O tym, jak walczyć z wykorzystywaniem seksualnym dzieci w Kościele, jakie działania podejmuje się w seminariach, żeby nie wyświęcać na kapłanów kandydatów ze skłonnościami pedofilskimi i jak zmieniała się świadomość istnienia problemu z ks. Markiem Pankiem rozmawia Justyna Kaczmarczyk. Justyna Kaczmarczyk, Interia: Diakon Grzegorz N. z tarnowskiego seminarium tuż przed święceniami, już po obronie pracy magisterskiej zostaje zatrzymany za posiadanie i rozsyłanie treści pedofilskich. Co zawiodło? Ks. Marek Panek: - Nie wiem, bo nie znam tego konkretnego człowieka ani tego przypadku. Wiem za to z własnego doświadczenia, że pomimo tego, iż jest się z kimś pod jednym dachem przez sześć lat i stara się go poznać na różne sposoby, to jak on sam się nie chce dać poznać do końca, stoi się przed swoistą ścianą. Jakie metody stosują seminaria, żeby wykluczyć przypadki wyświęcania na kapłanów mężczyzn ze skłonnościami pedofilskimi? - Będę mówił w oparciu o doświadczenia seminarium w Katowicach. Wprowadzając różne zasady formacyjne, nie kierowaliśmy się tylko problemem pedofilii, w tym sensie, że my teraz musimy zrobić wszystko, żeby chronić przed pedofilami. Pedofilia to tylko wycinek całości, pewien przejaw. Przejaw czego? - Niedojrzałości. My się staramy w seminarium prowadzić tych chłopaków do szeroko rozumianej dojrzałości, która między innymi pozwoli uniknąć takich sytuacji. I jak to się odbywa? - To cała gama różnych działań. Po pierwsze, wprowadziliśmy sześć lat temu okres propedeutyczny, czyli dodatkowy, pierwszy rok formacji. W większości seminariów w Polsce formacja trwa sześć lat, u nas siedem. W trakcie tego roku propedeutycznego akcent jest położony na tzw. formację ludzką. Człowiek jest istotą bardzo skomplikowaną, wieloaspektową, wielowarstwową. Jeśli jest niedojrzały, to nie podejmie szczerej, uczciwej i dogłębnej pracy nad sobą. Przeznaczamy cały rok na pracę tych chłopaków nad swoim człowieczeństwem, w tym nad rozpoznaniem pewnych zranień, które przynoszą ze świata, w którym dotychczas się wychowywali. Każdy z nas je ma, ale często jesteśmy ich nieświadomi. Formacja odbywa się przede wszystkim poprzez indywidualne towarzyszenie ojca duchownego, 45 minut rozmowy raz w tygodniu, ale jest też wspierane przez psychologów, terapeutów. To też księża czy specjaliści z zewnątrz? - Nie są duchownymi, choć ze względu na specyfikę seminarium, wybieramy takich, którzy akceptują antropologię chrześcijańską. Ta praca rozpoczyna się od warsztatów komunikacji społecznej, dynamiki grupy. Potem są także badania testowe, diagnoza psychologiczna, którą przeprowadzają psychologowie, oczywiście za zgodą każdego z kandydatów. Kandydaci wyrażają także zgodę, by wyniki tych badań zostały przedstawione rektorowi, więc mam w nie wgląd. Ale nie mogą się nie zgodzić? - Mogą się nie zgodzić, ale każda decyzja ma swoje konsekwencje. Przychodząc do seminarium, zgadzają się na pewne realia, które tu panują. Wyniki tych badań testowych są później podstawą do sporządzenia tzw. profilu osobowości. Psycholog z każdym z tych kandydatów rozmawia przez kilka godzin, mając w ręku wyniki badań testowych, i przygotowuje profil osobowości każdego z nich. Jest on znany już tylko kandydatowi i za jego zgodą ojcu