Jolanta Kamińska, Interia: Kampania na ostatniej prostej. Sondaże wydają się nie pozostawiać złudzeń. II tura, w której spotkają się Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski to nieunikniony scenariusz? Prof. Rafał Chwedoruk: - Mam wrażenie, że ostatnia prosta w tej kampanii rozpoczęła się kilka dni po pojawieniu się pierwszych sondaży, w których Rafał Trzaskowski wyraźnie prowadził wśród kandydatów opozycyjnych. W I turze wszystko jest mniej więcej jasne, a wiele wypowiedzi, inicjatyw i gestów obu głównych kandydatów jest już moderowanych przez sztaby pod kątem bezpośredniego starcia w II turze. To nowa sytuacja w kampanii wyborczej. Dlaczego? - Plasujący się na trzeciej pozycji kandydaci, w poprzednich kampaniach wyborczych, nawet jeśli nie mieli jakiegoś niebywale wysokiego wyniku, rzeczywiście byli trzecimi. W przypadku Szymona Hołowni, który zapewne zdobędzie trzeci rezultat, większość jego elektoratu jest fragmentem obozu liberalnego. Jeśli Hołownia miałby zaangażować się w politykę po wyborach, to tylko kosztem innych partii, a głównie Platformy. Bez względu na to, co by powiedział i tak większość jego zwolenników w II turze zwróci się w stronę Rafała Trzaskowskiego. W pana politycznej wyobraźni w II turze nie ma miejsca dla nikogo innego niż Rafał Trzaskowski? - Nie wydaje mi się, żeby nasze sondażownie popełniały aż takie pomyłki. Wszystkie kampanie w Polsce od lat pokazują podobny obraz, jeśli chodzi o system partyjny. To obraz 2+2+1 czyli dwie wielkie partie, dwie średnie i do tego zwykle pojawia się jakiś nowy podmiot. Podobnie jest w tej kampanii prezydenckiej i w ostatnich tygodniach nie wydarzyło się nic, co pozwoliłoby ten obraz zmienić. Wysokie notowania Szymona Hołowni, a przez pewien czas także Władysława Kosiniaka-Kamysza były pochodną dekonstrukcji kampanii Platformy Obywatelskiej jeszcze w czasach Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, a nie jakichś wielkich zmian w świadomości społecznej. Ta kampania toczy się obecnie takim rytmem, na jaki zapowiadało się jeszcze przed wybuchem pandemii. Co pan ma na myśli? - Czeka nas mityczne spotkanie dwóch głównych kandydatów kumulujących w sobie wszystko to, co się w polskiej polityce działo przez ostatnich 15 lat. Jeśli przypomnimy sobie analizy z czasów po wyborach sejmowych, a przed początkiem formalnych wyborów prezydenckich, to sondaże wskazywały, że w pierwszej turze wszystko jest rozdane - Andrzej Duda wygra, plasując się wyraźnie przed kandydatem PO. Natomiast w II turze walka będzie dużo bardziej wyrównana. W trakcie pandemii przeżyliśmy spore zawirowanie, ale kiedy tę pandemię oswoiliśmy - pytanie, czy nie przedwcześnie - kiedy cały system przeszedł przez wstrząs związany z załamaniem się kampanii Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, to wszystko wróciło na utarte tory. Dlaczego tak się stało? Wielu wyborców od lat przyznaje, że są zmęczeni tym sporem, polegającym na ścieraniu się dwóch głównych bloków politycznych, a jednak wciąż w nim tkwią. - Wszyscy jesteśmy częścią wielkiego konfliktu społecznego. Konfliktu, który został ujawniony niegdyś przez spór między PO a PiS-em, i który zastąpił spór pomiędzy SLD a postsolidarnościową prawicą. Fenomenem tego sporu jest to, że kumuluje różne osie podziałów społecznych. Spór Dudy z Trzaskowskim, spór PiS-u z PO to element konfliktu społeczno-ekonomicznego: między biedniejszymi a zamożniejszymi; rozwojowo-przestrzennego: centrum kontra peryferie; kulturowego związanego z typem więzów społecznych, częstotliwością udziału w praktykach religijnych, stosunkiem do rewolucji obyczajowej; oraz sporem o cenę transformacji ustrojowej w naszym kraju. Te wszystkie osie zbiegły się. Okazało się, że wojna domowa dwóch postsolidarnościowych partii kumuluje to dużo efektywniej i trwalej, niż poprzedni model systemu partyjnego. Właśnie ze względu na ten spór Rafał Trzaskowski wydaje się być najbardziej pożądanym przez PiS