Próba - Zaczęło się w piątej klasie podstawówki. Mama zauważyła, że coś ze mną jest nie tak dopiero na początku gimnazjum. Wtedy zadzwoniła do niej pani pedagog ze szkoły, bo zobaczyła, że mam pociętą rękę - opowiada Tosia. - Pierwszy raz na oddział psychiatryczny trafiłam jako 15-latka. Lekarz na SOR-ze powiedział, że tak mocne cięcia kwalifikują mnie pod próbę samobójczą. Bałam się szpitala. Wyobrażałam sobie sadystyczny personel, skrępowanych pacjentów i mroczne korytarze. W internecie przeczytałam, że gdzieś w Polsce pacjentom robi się lobotomię. To był paraliżujący strach, moja mama też się tego bała. Ale moje czarne wizje się nie sprawdziły. Teraz widzę, że szpital był dla mnie ostatnią deską ratunku - podkreśla. Tosia dziś ma 17 lat, choruje na depresję. W szpitalu psychiatrycznym była dwukrotnie. Zdecydowała się opowiedzieć swoją historię. - Żeby dzieci i nastolatki z podobnymi problemami nie poddały się, ale zawalczyły o siebie - mówi Interii. *** Z danych Eurostatu wynika, że Polska jest w czołówce krajów pod względem prób samobójczych wśród nastolatków, które kończą się zgonem. Wyprzedzają nas tylko Niemcy. Nie jest też dobrze, jeśli chodzi o problemy zdrowia psychicznego. - Badania pokazują, że ma je około 30 proc. dzieci. W rzeczywistości może ich być dużo więcej, bo dane nie obejmują tych, które w ogóle nie mają dostępu do pomocy psychologicznej. A takich jest w Polsce wiele. Jednocześnie z roku na rok rośnie liczba najmłodszych, korzystających z pomocy specjalistycznej. Aktualnie mówimy o blisko 150 tysiącach osób - zauważa Lucyna Kicińska z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę (FDDS), koordynatorka telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży 116 111. Każdego dnia dyżurujący eksperci odbierają blisko 300 połączeń i wiadomości przesłanych przez stronę fundacji DDS. - Ale pomocy szuka o wiele więcej osób. Nie jesteśmy w stanie porozmawiać z każdym, kto próbuje się do nas dodzwonić - zaznacza Lucyna Kicińska. Oddział - Jak było w szpitalu? - Do krat w oknach przyzwyczaiłam się jakoś po tygodniu. Trudne było pożegnanie z mamą, bo rodzice na oddział psychiatryczny nie mieli wstępu. Ogromne wsparcie za to dawali mi inni pacjenci. Z większością oddziału tworzyliśmy wielką rodzinkę, gdzie za każdym razem, gdy komuś było gorzej, zwalaliśmy się do niego do pokoju i dawaliśmy tyle wsparcia, ile potrzebował, żeby tylko nie zrobił sobie krzywdy. W ciągu dnia mogliśmy się odwiedzać. Była tylko taka zasada, że chłopak z dziewczyną nie mogą siedzieć na jednym łóżku - opowiada Tosia. - Dlaczego? - Mówili nam, że to przez przepisy sanepidowskie. Z tego względu nie można było się też przytulać. Ale jak ktoś miał naprawdę trudny moment, to pielęgniarki przymykały na to oko. - W jakim wieku byli pacjenci? - Na oddziale dla młodzieży, na którym leżałam, w wieku 12-18 lat, głównie z powodu zaburzeń depresyjnych, samookaleczeń i zaburzeń odżywiania. Zaraz obok, za szklanymi drzwiami, był oddział dla dzieci. Najmłodsza pacjentka, którą spotkałam w szpitalu, miała cztery lata. *** Na oddziały szpitali psychiatrycznych trafiają czasem bardzo małe dzieci. Dr Aleksandra Lewandowska, ordynator oddziału psychiatrycznego dla dzieci w szpitalu im. J. Babińskiego w Łodzi, wspomina dwuipółletnią dziewczynkę. - To była najmłodsza pacjentka, jaką pamiętam. Przyjęta w trybie nagłym z nasilonymi zachowaniami autoagresywnymi, zagrażająca swojemu zdrowiu i