Dom Teresy Pakosz, prezes Radia Lwów, położny jest na osiedlu małych, jednorodzinnych domków. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy, zaraz po wejściu, to kartony zniczy ustawionych na schodach wejściowych. Okazuje się, że lampki wysyłają organizacje, które chcą, żeby zapalić je na polskich grobach we Lwowie. - Zapaliłam kilka z tych zniczy, gdy odcięli nam prąd po atakach rakietowych. Siedzieliśmy po ciemku. Mam nadzieję, że żaden nieboszczyk się nie obrazi - mówi gospodyni. Wchodzimy do pokoju. Na ścianach jest dużo obrazów, w centralnym punkcie polska flaga, ustawiona na małym stojaczku. Zaczynamy rozmowę. Karolina Olejak, Interia: Trwają ataki na ukraińskie miasta. Nie ominęły również Lwowa. Teresa Pakosz, prezes Radia Lwów: - Słyszałam dwa potężne wybuchy. Byłam wtedy w domu. Poniedziałkowe i wtorkowe ataki pokazały, jak łatwo można utrudnić człowiekowi życie. Dostęp do prądu to bardzo newralgiczna sprawa. Nie chodzi tylko o to, że w domu nie ma światła. Nie można kupić chleba, bo kasjer nie nabije tego na kasę. Nie można skorzystać z komunikacji miejskiej, bo autobusy nie działają. Nie pracuje większość firm i przedsiębiorstw, a także szkoły. Zmieniło to nastroje lwowian? - Przerażeni jesteśmy od początku wojny. Naturalnie, jednak gdy celem stają się kolejne miasta, ten niepokój wzrasta. To, że na kilka godzin pozbawiono nas światła, tylko go spotęgowała. Dwa dni z rzędu strzelano w te same obiekty, świadczy, że Rosjanie mają zamysł zniszczenia kraju i ludzi. Historia zna takie przecież takie przypadki. Potrzebne są tu zdecydowane działania. Czyje? - Społeczność międzynarodowa powinna zastanowić się, czy przeciąganie tego konfliktu jest dobrym pomysłem. Putin przecież nagle się nie cofnie. Jesteśmy wdzięczni, ale przekazanie większych dostaw broni, a przede wszystkim systemów ochrony przeciw rakietom, pozwoliłoby uchronić wiele niewinnych istnień. Brzmi to brutalnie, ale może zyskaliście nowe argumenty w tej dyskusji? - To już nie jest tylko wojna między Rosją a Ukrainą. W sprawę wmieszały się różne mocarstwa i każdy chce tu ugrać coś dla siebie. To normalne, w każdej wojnie tak było. Amerykanie dostarczają nam broń, ale nie ma co się oszukiwać. Ukraina jest teraz polem doświadczalnym. Można tu w praktyce przetestować różne sprzęty. W polityce nie ma przyjaciół. Polska jest tu wyjątkiem. Gdy byłam w Ukrainie, w czerwcu miałam wrażenie, że entuzjazm trochę opadł. Dziś widzę go na nowo. Skuteczna ukraińska kontrofensywa wzmocniła morale? - Wszystko zależy od regionu. Gdy rozmawiał z młodymi ludźmi, to mówią, że trzeba Rosjan pognać i wypędzić aż za Ural. Zgadzam się z nimi, ale pytam jak? Ukraińcy są zdeterminowani, ale gdy widzą, że wojna bardzo się przeciąga, to zapał nieco stygnie. Obawiamy się zimy. Tego, że siły gromadzone na Białorusi pogorszą nasze położenie. Ogłoszenie w Rosji mobilizacji pewnie jeszcze te obawy wzmacnia. - Staramy się temu nie poddawać. Takiej ofiarności jak teraz nie widziałam nigdy. Ludzie stają na głowie, żeby w jakiś sposób funkcjonować. Rosjanie są bardzo cyniczni. Te ludobójstwa nie są nawet przykrywane. Nazywają nas faszystami i wyzwalają. Od czego? Na to pytanie my, Ukraińcy nie znamy odpowiedzi. W tym momencie w oczach pani Teresy pojawiają się łzy. Głos się załamuje. - Przecież oni mają ogromne tereny. Sami nie wiedzą, co z tą ziemią robić. Po co mi jeszcze nasza, biedna Ukraina? Myśli pani, że Rosjanie zmienią swoją