W poniedziałek z obozowiska w Calais wywieziono dokładnie 2318 osób. Zabrało je 45 autokarów i przewiozło do 80 tymczasowych centrów pobytu porozrzucanych po całej Francji. We wtorek ewakuowano kolejne 3 tys. osób. W "dżungli" w Calais przed likwidacją przebywało łącznie od 6 do 8 tys. osób. - Fakt, że władze francuskie chcą zlikwidować w ciągu tygodnia obóz, w którym przebywa blisko 8 tys. osób, budzi sporo kontrowersji. Przede wszystkim ze względu na dużą liczbę dzieci, małoletnich bez opieki, którzy mogą na tym najbardziej ucierpieć - mówi Justyna Frelak z Instytutu Spraw Publicznych. - Już próby likwidacji części obozu na początku tego roku pokazały, że w ten sposób przeprowadzane akcje mogą kończyć się zaginięciami dzieci. To jest najbardziej niepokojące - dodaje. Szacuje się, że wśród wszystkich migrantów przebywających w Calais było ok. 1,3 tys. małoletnich bez opieki. Tak, jak dorośli, próbowali nielegalnie przedostać się przez kanał La Manche do Wielkiej Brytanii, twierdząc, że na Wyspach czekają na nich krewni i bliscy. W poniedziałek około 400 dzieci trafiło do tymczasowego ośrodka na terenie obozu Calais, gdzie czekają na decyzję brytyjskich władz w ich sprawie. - Kontrowersje dotyczą również tego, w jaki sposób migranci informowani są o przebiegu całej akcji. Oni nie do końca wiedzą, gdzie zostaną przewiezieni, z kim będę mieszkać. Warunki, jakie panują w tych miejscach, czasami nie odpowiadają godności człowieka - tłumaczy Justyna Frelak. - Nie twierdzę, że obóz powinien zostać utrzymany w takiej formie, w jakiej funkcjonuje teraz, ale proces rozdzielenia tych osób na mniejsze ośrodki powinien odbywać się w bardziej zaplanowany sposób - uważa ekspertka. "Magnes" dla uchodźców Zdaniem Frelak, jeśli akcja byłaby dobrze zaplanowana i zostałyby stworzone małe ośrodki dla uchodźców niedaleko Calais, byłoby to dobre rozwiązanie, które jest rekomendowane przez wiele organizacji wspierających uchodźców. - Natomiast, aby utworzyć taki ośrodek, potrzeba sporo czasu. Istotne jest tutaj nie tylko przygotowanie miejsca pod kątem technicznym, ale również praca ze społecznością lokalną, by wytłumaczyć wszystkim, na czym przedsięwzięcie będzie polegało - zauważa Frelak. - We Francji jest to obecnie najbardziej palący problem. Ludzie są mocno przeciwni systemowi rozlokowywania uchodźców. Jeżeli nagle władze chcą stworzyć 100-200 miejsc, gdzie mają zamiar przyjąć po 40-45 osób, to jest to ogromne przedsięwzięcie logistyczne. Nie da się tego zrobić w tak krótkim czasie - dodaje. - Jeśli władze francuskie mówią, że dzięki zamknięciu obozu w Calais zostanie zlikwidowany "magnes" przyciągający uchodźców, to są w błędzie. Tym magnesem wcale nie jest Calais, tylko Wielka Brytania. Te osoby mogą tam wrócić i mieszkać na ulicy w jeszcze gorszych warunkach - mówi w rozmowie z Interią ekspertka Instytutu Spraw Publicznych. Efekt domina Jakie są szanse na to, że likwidacja "dżungli" w Calais zatrzyma migrację do Wielkiej Brytanii? - Myślę, że to nie zastopuje tego procesu. To, co dzieje się w Calais, jest tylko jednym z elementów kryzysu migracyjnego, z którym mamy do czynienia od zeszłego roku - mówi Frelak. - Najpierw mieliśmy punkt zapalny na południu Europy. Wszyscy pamiętamy, co działo się na Węgrzech. Potem były Niemcy - przypomina ekspertka z Instytutu Spraw Publicznych. - To jest efekt domina. Bez rozwiązań na poziomie unijnym, bez konsensusu, jest to tylko gaszenie pożaru, który wybuchnie w innym miejscu - uważa Justyna Frelak. Przesunięcie francusko-brytyjskiej granicy? W ubiegłym tygodniu "The Guardian" opublikował materiał, w którym Alain Juppe, lider sondaży przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi we Francji, wezwał do przesunięcia francusko-brytyjskiej granicy z powodu kryzysu migracyjnego. Zdaniem polityka, "Francja musi przesunąć granicę z Calais do wybrzeży Kent i przestać zarządzać kierowaniem uchodźców i migrantów do Wielkiej Brytanii". Jak mówił Juppe, to w Kent, a nie we Francji, migranci powinni oczekiwać na decyzję w sprawie przyznania azylu. - Powątpiewam osobiście w takie rozwiązania i zgodę Wielkiej Brytanii na podobny pomysł - komentuje Justyna Frelak z Instytutu Spraw Publicznych. Zdaniem ekspertki, jest to jedynie kolejny przykład przerzucania się odpowiedzialnością za kryzys migracyjny.