życiu. Jednocześnie w trudnej sytuacji osobistej, bo została porzucona przez mamę - opowiada psychiatra. To był wyjątek, średnio najmłodsi pacjenci w jej oddziale mają 5-6 lat. Z jakich powodów tam trafiają? - Bezpośrednią przyczyną są zachowania zagrażające życiu czy zdrowiu dzieci. Ale powody są głębsze - kryzys w rodzinie, przemoc fizyczna i psychiczna, także wśród rówieśników, poza tym uzależnienia behawioralne, głównie od elektroniki - komputery, smartfony. Te ostatnie obserwujemy w coraz młodszej grupie. Zdarzają się uzależnienia od internetu albo tylko od Youtube'a - wylicza dr Lewandowska. Specjalistka zauważa, że z biegiem czasu pomocy psychiatrycznej potrzebuje coraz więcej najmłodszych. - Te wakacje są wyjątkowo trudne. Nasz oddział jest obłożony powyżej łóżek kontraktowych, do tej pory rzadko się to zdarzało w okresie wolnym od nauki szkolnej - mówi dr Lewandowska. Powodów takiej sytuacji widzi wiele, jako jeden z nich wskazuje zamknięcie Oddziału klinicznego Psychiatrii Wieku Rozwojowego szpitala przy Żwirki i Wigury w Warszawie. - Obecnie na całe województwo mazowieckie i całe podlaskie dostępny jest jedynie oddział w Józefowie, który ma niewystarczającą liczbę miejsc. Koledzy stamtąd nie są w stanie zapewnić opieki dzieciom z regionu i te trafiają do nas. Mieliśmy kilkoro pacjentów, których miejsce zamieszkania było oddalone o ponad 250 km od oddziału - mówi. *** O tym, że stan psychiatrii w Polsce, szczególnie psychiatrii dziecięcej, jest dramatyczny, lekarze specjaliści alarmują od dawna. O ich apelach robi się głośniej od tragedii do tragedii. W czerwcu opinią publiczną wstrząsnął fakt, że w szpitalu psychiatrycznym w Gdańsku miała zostać zgwałcona 15-latka. Podejrzany jest dorosły pacjent. Inny mężczyzna w tym samym szpitalu miał molestować dwie 13-latki. Dziewczyny leżały na oddziale dla dorosłych, bo brakło miejsca na tym dla dzieci. "Mamy w Polsce 400 tysięcy dzieci potrzebujących pomocy i tylko 400 psychiatrów dziecięcych, a to zaledwie wierzchołek góry lodowej, bo brakuje wsparcia rodzin. (...) Jako konsultant i jako lekarz prowadzący klinikę jestem przerażona tym, co się dzieje. Nie ma miejsc dla osób, które zgłaszają się z zagrożeniem życia. Pacjenci leżą na dostawkach, na łóżkach polowych" - alarmowała w marcu 2018 roku prof. Barbara Remberk, krajowy konsultant w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży. Ministerstwo Zdrowia problem widzi, ale zaznacza też, jak trudno z nim sobie poradzić. Psychiatria dziecięca jest wpisana na listę dziedzin priorytetowych, co oznacza, że studiowanie na tym kierunku jest premiowane finansowo i są przewidziane dodatkowe miejsca dla rezydentów. Te jednak rokrocznie pozostają nieobsadzone w pełni, bo brakuje chętnych. "W opinii konsultantów jednym z kluczowych powodów braku chętnych do kształcenia się na psychiatrów dzieci i młodzieży są warunki pracy na przepełnionych oddziałach" - zauważa wiceminister zdrowia Zbigniew Król, w datowanej na 23 lipca br. odpowiedzi na interpelację posłanki Anny Sobeckiej na temat sytuacji w psychiatrii. Kilka dni później wiceminister Król podał się do dymisji. Według mediów, jednym z powodów jego rezygnacji miała być katastrofalna sytuacja w polskiej psychiatrii. Dziwna Tosia: - Miałam 11 lat. Rówieśnicy wykluczali mnie z grupy. Byłam spokojna i nieśmiała, więc przyczepiła się do mnie łatka dziwnej i innej. Na przerwach w szkole spędzałam czas sama, czytając książkę. Z czasem