duchownemu. Pokazuje, jakie każdy z badanych ma przed sobą obszary do pracy, to taki drogowskaz. Tylko wie pani, psychologia to nie matematyka, gdzie jeden plus jeden daje dwa. Zawsze pozostaje margines niepewności, różnych możliwych interpretacji. Nie ma stuprocentowej pewności. Dlatego też mogą być pewne rozczarowania w przyszłości. To jest droga w katowickim seminarium. Ale czy są ramy, które dotyczą wszystkich seminariów w Polsce? - Obowiązują nas wytyczne zawarte w tzw. Ratio fundametalis. Pokażę pani. To stosunkowo nowy, bo dwuletni dokument watykański, regulujący formację w seminariach. Teraz w Polsce pracujemy nad aplikacją go do realiów polskich. Wskazano tam wyraźne wytyczne, co należy robić, ale pozostawiają one w niektórych obszarach możliwość ich dopasowania do miejscowych realiów. Czyli np. w punkcie "przedmioty służące bezpośredniej posłudze kapłańskiej" mogą być zajęcia z psychologiem, o jakich ksiądz mówił, ale nie muszą? - Tak, każde seminarium próbuje to robić na swoje możliwości, także kadrowe. Z tego, co wiem, w większości seminariów takie zajęcia są prowadzone. Poza tym w naszym seminarium klerycy mają na trzecim roku zajęcia z psychologami i lekarzami o rozwoju psychoseksualnym człowieka. Co prawda wszyscy kandydaci przychodzą z maturą, ale w szkole takiej wiedzy często nie zdobywają. - A diagnozy psychologiczne są u nas powtarzane po trzech latach. Dzięki temu można zobaczyć, jaka jest dynamika zmiany człowieka. Ważnym aspektem pracy w tym zakresie jest współpraca z psychologiem. Terapia? - Nazwijmy to terapią rozwojową. Bardzo wielu kleryków z tego korzysta. Słowo terapia jest trochę obciążone, bo sugeruje, że ktoś jest chory, a tutaj chodzi o terapię, która prowadzi do rozwoju, bo pozwala człowiekowi poznać samego siebie, mechanizmy, które nim powodują. Z tego poznania wynika potem również korekta zachowania. Ta praca z psychologiem to praca wewnętrzna. Jako rektor nie mam z tych działań żadnych informacji. Natomiast widzę zmiany, jakie się dokonują w klerykach - w ich funkcjonowaniu, sposobie wchodzenia w relacje z innymi. - Staramy się też, żeby klerycy nie byli odizolowani od świata. To dobrze, że wydział teologiczny znajduje się w innym gmachu niż seminarium i klerycy idą tam na zajęcia, które odbywają razem z innymi koleżankami i kolegami. W czasie wakacji po drugim roku klerycy odbywają w formie wolontariatu ośmiotygodniową praktykę w szpitalach, domach opieki. Polega ona na spełnianiu wszystkich podstawowych posług wobec osób leżących, chorych, też pielęgniarskich. Idzie kleryk, zakasuje rękawy i pomaga przebrać i umyć chorego? - Każdy, przez osiem tygodni. To obowiązkowe w naszym seminarium. A na czwartym roku w drugim semestrze każdy kandydat na księdza jest posłany na praktyki do parafii, innej niż swoja rodzinna. Poznaje realia życia na probostwie. Ma to miejsce jeszcze przed podjęciem tych rozstrzygających decyzji, więc później są one lepiej umotywowane. Poza tym inne środowisko poza naszym seminaryjnym może przyjrzeć się kandydatowi. Zawsze prosimy księży z danej parafii o opinię. To wszystko razem zebrane daje nam pewien obraz. Na podstawie tego obrazu, także korzystając ze swojego doświadczenia i intuicji, podejmujemy decyzję. Jak często się zdarza decyzja, nie