Justyna Kaczmarczyk, Interia: Czy przyszedł już ktoś do ogrzewalni, którą państwo przygotowali? Konrad Sikora, wiceburmistrz Michałowa: - Tak, mieliśmy ludzi. Byli to uchodźcy i migranci? - Powiem tak - nie byli to nasi mieszkańcy. Jak wygląda pomoc w takim miejscu? - Człowiek może zjeść, może się przebrać, ogrzać. Procedura jest cały czas taka sama. Osoba, który do nas dotrze, czy do Michałowa, czy do Szymek czy Jałówki, może odpocząć w ciepłym miejscu pod dachem. I czeka na Straż Graniczną. Państwo ją wzywają? - Tak. Nie robimy niczego wbrew prawu. Po prostu zmarzniętym i głodnym ludziom oferujemy pomoc. Straż Graniczna musi potem robić swoje. Co do tego nie ma żadnych dyskusji. Jak wygląda współpraca ze Strażą Graniczną? - Układa się dobrze. Proszę pamiętać, że pracownicy placówki Straży Granicznej w Michałowie to głównie mieszkańcy Michałowa. Wszyscy się znają, rozmawiają. Na ile możemy, to się wspieramy. Czy wiedzą państwo, co się dzieje później z ludźmi, którym państwo pomagają? - Od Straży Granicznej dostajemy informację, że zostają oni "poddawani procedurom". Co to oznacza, proszę pytać straż. Dochodzą do nas sygnały, że migranci zostają przesuwani na granicę z Białorusią. To mogą potwierdzać dane, które otrzymujemy od Straży Granicznej, że coraz mniej tych osób jest zatrzymywanych. Nie wiem, czy to oznacza, że ci ludzie są cofani, czy może mniejszą skuteczność straży. Tego nie potrafię powiedzieć. Ale to może ten scenariusz - że zbyt duże zainteresowanie granicą polsko-białoruską powoduje, że Białoruś przerzuca migrantów na granicę polsko-ukraińską. Jeszcze niedawno o Michałowie było głośno z powodu klasy disco polo. Dzisiaj temat zgoła inny - organizowane są protesty, w sobotę przyjechały byłe pierwsze damy... - Nie my zorganizowaliśmy to wydarzenie. Zostaliśmy o nim poinformowani i przygotowaliśmy się najlepiej, jak mogliśmy. Wcześniej była też Olga Bołądź, Krzysiek Zalewski. Przyjeżdżają też inne publiczne osoby. Jest też duże zainteresowanie mediów, nie tylko polskich. Mamy już umówioną kolejną rozmowę z "New York Times", Francuzi przyjeżdżają, Włosi. Jesteście państwo na świeczniku. - Rozumiemy to zainteresowanie. Jakoś musimy sobie z nim radzić. Ale to nie ma nic wspólnego z naszym działaniem, ono jest niezależne od zainteresowania mediów. Proszę opowiedzieć o tym działaniu. - Rozpoczęło się zanim media zaczęły się interesować tematem. Robimy paczki dla uchodźców, którzy dostali już status azylanta. Zbieramy ubrania dla tych, którzy trafiają do placówek Straży Granicznej. Tak jak dostarczaliśmy je do szpitala w Hajnówce czy domu dziecka w Białowieży. A tym, którzy się błąkają po lasach, oferujemy ciepłe schronienie, picie, jedzenie. Kiedy słyszę, że zarzuca nam się, że pomagamy ludziom nielegalnie przekraczać granicę, to mi ręce opadają. Jedne media tak uznały... Nie wiem, co trzeba mieć w głowie, żeby chęć pomocy osobom, które umierają w lesie, nazwać namawianiem do nielegalnego przekraczania granicy. Widzę, że zabolało pana to oskarżenie. - Po prostu nie potrafię sobie tego wytłumaczyć. Chyba tylko ktoś, kto nienawidzi tych ludzi, mógł wymyśleć takie oskarżenie. A przecież nasi mieszkańcy od samego początku są pozytywnie nastawieni do migrantów. Gdyby nie oni, nie powstałby punkt pomocy. To od mieszkańców wyszedł impuls. Powtórzę - dla nas to już jest trzeci miesiąc tej sytuacji. Jeszcze nie dostaliśmy choćby jednego sygnału od policji czy innych służb, że doszło do jakiegokolwiek incydentu, że ktoś kogoś pobił, że ktoś się gdzieś włamał. Nic. Mówienie, że to wchodzą terroryści, to bajki. Od dzisiaj wchodzą w życie przepisy, które zakładają m.in. że jeśli cudzoziemiec zostanie zatrzymany niezwłocznie po nielegalnym przekroczeniu granicy Polski, decyzją komendanta placówki Straży Granicznej będzie musiał opuścić terytorium naszego kraju. Zmienia to coś w państwa działaniu? - Na razie dostaliśmy pismo, które ma pozwolić na wykorzystanie naszej remizy w Jałówce, która jest w strefie, do celów weryfikacji czy składania wniosków azylowych. Póki co innych informacji od Straży Granicznej nie mamy. Przedstawiciele władz Burmistrz Michałowa Marek Nazarko i przewodnicząca Rady Miejskiej Maria Ancipiuk zapalili przed swoimi domami zielone żarówki. Dużo zielonych świateł rozbłysło w Michałowie? - Jest ich trochę. Jak nie światełka, to zielona flaga. To symbol - ma być informacją dla ludzi, że w tym domu mogą liczyć na pomoc. I przychodzą po pomoc? - Nie zaglądam ludziom na podwórka. Ale jedno mogę powiedzieć na pewno - najwyższy czas, żebyśmy przestali o tym rozmawiać, tylko coś zaczęli z tym robić. Już mamy ujemne temperatury na Podlasiu. Jeśli ci ludzie będą w tych lasach siedzieć, to zamiast grzybów będziemy zbierać trupy. Rozmawiała Justyna Kaczmarczyk