Karolina Olejak, Interia.pl: Uczeń za dobre zachowanie dostaje punkty dodatnie, a za złe ujemne. Brzmi jak system doskonale sprawiedliwy. Beata Dąbrowska, pedagog: Z takiego założenia wychodziliśmy na początku. Sama wierzyłam, że pozwoli to na odejście od subiektywnych ocen. Wcześniej nauczyciel na koniec roku siadał i oceniał kilkuset uczniów. Przypominał sobie różne zachowania z całego roku i wystawiał ocenę. Nie zawsze zrozumiałą dla dziecka. Tu miała być jasność i pole do dania informacji zwrotnej. To na czym polegała ta zmiana? W większości szkół publicznych działa to dziś tak, że uczeń gdy zachowa się dobrze, dostaje punkty dodatnie. Gdy zrobi coś wbrew regułom ujemne. Problem w tym, że głęboko w kulturze mamy zakorzenione patrzenie negatywne. Łatwiej dostrzec nam gdy coś działa nie po naszej myśli. Uczeń zrobi coś, co nas zirytuje, lub uznamy, że powinien zachować się inaczej. Znacznie trudniej zauważyć coś pozytywnego. Docenić za inicjatywę, a tym bardziej po prostu za trzymanie się reguł. To nie rzuca się w oczy. Jest jak w grze, wiadomo, za co można dostać punkty? W każdej palcówce grono pedagogiczne przygotowuje kilka obszarów, w których można zdobywać punkty. Przykładem może być tu kultura języka. Nie jest to zamknięty katalog zachowań, a raczej kategorie, w których poruszamy się przy ocenie. W takim razie wszystko wygląda klarownie. System jest jasny i sprawiedliwy. Wiadomo, za co zostaniemy ocenieni pozytywnie, a za co przeciwnie. Byłoby tak, gdyby uczeń za każdym razem dostawał informacje, dlaczego został oceniony tak, a nie inaczej. W praktyce wygląda to tak, że do dziennika wpisywane są punkty, przeważnie ujemne i na tym najczęściej się kończy. W idealnej rzeczywistości nauczyciel najpierw porozmawiałby z dzieckiem, spróbował zrozumieć, dlaczego postępuje w dany sposób. Dodatkowo dostałby jasną wskazówkę na przyszłość tak, żeby wiedział jak powinien działać w przyszłości. Tak się jednak nie dzieje. W konsekwencji mamy sytuacje, w której dziecko zostaje ocenione po fakcie i niewiele może już zdziałać. Nie da się jakoś tych oczekiwań zakomunikować na wstępie? To wymagałoby stworzenia zamkniętego katalogu zachowań. Nie da się tego zrobić, ponieważ każda sytuacja jest inna. Czasem wynika ze złośliwości, czasem niezrozumienia i można ją ocenić bardzo różnie. Dodatkowo nawet osoba z bujną wyobraźnią nie jest w stanie przewidzieć, na jakie pomysły wpadną uczniowie. W konsekwencji ramy muszą pozostać bardzo ogólne. To rodzi liczne frustracje, bo dziecko porusza się w systemie, w którym może zostać ukarane lub nagrodzone, ale często do końca nie wie za co. Większość współczesnych lektur z zakresu pedagogiki sugeruje odejście od systemu kar i nagród. Nie chodzi w końcu o to, żeby uczyć dzieci, jak zachować się w konkretnej sytuacji, ale o to, żeby dostały narzędzia do samodzielnej oceny każdej z nich. Tu docieramy do sedna problemu. System punktowy zabija motywację wewnętrzną. Dziecko nie stara się dlatego, że wie, że coś jest dobre, czy słuszne, ale dlatego, że wie, że może za to otrzymać punkty. Takie działanie nie ma żadnego znaczenia wychowawczego. Tu znowu wracam do wspomnianego katalogu. Nie da się stworzyć zamkniętej listy sytuacji, w których człowiek zostanie postawiony. Nie możemy, więc uczyć na pamięć jak powinien się w nich zachować, żeby dostać za to punkt. Powinniśmy kreować sytuacje wychowawcze, w których dziecko świadomie rozważa konsekwencje różnych zachowań, analizuje czy mieści się to w ramach jego systemu wartości i wtedy decyduje, czy chce tak postąpić. Dziecku nie zawsze uda się podjąć właściwą decyzję, więc naszym zadaniem jest wskazać mu, jaka jest alternatywa. Jak to wygląda w praktyce? Ostatnio mieliśmy w szkole sytuacje, gdy uczeń narysował przed bramą brzydki napis, który dotyczył jednego z jego kolegów. Rozmawiałam z wychowawcą tego ucznia o konsekwencjach. Okazało się, że faktycznie dostał ujemne punkty, nauczyciel nawet przeprowadził z nim rozmowę. Problem polegał na tym, że napis wciąż pozostał przed szkołą. Widzieli go wszyscy, którzy szli tą drogą. Właściwą reakcją jest poproszenie dziecka, by w miarę swoich możliwości naprawiło szkodę. Dzięki temu zrozumie, co się wydarzyło i jakie były tego konsekwencje. Poprosiłam tego ucznia, żeby samodzielnie zorganizował wiadro, ścierkę i zmył ten napis. Proszę mi uwierzyć, on naprawdę miał czas, żeby przemyśleć, dlaczego zrobił tym przykrość koledze. Dostając ujemne punkty, nie miał czasu na refleksje? Każdy z nas reaguje inaczej. Dla części uczniów punktacja będzie bardzo ważna i zrobią wszystko, żeby sprostać oczekiwaniom. To wystarcza. Innych taki system demotywuje, sprawia, że odpuszczają i zachowują się gorzej, niż chcą. Dodatkowo bardzo łatwo sprawdzić, ze uczeń, gdy dostanie ujemne punkty, traci chęć, żeby dalej się starać. Skoro ma już dwadzieścia punktów na minusie, to niewielka różnica jeśli dostanie ich jeszcze pięć. Czy działając w ramach tego systemu, można robić coś lepiej? Oczywiście. Jak w większości sytuacji nie ma rozwiązań jednoznacznie złych. System punktowy daje nam impuls do rozmowy. Możemy od niego wyjść, ustalając indywidualne zasady dla każdego ucznia. Umówić się na coś. U nas bardzo sprawdzają się kontrakty. Spotykamy się z uczniami i ich rodzicami. Rozmawiamy o wzajemnych oczekiwaniach. Ustawiamy dziecku poprzeczkę wysoko, ale nie na tyle by zadanie stało się niemożliwe do realizowania. W zamian my też staramy się odpowiedzieć na jego oczekiwania. Czy to nie ten sam mechanizm co płacenie za oceny? Zdziwiłaby się pani, jak często uczniowie wybierają coś niematerialnego np. spędzenie weekendu z rodzicami, wspólne gotowanie. Problemy wychowawcze nie biorą się z niczego. Nie ma jednak cudownych metod wychowawczych, które działają na wszystkich. Kluczem zawsze jest rozmowa i próba zrozumienia stanowiska drugiej strony.