zaczęły się pojawiać niemiłe komentarze ze strony uczniów, ale też nauczycieli, którzy nie rozumieli, że gorzej się czuję i mogę opuścić się w nauce. Rodzice byli wtedy zajęci rozwodem. Dopiero na początku gimnazjum mama zabrała mnie do poradni psychologicznej, ale to nie wystarczyło. W marcu 2016 r. poszłyśmy pierwszy raz do psychiatry i zaczęłam brać leki antydepresyjne. Po 7-8 tygodniach zaczęłam wracać do normalnego rytmu. - Jaki był ten nienormalny? - Wycofywałam się jeszcze bardziej niż typowa ja. Opuszczałam coraz więcej lekcji, bo bałam się na nie chodzić. Byłam zmęczona w dzień, a w nocy nie mogłam spać. *** - Problemy dotyczące zdrowia psychicznego to dziś najczęstszy powód kontaktów nastolatków na numer zaufania 116 111 - mówi Lucyna Kicińska. Jak zaznacza, na początku działania telefonu, czyli 10 lat temu, problemy zdrowia psychicznego były szóstą najczęściej poruszaną kwestią. Tematem numer jeden przez lata były relacje rówieśnicze. Dziś coraz więcej dzieci i nastolatków szuka pomocy, bo nie ma siły ani odwagi, by żyć; bo pojawiają się u nich myśli o samobójstwie. Jednocześnie często młodzi ludzie boją się z kimkolwiek z otoczenia porozmawiać o swoich problemach. Na prowadzony przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę numer zaufania najczęściej dzwonią dzieci w przedziale 13-15 lat, potem nastolatkowie w wieku 15-18 lat i kolejno grupy wiekowe: 10-12 lat, 18-23 lata i młodsze dzieci. Zdarzają się nawet telefony od maluchów poniżej szóstego roku życia. - Jestem przekonana, że większość dzieci, które decydują się na telefon zaufania i rozmowę z obcym dorosłym, ma rodziców, którzy są gotowi, by pomóc. Podstawową barierą jest to, że nigdy jasno i wyraźnie im o tym nie powiedzieli - zauważa Lucyna Kicińska. Ekspertka mówi też o drugim, ważnym aspekcie. - Rodzic myśli, że powinien rozwiązać wszystkie problemy za córkę czy syna. A my mamy milion dwieście tysięcy dowodów, że dzieciom nie chodzi o to, żeby rozwiązać za nie problemy, ale żeby im towarzyszyć i żeby je wspierać w znalezieniu dobrego dla nich rozwiązania - podkreśla. I obrazuje przykładem. Świeżo upieczona pierwszoklasistka przychodzi do mamy i mówi, że nie wie, jak zagadać do dziewczyn w szkole i że one jej chyba nie lubią. Jeśli mama odpowie złotą radą w stylu: spróbuj nie być taka nieśmiała, to córka już do niej nie przyjdzie. Dziecko, słysząc taką odpowiedź, może poczuć się zbagatelizowane, ale przede wszystkim ono nie wie, co to znaczy "otworzyć się" czy "być mniej nieśmiałą". Może więc problem zacząć ukrywać, ponieważ nie chce, żeby rodzic zaczął je postrzegać jako kogoś, kto sobie nie radzi, nie wie, jak rozwiązywać problemy, mając takie dobre, dorosłe wskazówki. Im dłużej wspomniana dziewczynka zostanie sama w tej trudnej relacji z koleżankami, tym większe będzie prawdopodobieństwo, że one nie będą jej już tylko ignorować, ale zaczną atakować. Jeśli nikt z dorosłych nie zauważy, że ta uczennica doświadcza przemocy, szybko może się u niej pojawić stres, niska samoocena, rezygnacja i myśli, że samobójstwo jest jedynym rozwiązaniem. - Wtedy potrzebny jest psychiatra i psychoterapeuta, których tak dzisiaj brakuje. Ale to jest ostatnie ogniwo problemu. Możemy zatrzymać ten proces na dużo wcześniejszym etapie. Zapewniając dzieciom możliwość uzyskania wsparcia w radzeniu sobie z "małymi problemami", jesteśmy w stanie sprawić, że one nie będą miały tak zmasowanych problemów psychiatrycznych