postawę pod wpływem decyzji o mobilizacji. Ostatecznie wiele rodzin odczuje wojnę na własnej skórze. - Oni wiedzą, że dla systemu są mięsem armatnim. Nie mają odpowiedniej broni. Jaka jest ich motywacja? W Ukrainie popularne były filmy, gdzie nagrywano jeńców wojennych. Pytano ich, po co tu przyszli? Większość opowiadała, że dla pieniędzy. To ja się zastanawiam, co na to ich rodziny? Co im po tych pieniądza, gdy zginą. Radio Lwów nawet na początku wojny nie przestało pracować. - Jeszcze w lutym dostaliśmy propozycje, żeby wstrzymać prace radia. Jasno powiedzieliśmy, że dopóki jest taka możliwość, nie spadają nam na głowy bomby, nadajemy. Dlaczego tak się uparliście? - To daje ludziom namiastkę normalności. Jest pocieszeniem. Gdy działa radio, telewizja jest wrażenie, że kraj normalnie działa. Na wojnie każdy ma swoje obowiązki, naszym jest informowanie ludzi. Oczywiście włączyliśmy się też w wolontariat. Jaki? - Zaczęły do nas spływać paczki z Polski. Trzeba było to koordynować, podzielić i wysłać do tych, którzy tego potrzebują. Można powiedzieć, że na jakiś czas staliśmy się takim centrum pomocy i informacji. Zgłaszały się do nas różne rozgłośnie i telewizje. Chcieli wiedzieć, co dzieje się na miejscu. Nikomu nie odmawialiśmy i przekazywaliśmy wszystko, co udało się ustalić. Do kogo nadaje Radio Lwów, mówicie przecież po polsku? - Do każdego, kto chce usłyszeć język polski w swoim domu. Używamy tylko tego języka. Szlifujemy go cały czas. Działamy już 30 lat. Jaki macie zasięg? - Teraz mamy tylko krótkie fale, więc Lwów i 40 km wokół miasta. Na szczęście jest internet i on daje duże możliwości. Z całego świata mamy odzew. Z Australii, Stanów Zjednoczonych i Kanady. Niezmiennie ludzie dziwią się, że we Lwowie działa radio, gdzie mówi się wyłącznie po polsku. Polacy tworzą tu jakieś odrębne środowisko? - Polacy we Lwowie większości się znają. Ze spotkań, kościoła, towarzystwa. Ostatnio byłam na przedstawieniu w języku polskim. Nie mogliśmy się nadziwić, że w sali, gdzie nie można było wetknąć szpilki, nagle jest połowa wolnych miejsc. Nikt nie potrafi powiedzieć, ilu dokładnie nas jest, bo w czasie wojny naprawdę wiele osób wyjechało. Ludzie mają potrzebę takiej wspólnoty? - Polacy we Lwowie są bardzo zżyci. Widać to po wydarzeniach, które organizujemy. Zapraszamy na wycieczki, odwiedzamy cmentarze, organizujemy przedstawienia. Ludzie przychodzą, bo mają tę potrzebę spotkania. Lwów był przed wojną miastem kultury. - Przed wojną to miasto tętniło życiem. Oferta kulturalna była bardzo bogata. Teraz artyści nie przyjeżdżają. Nie można się gromadzić. Każda inicjatywa jest na miarę złota. Do Lwowa przyjechała za to wiele osób, które ucieka przed wojną. - Ratusz mówi, że może to być nawet 200 tysięcy osób. Równie dobrze może być ich dużo więcej. Widać ich i słychać, bo to często ludzie mówiący po rosyjsku. Część pewnie uczy się ukraińskiego. - Dla mnie to za mało. Chodzili do ukraińskiej szkoły, więc dla mnie ważne jest, żeby ten język pielęgnować. Zwłaszcza w tych okolicznościach. Oczywiście niektórzy korzystają z języka ukraińskiego, zwłaszcza zwrotów grzecznościowych. Moim zdaniem musimy tu być radykalni. Mają już zorganizowane życie pracę, mieszkania? - Wiele osób zatrzymało się w mieszkaniach komunalnych. Praca jest, bo wiele korporacji przeniosło swoje siedziby do Lwowa. Powoli rodziny układają sobie życie, ale będzie musiało minąć jeszcze dużo czasu, zanim to w pełni się uda.