W środę zaprezentowano raport komisji dotyczący dominikanina Pawła M. w duszpasterstwie we Wrocławiu w latach 1996-2000 oraz reakcji Instytucji Prowincji w jego sprawie. Na czele komisji, powołanej w kwietniu 2021 r. decyzją prowincjała o. Pawła Kozackiego, stanął Tomasz Terlikowski. Justyna Kaczmarczyk, Interia: Komisja opublikowała raport. Co dalej? Tomasz Terlikowski: - Celem Komisji było zbadanie działania Pawła M. i instytucji prowincji dominikanów w jego sprawie. Zatem opublikowanie raportu kończy pracę naszego gremium - zadanie, do którego zostaliśmy powołani zostało wykonane. Nasze doświadczenie, wiedza, ten know-how dotyczący działania w takich sytuacjach, nie ulega unieważnieniu. Wierzę, że pojawią się kolejne komisje, wówczas będzie można korzystać z naszych kompetencji, czy to prawniczych - prof. Michała Królikowskiego i ks. dr Michała Wieczorka, psychoterapeutycznych i z zakresu psychologii, pedagogiki i seksuologii - dr. Bogdana Stelmacha, Wioletty Konopy-Stelmach, dr Sabiny Zalewskiej, czy teologicznych dr. Sebastiana Dudy i o. Jakuba Kołacza. Zgłaszał się już ktoś? - Myślę, że teraz wyzwaniem, które stoi przed Kościołem, jest zmierzenie się z ustaleniami dokumentu, który dziś przedstawiliśmy. Ale powiem żartobliwie: nie spodziewam się szybkich zgłoszeń w celu powołania kolejnej komisji. Myślę, że - jak to zażartował jeden z moich kolegów - w tej chwili pewnie jest niewiele zakonów, które chciałyby komisję z naszym uczestnictwem powołać. A może to mogłaby być jakaś współpraca państwowo-kościelna? - Nie mam takich propozycji. Przyznali państwo na konferencji, że praca nad sprawą Pawła M. była bardzo obciążającym doświadczeniem. Co było najtrudniejsze? - Zawsze najtrudniejsze w takiej sytuacji jest zetknięcie się z głębokim cierpieniem pokrzywdzonych, które przecież nie kończy się w momencie krzywdy, ale trwa. Spotykamy osoby po bardzo wielu latach i widzimy nadal w nich cierpienie. To jest też przestrzeń zetknięcia się z czymś, co teologicznie się nazywa tajemnicą nieprawości - zła, nieczułości, mechanizmów, które ignorują pokrzywdzonych, także pewnej osobistej nieświadomości. To niekoniecznie zła wola, ale schemat myślenia, który nie bierze pod uwagę pokrzywdzonych. Jest też w tej historii coś, co można określić mianem demonicznego. Coś, co wymyka się racjonalnemu namysłowi. I wreszcie to jest trud związany ze świadomością problemów strukturalnych, które dotykają szerszej gamy zagadnień: kontroli nad liderami charyzmatycznych wspólnot, kierownictwa duchowego, przemocy - nie tylko fizycznej i seksualnej, ale też psychicznej i duchowej, które też są niszczące, w relacjach między liderami tych wspólnot a ich członkami. Ta wiedza jest dla nas, członków komisji, wykańczająca. Mamy świadomość, jak głęboko ta historia będzie naznaczać przyszłość Kościoła i że może wywołać kryzys wiary u niektórych osób. Jak pan odreagowywał ? - Na odreagowanie jeszcze przyjdzie czas. Ale bardzo w tym czasie pomagała mi rodzina. Nie ukrywam też, że jestem człowiekiem wierzącym, pomagała mi msza święta, gdzie możemy spotkać się z tym, który leczy rany, i adoracja Najświętszego Sakramentu, gdzie możemy w ciszy "wykrzyczeć" to wszystko, co człowiek niesie w sercu. Nie ulega jednak wątpliwości, że proces mierzenia z tym, co się wydarzyło, także dla nas, będzie trwał jeszcze bardzo długo. Raport pokazuje inną niż powszechnie do tej pory znana twarz o. Macieja Zięby, który - jak wynika z dokumentu - zignorował informacje, także od samych pokrzywdzonych, o przestępstwach Pawła M. - Naszym celem nie było osądzanie o. Macieja Zięby i demitologizowanie jego wizerunku. Naszym celem było wyjaśnienie tej sprawy, a istotnym elementem tej sprawy były decyzje o. Macieja. Czy one zmieniły jego wizerunek? Do pewnego stopnia na pewno. Te niewątpliwe błędy i zaniedbania nie przekreślają innych jego zasług. Jak się współpracowało z dominikanami? - Dominikanie dotrzymali wszystkich złożonych obietnic, współpraca była otwarta. Wszyscy zakonnicy, których poprosiliśmy o spotkanie, spotkali się z nami. Wszystkie dokumenty zostały przekazane. To był trudny proces, to oczywiste, ale współpraca się układała. Najlepszym tego dowodem jest fakt, że dokument został zaprezentowany wspólnie, a dominikanie - mimo pewnych prawnych rozbieżności, których nie ukrywają - potwierdzają, że raport w kwestii faktograficznej przyjęto. Z dzisiejszą wiedzą i doświadczeniem - podjąłby się pan jeszcze raz takiego zadania? - Kiedy zaczynałem, mówiłem, że przez lata byłem publicystą i dawałem dobre rady. A gdy ktoś mówi: "sprawdzam", trzeba dać się sprawdzić. Nie sądzę, żeby ktoś mi jeszcze kiedykolwiek taką propozycję złożył. Jeśli jednak ona padnie, moją wiedzę i zdobyte doświadczenie jestem w stanie oferować Kościołowi czy jakiejkolwiek innej instytucji, która będzie tego potrzebować.