i psychologicznych - podkreśla Kicińska. Szkoła Tosia: - Dyrekcja gimnazjum wiedziała, że mam depresję i leczę się psychiatrycznie. Nie podjęto żadnych działań, nie było ani jednej lekcji w tym temacie. A okazało się, że nie jestem jedyną osobą w klasie, która ma problem z depresją. Potem się przeprowadziliśmy i zmieniłam szkołę. W drugim gimnazjum było inaczej, lepiej. Tamtejszemu wychowawcy naprawdę wiele zawdzięczam. - Liceum? - Chciałam zacząć z czystym kontem i nie mówiłam o chorobie. Ale zaczęły wychodzić z mojej strony różne niedociągnięcia i uznałyśmy z mamą, że łatwiej będzie, jeśli wychowawczyni będzie wiedzieć, że miałam problemy i dostanę wsparcie ze strony szkoły. Klasa dowiedziała się dopiero po jednej z lekcji WF-u. Bałam się normalnie przebrać, bo wydawało mi się, że wszyscy będą mnie oceniać przez moje blizny. Któregoś dnia nie wytrzymałam. "Dziewczyny, muszę wam coś powiedzieć". "Słuchamy". Opowiedziałam o depresji. One na to, że też mają różne problemy, i że to, jak wyglądam, nie ma dla nich znaczenia, że lubią mnie za to, że mogą ze mną pogadać, że jestem z nimi w klasie. Naprawdę dziewczyny były super. - A chłopaki? - Było trochę gorzej. Na początku nabijali się z blizn. Zobaczyli je, bo któregoś dnia ćwiczyłam w krótkim rękawie. Był upał ze 40 stopni, a mieliśmy biegać. W bluzie nie dałabym rady. Mieliśmy potem rozmowę w klasie na lekcji wychowawczej. Że musimy sami siebie akceptować, bo klasa to jedność, i żebyśmy nie czynili sobie złego. Później było w miarę w porządku. *** Z raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, że w wielu szkołach w Polsce dzieciom nie zapewnia się wystarczającej opieki psychologiczno-pedagogicznej. Blisko połowa szkół publicznych - 44 proc. - nie zatrudniała na odrębnym etacie ani pedagoga ani psychologa. W szkołach, w których zatrudnieni byli specjaliści, średnio na jeden etat pedagoga przypadało 475 uczniów. Liczba ta była jeszcze wyższa w przypadku psychologów - jeden na 1 904 podopiecznych. Gdy wzięto pod uwagę poszczególne typy szkół, okazało się, że w technikach jeden psycholog przypadał na ponad 6 tys. uczniów. Dane te dotyczą lat 2014-2016. - Niewiele się zmieniło w tym zakresie. Choć zapowiadano, że od września w każdej szkole ma pracować psycholog, nie słyszę ani o rekrutacjach, ani o środkach budżetowych przeznaczonych na ten cel, a mamy już przecież połowę sierpnia - zauważa Lucyna Kicińska. Dr Aleksandra Lewandowska mówi o niewydolności szkół. - Sami nauczyciele, których zapraszamy na spotkania w sprawie naszych pacjentów, a ich uczniów, przyznają, że nie mają odpowiedniej wiedzy ani nie znają narzędzi, by pracować z dziećmi z problemami emocjonalnymi czy zdiagnozowanymi zaburzeniami psychicznymi - zauważa. A takich uczniów jest coraz więcej. Widać to na oddziałach. W łódzkim szpitalu, gdzie oddziałem psychiatrii dziecięcej kieruje dr Lewandowska, w okresie nauki szkolnej pacjentów jest zwykle 70 (35 na oddziale stacjonarnym, 35 - na dziennym). A lekarzy? - Mamy 3 i 3/4 etatu lekarza specjalisty - mówi rozmówczyni Interii. - Pracuję w oddziale od godz. 7:30 do 15:05. Od 15:10 jestem w przyszpitalnej poradni. Przyjmuję tam codziennie. Bardzo często w miesiącach szkolnych pracuję ponad 12 godzin dziennie, czasem też w weekendy. Mimo to kolejka do mnie, jeśli chodzi o pierwszorazową wizytę, to dziewięć miesięcy oczekiwania. Stałym pacjentom mogę zagwarantować spotkanie raz na trzy miesiące. W