przeciwnikiem dla Andrzeja Dudy? Sondaże pokazywały, że urzędującemu prezydentowi w II turze trudniej byłoby wygrać z Szymonem Hołownią czy Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. - Kandydat bez stempla PO rzeczywiście byłby przeciwnikiem trudniejszym dla Andrzeja Dudy, zwłaszcza jeśli byłby to kandydat eklektyczny i niewyrazisty jak Szymon Hołownia czy Władysław Kosiniak-Kamysz, albowiem przeciwko takim kandydatom trudniej byłoby sztabowi Andrzeja Dudy prowadzić negatywną mobilizację. Łatwiej to robić w przypadku kogoś, kto bez względu na swoje osobiste role odgrywane wówczas, był jednak częścią obozu rządzącego między 2007 a 2015 rokiem. Tyle tylko, że PO dopuszczając do sytuacji, w której inny kandydat wszedłby do drugiej tury, stawałaby twarzą w twarz z groźbą politycznego zgonu. - Ta partia i tak już wiele przeszła przez ostatnie lata, a niewejście do II tury jej kandydata musiałoby spowodować wstrząsy, albo uderzające w podstawy istnienia PO, albo co najmniej kompletnie delegitymizujące obecne jej kierownictwo. Tak jak PO poniosła gigantyczne straty w związku z nieudaną kampanią sztabu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, tak wejście do gry Rafała Trzaskowskiego w krótkim czasie zrekompensowało te deficyty. Nawet jeśli Trzaskowski ostatecznie przegra, PO będzie mu po tych wyborach sporo zawdzięczać. Jaki wynik w I turze byłby porażką dla urzędującego prezydenta i sygnałem alarmowym dla PiS? - Problemem byłby wynik poniżej 40 proc., równolegle Rafał Trzaskowski musiałby swój wynik rozpoczynać od cyfry 3. Takie rezultaty pokazywałyby, że wynik Andrzeja Dudy jest niższy od wyniku PiS. Tymczasem kandydat na prezydenta powinien mobilizować nie tylko elektorat partyjny, ale także dodatkowy. Póki co, sondaże w większości nie prorokują takiego obrotu zdarzeń. Zwłaszcza w przypadku Dudy. Natomiast w przypadku Trzaskowskiego można się zastanawiać, na ile jest w stanie sięgnąć po elektoraty innych partii. Z tej perspektywy ponad 30-procentowy wynik kandydata PO byłby bardziej realny. W ostatnim czasie notowania urzędującego prezydenta nieco spadły. Wizyta w USA przyniesie wymierne skutki w postaci poparcia? - My, Polacy, obok Albańczyków, jesteśmy generalnie jednym z najsilniej proamerykańskich społeczeństw w Europie. Ameryka kojarzy się na ogół dobrze także tym, którzy na co dzień mniej interesują się polityką. Nie ulega wątpliwości, że Andrzej Duda sięgnął po jeden z ostatnich oręży, którymi może dysponować polityk w Polsce - spotkanie się i bycie poklepanym po plecach przez znaczącego polityka ze świata zachodniego, jakim jest prezydent USA. Zresztą PiS wielokrotnie ratował tym swoją skórę w ostatnich latach. Trudne relacje z Komisją Europejską starał się kompensować relacjami ze Stanami Zjednoczonymi. Ta wizyta w USA także pokazuje, że perspektywa drugiej tury, to perspektywa bardzo wyrównanej walki i trzeba próbować dotrzeć do niewielkich niezainteresowanych polityką grup. Jak ogólnie ocenia pan tę kampanię? Czy działania, któregoś z kandydatów zasługują na szczególną uwagę? - Gdyby nie koronawirus i Jarosław Gowin, to można by przysnąć z nudów. Jedyne na co zwróciłbym uwagę, to bariera 100 tys., podpisów, która wydaje mi się stanowczo za niska. Rozumiem, że w polityce mogą pojawiać się osoby kompletnie nieprzygotowane do tego, co chcą robić, ale jednak mówimy o wyborach głowy państwa w 40-mln kraju. Wybory w reżimie sanitarnym już w najbliższą niedzielę. Z informacji MSZ wynika, że za granicą zagłosuje rekordowa liczba Polaków. Jakiej spodziewa się pan ogólnej frekwencji? - Wszystkie ostatnie elekcje, to elekcje, w których frekwencja była wysoka. Myślę, że i tym razem nie powinniśmy oczekiwać frekwencji niższej niż przy ostatnich wyborach sejmowych. Jeśli do dziś nie dotarło do naszej świadomości, że koronawirus wciąż jest czynny i niebezpieczny, to nie sądzę, żebyśmy spadli sporo poniżej tego, co mieliśmy w elekcji do Sejmu i Senatu.