dopuszczająca kleryka do święceń? - Zdarzają się takie sporadyczne przypadki. Jestem rektorem seminarium pięć lat i niedopuszczenia do diakonatu miały miejsce dosłownie parę razy. Czyli niewiele. - Bo pewne decyzje podejmuje się wcześniej. Dążymy do tego, żeby po trzech latach formacji już mniej więcej mieć rozeznanie, czy ktoś się nadaje, czy nie. W tym drugim przypadku odpowiednio wcześniej informujemy o tym i taka osoba opuszcza seminarium. Są również i tacy, którzy sami dochodzą do przekonania, że to nie jest ich droga. Z tych, którzy rozpoczynali formację, do święceń dochodziła zwykle około połowa. Tak było przez całe lata. Ostatnio zauważyłem, że liczba ta spada nawet do około jednej trzeciej. Mówi się o kryzysie powołań. Czy wobec tego, że brakuje kapłanów, nie ma pokusy, żeby święcić jak najwięcej kandydatów? - Może gdzieś taka pokusa jest, ale to byłoby strzelanie do własnej bramki. Nie obniżamy zatem poprzeczki, także absolutnie nie dopuszczam takiej myśli. A czy taka pokusa jest w ogóle w seminariach? Trudno mi powiedzieć. Teraz kandydaci mają zajęcia z psychologami, seksuologami. A kiedyś? Jak było w seminaryjnych czasach księdza rektora? - Nie przypominam sobie takich dodatkowych zajęć w tej materii. Nie było także takiej możliwości dogłębnego rozmawiania o swoim życiu, problemach. Przełożonych było wówczas w seminarium mniej więcej tylu, ile teraz. Natomiast kleryków było cztery albo pięć razy więcej. Nie chciałbym jednak powiedzieć, że tamta formacja była gorsza. Była inna. Teraz mamy nowe możliwości, więc z nich korzystamy. Czy starsi kapłani są mniej świadomi, jeśli chodzi o zagrożenia związane np. z pedofilią? - Nie chciałbym wyciągać takich wniosków. Nie mam do tego żadnych podstaw, trzeba by przeprowadzić rzetelne badania. Podam przykład, choć to inny temat, ale chodzi mi o ukazanie pewnego problemu. Kiedy byłem klerykiem, wiedziałem oczywiście, co to jest homoseksualizm i że są tacy ludzie. Natomiast nie przyszło mi na myśl nigdy przez te lata, żeby na któregoś ze swoich kolegów spojrzeć i pomyśleć: może on jest homoseksualistą? Wydawało mi się to zupełnie inną bajką. Z perspektywy czasu wiem, że się myliłem. Że tacy również byli. Wówczas jednak to było zupełnie poza horyzontem mojego myślenia i patrzenia na świat. Ta świadomość była zupełnie inna niż dzisiaj. Jak ksiądz myśli, dlaczego? - W powszechnej świadomości to nie było obecne tak, jak jest teraz. Z pedofilią mogło być podobnie. W mojej świadomości problem pedofilii nigdy nie istniał, do momentu gdy parę lat temu o wykorzystywaniu dzieci przed duchownych zrobiło się głośno w Stanach Zjednoczonych. Oczywiście, zdawałem sobie sprawę, że takie rzeczy mogą mieć miejsce, wiem, że wszystko się może zdarzyć. Ale że to jest realny problem i dotyczy także środowiska kapłańskiego? To naprawdę nie mieściło się w mojej głowie. Jeden z przełożonych zakonnych, cytowany przez psycholog i seksuolog Ewę Kusz w artykule "Instytucjonalne uwarunkowania sprzyjające wykorzystywaniu seksualnemu w Kościele", nie uwierzył mocnym poszlakom, świadczącym o wykorzystaniu dziecka przez duchownego, bo dla niego było to tak niemożliwe, że nie zaistniało... - Wierzę, że tak mogło być. I ten przełożony nie zajął się sprawą. Jakie ksiądz widzi