, że "PiS uparło się na regułę zero-jedynkową". - Niby zyskali 1, jednak po przeciwnej stronie nie było 0, lecz 27. Od razu podniosły się głosy o braku demokracji w procedurach UE, między innymi dlatego, że nie umożliwiono Polsce zgłoszenia kontrkandydata. Abstrahując od samego Donalda Tuska, trudno zakładać, że każdorazowo znajdziemy kandydata "strawnego" dla wszystkich, za chwilę po faktycznym Brexicie, 27 państw. Sprawiedliwe byłoby pewnie przyjęcie dowolnej liczby kandydatów. Tyle tylko, że w UE większość procesów jest uzgadnianych, wypracowuje się konsensus, który w starciu z prostym arytmetycznym głosowaniem nie miałby szans - mówi doktor Młyńczyk i dodaje, że: "w całej tej awanturze uwidoczniło się interesujące rozdwojenie polskiego myślenia o ustroju UE". Jak dokładnie wygląda to "rozdwojenie"? - Z jednej strony PiS wielokrotnie powracało do wizji Europy Ojczyzn, a więc związku równych państw narodowych, przestrzegając przed wizją UE jako superpaństwa. Po przegraniu sprawy wyboru Tuska, pomstują na brak demokratycznych rozwiązań mających charakter ściśle państwowy, a więc formę demokracji większościowej z prawem wyboru spośród więcej niż jednej opcji - mówi ekspert. - Takie mieszanie tych wciąż różnych światów skutkuje jedynie zaciemnieniem obrazu. Zarzuty formułowane wobec określonej instytucji muszą odnosić się do formalnej procedury, a nie do wyobrażenia tejże procedury, ponieważ wówczas sprowadza się argumenty oponentów do absurdu - podkreśla.