31 stycznia o północy nastąpił brexit. To moment, na który zwolennicy wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej czekali blisko cztery lata - od czasu referendum, które odbyło się na Wyspach 23 czerwca 2016 roku. W głosowaniu za pożegnaniem się z UE opowiedziało się wówczas prawie 52 proc. Brytyjczyków. 1 lutego w relacjach między Wielką Brytanią, a Unią Europejską rozpoczyna się okres przejściowy. Potrwa on 11 miesięcy, czyli do końca 2020 roku. W tym czasie obie strony mają wspólnie wynegocjować nowe zasady współpracy. Niewiedza, obawy, niepewność Socjolog z Uniwersytetu SWPS dr Justyna Sarnowska podkreśla w rozmowie z Interią, że w sobotę obudzimy się w nowej, niepewnej rzeczywistości. Nie wiadomo bowiem, jak od 2021 roku będą wyglądały wzajemne relacje między Londynem, a Brukselą. - Brexit to wydarzenie historyczne, to pierwszy przypadek wystąpienia państwa członkowskiego z UE. W sobotę obudzimy się więc w nowej, innej rzeczywistości. Sęk w tym, że nikt nie wie, jak dokładnie będzie ona wyglądać. To, z czym mamy teraz do czynienia, to przede wszystkim bardzo duża niewiedza i niepewność - zaznacza socjolog. - Przyzwyczailiśmy się do obowiązującego ładu prawnego i instytucjonalnego. Mam tu na myśli w szczególności mobilność przestrzenną, swobodę pracy, przepływu ludności i towarów wewnątrz Unii Europejskiej. Dziś ludzie nie znają konkretnych scenariuszy na czas po brexicie, na 2021 rok. Właśnie dlatego poziom niepewności, obaw i oczekiwania, co się wydarzy, jest tak wysoki - dodaje dr Sarnowska. W czasie okresu przejściowego dla zwykłych obywateli i przedsiębiorstw niewiele zmieni się w chwili brexitu. Przez najbliższe 11 miesięcy, do końca grudnia 2020 roku, w mocy nadal pozostaną dotychczasowe regulacje dotyczące swobody przepływu osób i handlu. Podróże do Wielkiej Brytanii będę odbywały się na tych samych zasadach. Nie pojawią się żadne nowe cła, bariery ani regulacje. Nie zmienią się też zasady roamingu w połączeniach telefonicznych. Wszyscy obywatele UE, którzy po okresie przejściowym nadal będą chcieli pozostać na Wyspach, muszą natomiast złożyć wniosek o status osoby osiedlonej (więcej na ten temat TUTAJ). - Czekamy na brexit od blisko czterech lat. Od 2016 roku wszyscy na Wyspach żyją w stanie zawieszenia. Osoby, z którymi prowadziłam wywiady w ramach jednego z projektów, mówiły wprost: "Niech brexit już się wydarzy, ciągle tylko te przepychanki i opera mydlana, niech w końcu coś konkretnego się stanie". Okres przejściowy ma więc pomóc Wielkiej Brytanii, by ułożyła sobie relacje z krajami członkowskimi UE i weszła z nimi we współpracę na mocy nowych polityk, nowych rozwiązań prawnych. Ta zmiana nie będzie gwałtowna. Przed nami po prostu kolejne miesiące dalszych negocjacji - uspokaja dr Sarnowska. "Brexit nie spadł z nieba" Socjolog z Uniwersytetu SWPS przypomina też okres referendum i przyczyny, które doprowadziły do brexitu. - Brexit nie spadł z nieba. Pewne negatywne symptomy, które dotykały określone grupy, w tym migrantów, pojawiały się już dużo wcześniej, przed 2016 rokiem. Jedną z przyczyn brexitu były rosnące napięcia związane z kryzysem migracyjnym - mówi dr Sarnowska. - Niechęć, czy strach przed różnymi grupami narodowościowo-etnicznymi nie ujawniły się nagle. Jednak po referendum migranci, w tym Polacy, zaczęli być na to bardziej