rozwiązanie tego problemu? - Edukacja, edukacja, edukacja. Wszyscy aktualni przełożeni naszego seminarium są po szkoleniu, które od kilku lat organizuje centrum edukacyjno-formacyjne w Gnieźnie i ks. Wojciech Rzeszowski, dotyczącym szeroko rozumianych zagadnień seksualności człowieka i także nadużyć w tej materii. Uczestniczymy też w szkoleniach w ramach formacji kapłańskiej. Np. w tym roku w naszej diecezji wszyscy mamy zajęcia z księdzem, który u nas odpowiada za kontakt z ofiarami i za zgłoszenia tego typu przestępstw. To może być na początku dla niektórych trudne, ale otwiera oczy i poszerza horyzonty. A czy rozmawiacie z klerykami o zjawisku klerykalizmu? - Tak, mówiłem o tym między innymi na jednej z moich konferencji, na najbliższej wrócę do tematu. Ale przede wszystkim staramy się tworzyć w seminarium klimat, który z klerykalizmem nie ma nic wspólnego. I co im mówicie? - Klerykalizm to jedno z najbardziej realnych zagrożeń w Kościele. Taka świadomość kastowa, bronienie kolegi dlatego, że jest właśnie kolegą. Klerykalizm to też pewne zamykanie się we własnym kręgu, brak otwarcia na głosy innych. To myślenie z perspektywy władzy, która rzekomo wynika z sakramentu święceń, władzy źle rozumianej. Mówię o bardzo prostackim myśleniu, które jednak jest wciąż gdzieś obecne. Wyobrażam sobie, jak trudna musi być sytuacja kleryka, który trafia na praktyki na probostwo i spotyka się z żywym przykładem klerykalizmu. Co z tym zrobić? - Trzeba rozmawiać - z nami, z ojcem duchownym. Jak on sobie z tym radzi, jak się z tym odnajdzie, czy chce żyć w środowisku, gdzie takie postawy się zdarzają? Natomiast droga do zmiany, to jak wszędzie, w różnych innych środowiskach, jak w rodzinie - prowadzi przez rozmowę, zwracanie uwagi. Tylko mówimy o Kościele katolickim, gdzie często zwracanie uwagi było odbierane jako atak na Kościół a nie pomoc. - Nie tylko było, ale bywa do dzisiaj. To też jakiś przejaw klerykalizmu. Myślę, że można zrozumieć, skąd się to bierze. Wielu księży ma takie poczucie, że jesteśmy atakowani, nieraz niesłusznie, co znajduje pewne poparcie w faktach. Ale z kolei mówienie, że u nas jest źle, ale gdzie indziej też albo jeszcze gorzej, to bardzo niedojrzała postawa. W Niemczech po ujawnieniu skali pedofilii w Kościele w 2010 roku przeprowadzono w ogólnokrajowych mediach akcję "Mówienie pomaga". Oddano głos ofiarom, co miało też odebrać władzę sprawcom. Czy taka akcja przydałaby się w Polsce? - Na pewno mówienie pomaga, bo pozwala wczuć się w to, co dana osoba przeżyła. Taka empatia może wstrząsnąć człowiekiem. Niebezpieczeństwo jednak jest takie, że gdy jest tego za dużo, to może nam zobojętnieć. Tak jak bywa, że oglądamy w telewizji różne masakry ze świata, jedząc przy tym kolację. Bo już się uodporniliśmy. Trzeba zatem wypośrodkować, a to bardzo trudne. To co robić? Myślę, że należy się imać różnych sposobów. Bo że trzeba coś robić z problemem pedofilii w Kościele, to oczywiste. Wydaje mi się, że to, co robimy teraz w seminarium, to działanie w dobrą stronę. Abp Wojciech Polak powiedział, że przed Kościołem długa walka. - Problem jest zakorzeniony w przeszłości, często odległej, pewne rzeczy będą wychodziły po czasie. Poza tym nigdy nie ma końca pracy nad dojrzałością człowieka. Trzeba