obliczu aktualnych trudności z dostępem do psychoterapeutów, psychologów pracujących z dziećmi i młodzieżą to zdecydowanie za mało - przyznaje lekarka. Psychologów klinicznych dzieci i młodzieży, psychoterapeutów i terapeutów środowiskowych mają zatrudniać Ośrodki Środowiskowej Opieki dla Dzieci i Młodzieży. Mają być one trzonem reformy, której pilnie potrzebuje psychiatria dziecięca w Polsce. Zmiany zakładają wdrożenie trzystopniowego modelu wsparcia niepełnoletnich pacjentów, którzy doświadczają zaburzeń psychicznych. "Wdrożenie postulowanego modelu będzie wymagało dalszej ścisłej współpracy z Ministerstwem Edukacji Narodowej, zwiększania świadomości i kompetencji wśród pracowników, zmian legislacyjnych oraz finansowania jednostek opieki psychiatrycznej" - tłumaczył były już wiceminister Zbigniew Król. Według informacji resortu zdrowia, rozpoczęcie obowiązywania nowych zasad dotyczących ochrony zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży planowane jest na wrzesień 2019 roku. Jak przekazało Interii ministerstwo, ośrodki środowiskowej opieki psychologicznej i psychoterapeutycznej dla dzieci i młodzieży - które mają odciążyć szpitalne oddziały i przyszpitalne poradnie - będą funkcjonowały na podstawie umów zawartych z NFZ i zostaną wyłonione w konkursach. Zaś koszty ich funkcjonowania będą pokryte ze środków przeznaczonych na opiekę psychiatryczną, którymi dysponuje NFZ. W związku z reformą tych pieniędzy ma być więcej niż do tej pory. Ile? Na razie nie wiadomo. O zmianach w psychiatrii dziecięcej chcieliśmy porozmawiać z nowo powołanym pełnomocnikiem ministra zdrowia ds. reform w psychiatrii, byłym ministrem zdrowia doktorem Markiem Balickim. - Zajmuję się tylko psychiatrią dorosłych - usłyszeliśmy. Jednego Balicki jest pewien - zmiany w psychiatrii to proces. Jej stanu nie da się uzdrowić z dnia na dzień. Jak dowiedzieliśmy się w Ministerstwie Zdrowia, nie wyznaczono pełnomocnika ds. psychiatrii dzieci i młodzieży. Nad reformą w tej dziedzinie pracuje Departament Zdrowia Publicznego i Rodziny. *** Z raportu sieci obywatelskiej WatchDog wynika, że między marcem a kwietniem 2019 roku w kolejce do przyjęcia na oddział całodobowy dla dzieci i młodzieży czekały w sumie 634 osoby. Jeśli stan dziecka nie zagrażał jego życiu czas oczekiwania na przyjęcie na oddział wynosił od siedmiu do 720 dni (mediana - 36 dni). Na przyjęcie na szpitalny oddział dzienny trzeba czekać od 0 do 270 dni, najczęściej czas oczekiwania wynosi ok. dwóch miesięcy. W kolejce w sumie czeka 246 osób. W ostatnich latach w Polsce wzrasta liczba prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży poniżej 18. roku życia - wynika z danych policji, przytaczanych w raporcie Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. Zmniejsza się za to liczba prób zakończonych śmiercią. Mimo to w 2016 roku odebrało sobie życie aż 103 niepełnoletnich. Dwoje z tych dzieci nie miało nawet 12 lat. Justyna Kaczmarczyk *** Redakcja poleca: Wywiad Izabeli Rzepeckiej z dr Aleksandrą Lewandowską pt. "Bijemy na alarm"Rozmowę Justyny Mastalerz z Lucyną Kicińską pt. "116 111"Artykuł Moniki Szubrycht pt. "A dziewczynki jest coraz mniej" *** Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę prowadzi Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży 116 111, a także Telefon dla Rodziców i Nauczycieli w sprawie Bezpieczeństwa Dzieci 800 100 100. Szczegóły TUTAJ. Działalność Fundacji DDS można wspomóc TUTAJ.