wrażliwi, zaczęli zauważać takie zachowania w przestrzeni publicznej - mówi dr Sarnowska. - Część Polaków, nawet jeśli po referendum nie podjęła decyzji o wyjeździe z Wielkiej Brytanii, zaczęła argumentować, że ten kraj "nie jest na zawsze", że to tylko ich tymczasowe miejsce, które za jakiś czas opuszczą. Zaczęli podnosić, że nie chcą przebywać w kraju, który stał się nieprzychylny migrantom i ich nie chce. Podczas wywiadów, które przeprowadzałam, słyszałam: "Nie chcą nas, to nie. Nie będziemy nikogo zmuszać do swojej obecności" - dodaje socjolog. Jedność Europy zachwiana? Ekspertka, zapytana o to, czy w obliczu brexitu jedność Europejczyków została poważnie zachwiana, odpowiada: - Brexit był konsekwencją już istniejących podziałów, a nie ich przyczyną. One były widoczne już od dłuższego czasu i napięcia coraz bardziej się mnożyły. - Brexit utwierdził kraje europejskie w przekonaniu, że te podziały nie zanikną samoistnie, ale - wręcz przeciwnie - mogą doprowadzić do bardzo poważnego rozłamu. Decyzja Brytyjczyków po prostu uświadomiła wszystkim, że podziały naprawdę istnieją, a konflikty wewnątrz Unii nie rozwiążą się same - podkreśla dr Sarnowska. "Ojciec brexitu": Następna będzie Polska Główny europejski sceptyk Nigel Farage, który jest uważany za jednego z "ojców brexitu", podczas pożegnalnej konferencji w Parlamencie Europejskim oświadczył, że Polska jako następna opuści Unię Europejską. Jako "faworytów" do opuszczenia Wspólnoty, oprócz naszego kraju, wskazał również Danię i Włochy, przekonując, że "brexit to dopiero początek". Dr Sarnowska, zapytana o słowa lidera Partii Brexitu i to, czy w ślad za Wielką Brytanią rzeczywiście pójdą teraz inne państwa UE, odpowiada: - Nikt wcześniej z Unii Europejskiej nie wyszedł, ale zawsze istnieje ryzyko, że skoro ktoś zrobił coś po raz pierwszy, to za nim pójdą następni. Eksperta zwraca jednak uwagę, że od referendum, w którym Polacy opowiedzieli się za wejściem do Unii Europejskiej, wcale nie minęło dużo czasu. - Tak naprawdę Polska dopiero niedawno zdecydowała, że chce do Unii Europejskiej wejść. W naszym społeczeństwie jest duża świadomość tego, ile jako państwo zyskaliśmy na członkostwie w UE. W Wielkiej Brytanii, która weszła do Unii 47 lat temu, wielu już nie pamięta, jak było przedtem albo urodziło się już w małżeństwie brytyjsko-unijnym. W nas cały czas pamięć o wstąpieniu do UE jest mocno żywa - podkreśla dr Sarnowska. - My, w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii, widzieliśmy postkomunistyczną biedę lat 90., zapuszczone budynki, regiony. Teraz niemal w każdym nowym tramwaju widzimy, że jest on finansowany przy wsparciu środków UE. Widzimy drogi, programy dla młodych i starszych ludzi, miasta, które zmieniają się dzięki tym pieniądzom - mówi dr Sarnowska. - U nas nie przeszłaby retoryka: "Płacimy do UE, a nie wiemy, gdzie są te pieniądze". To była populistyczna mrzonka podnoszona w Wielkiej Brytanii przed referendum. My czegoś takiego nie powiemy, bo Polska wciąż bardziej korzysta na członkostwie w Unii, niż się jej poświęca - dodaje socjolog. - Mam nadzieję, że Unia Europejska nadal będzie dla nas drogą rozwoju, dzięki której po części udało się nam zniwelować wiele zapóźnień gospodarczych po latach komuny. Bez tych środków i wsparcia, które otrzymaliśmy po 2004 roku, to by się nie udało - podsumowuje.