pracować, posiłkując się tymi możliwościami, które dana epoka daje. Kiedy ja byłem w seminarium, nie było takich jak dzisiaj możliwości korzystania z pomocy psychologa. Dzisiaj jest inaczej, są wyszkoleni i przygotowani ludzie, więc trzeba z ich pomocy korzystać. Każde działanie prowadzące do większej dojrzałości człowieka jest pewną profilaktyką. Widział ksiądz "Kler"? - Jeszcze nie. A klerycy mogą zobaczyć? - Nikt mnie o to nie pytał. W wolnym czasie klerycy mogą chodzić do kina. Jeśli pyta pani, czy jest zakaz oglądania tego filmu, to odpowiadam, że nie ma. W filmie Smarzowskiego widać, że księża, którzy dziś krzywdzą innych, sami byli krzywdzeni w dzieciństwie. Jak w seminarium są traktowani kandydaci, którzy kiedyś doznali krzywdy, np. byli wykorzystani seksualnie? - Na pewno jest im oferowana pomoc terapeutyczna. Mówimy o skrzywdzonych nie tylko i nie przede wszystkim przez molestowanie seksualne. Jest bardzo wielu ludzi, także przychodzących do seminarium, którzy mają różne zranienia. Podstawowe zranienie to pewne doświadczenie odrzucenia, braku miłości. Może wynikać na przykład z tego, że rodzice się rozwiedli, albo że nie mieli czasu dla niego. Nie ze złej woli, po prostu musieli harować na chleb. Jest to odkrywane i przepracowywane z psychologiem, oraz w codziennej pracy z ojcem duchownym. Co ma robić kleryk, który wie o przypadku wykorzystywania seksualnego dziecka? - Obowiązek zgłaszania takiego przestępstwa, jeśli ma się o nim wiedzę, funkcjonuje w polskim prawie od 2017 roku i nasi klerycy o nim wiedzą. Czyli podstawowy krok to zgłoszenie przełożonemu, a teraz też organom ścigania. Czy księża, którzy są kierowani do pracy z dziećmi, przechodzą specjalne przeszkolenie i badania? - Badania na pewno nie. Natomiast teraz powoli wprowadza się różnego rodzaju szkolenia. Wcześniej tego nie było. Myślę, że większość przełożonych nie była w ogóle świadoma, że z tego może wyniknąć jakiś problem. Na moim przykładzie mogę przyznać - nawet nie dochodziło do mojej świadomości, że osoba dorosła, na dodatek ksiądz, może wykorzystać dziecko seksualnie. Teraz wiem, że jest inaczej. Ilu księży nie wie... - Przypuszczam, że teraz już wiedzą. Ale te 20, 30 lat temu było inaczej. Czyli jest nad czym pracować? - To na pewno nie jedyny temat do pracy, ale jeden z najbardziej pilnych na dzisiaj. Praca z człowiekiem jest nieprzewidywalna. Post factum łatwo stawia się pytania i przy okazji feruje wyroki, typu: "jak to? w seminarium tego nie widzieli?". Wielu rzeczy w seminarium można nie dostrzec. Realia są inne. Kiedy młodzi księża trafiają na parafię, nie mają takiego wsparcia jak tutaj, nie jest wszystko na dzwonek, zdarza się wiele sytuacji nieprzewidzianych, zaskakujących, trudnych. Wydaje mi się, że robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby ich dobrze przygotować i poznać, ale zawsze pozostanie nieprzekraczalna granica ludzkiej wolności. A ta wolność zawsze może zostać nadużyta, źle spożytkowana. Rozmawiała Justyna Kaczmarczyk. *** POLECAMY: Po czym poznać, że dziecko może być wykorzystywane seksualnie, jak można mu pomóc, a czego na pewno nie robić? Wyjaśnia dr Monika Sajkowska. TUTAJ --> Dr Monika Sajkowska: Dzieci bardzo rzadko ujawniają swoje traumatyczne doświadczenia