Najpierw zmagali się z lockdownem i pandemiczną niepewnością. Po chwili oddechu przyszedł kryzys na granicy z Białorusią, a wraz z nim kolejno: stan wyjątkowy i zakaz przebywania w strefie nadgranicznej. W lutym u sąsiada wybuchła wojna. Jakby tego było mało, na listę problemów z impetem wjechała szalejąca drożyna. Przedstawiciele branży turystycznej ze wschodu Polski muszą zaciskać zęby. W te wakacje wielu turystów omija przygraniczne tereny województw podlaskiego i lubelskiego. Nieco lepiej jest w Bieszczadach, choć i tam - jak dowiadujemy się w Podkarpackiej Regionalnej Izbie Turystycznej - wolnych miejsc nie brakuje, a rezerwacji można dokonywać z dnia na dzień. Białowieża. "Sytuacja jest wręcz tragiczna" - Myślę, że na Podlasiu, a zwłaszcza w rejonie Białowieskiego Parku Narodowego sytuacja przedstawia się najgorzej, wręcz tragicznie. Byłam tam 1 lipca podczas otwarcia sezonu, przyjechało więcej wozów transmisyjnych telewizji i rozgłośni radiowych niż turystów. Rozmawiałam z przedsiębiorcami, mówili, że są załamani. Jest bardzo mało rezerwacji miejsc noclegowych, czy przewodników - relacjonuje Interii Katarzyna Turosieńska z Polskiej Izby Turystycznej. Wcześniej przez lata pracowała w Białowieży. - W wakacje mieliśmy dzikie tłumy turystów, a miejsca trzeba było rezerwować z dużym wyprzedzeniem. Wiele obiektów miało niemal sto proc. obłożenia - wspomina. - Obecnie obłożenie w regionie szacujemy na poziomie 20-30 proc. - informuje. Sytuację popsuł kryzys na granicy. Do 30 czerwca w strefie nadgranicznej obowiązywał zakaz przebywania w 183 miejscowościach, z czego 115 zlokalizowanych było na Podlasiu. I choć od 1 lipca zakaz zniesiono, tłumnego powrotu turystów nie widać. Wakacje przy granicy. "Mówili, że tu strzelają i słychać wybuchy" Na Lubelszczyźnie w rejonie Włodawy niedaleko Jeziora Białego, w strefie, która przez długi czas była objęta zakazem, swój interes prowadzi Piotr Rusiński. Od czterech lat organizuje spływy kajakowe Bugiem, na granicy Polski i Ukrainy. - Tak słabo nie było nawet, kiedy rozkręcaliśmy interes. Rok temu w połowie lipca w soboty wypożyczaliśmy średnio 40-50 kajaków, w ostatni weekend poszły trzy kajaki - mówi Interii. Turystów informuje, że mimo wojny w Ukrainie strefa przy granicy podobnie jak spływ są bezpieczne. - Klienci często o to pytali. Miałem niedawno małą grupę z Wrocławia. Rodzina ostrzegała ich, żeby do nas nie przyjeżdżali, bo tu strzelają i słychać wybuchy. Przecież to zwykłe plotki - stwierdza. Jednak, jak dodaje, to zakaz przebywania w strefie nadgranicznej znacznie bardziej niż strach przed wojną w Ukrainie ograniczył ruch turystyczny. - Teraz sytuacja się zmieniła, zakazu przebywania nie ma, a mam wrażenie, że ludzie wciąż kojarzą nasz region z tymi ograniczeniami i często powielają nieprawdziwe informacje - żali się. Są i hotelarze, którzy na przygranicznym kryzysie zarobili. Chodzi o obiekty, które od września stały się kwaterami żołnierzy i policjantów. - Dla niektórych to była żyła złota. Niektórzy mieli pełne hotele - mówi Piotr Rusiński. Reszta straciła. Wakacje 2022. Już tęsknią za bonem turystycznym Wyraźny spadek liczby turystów w regionie Jeziora Białego dostrzega też Katarzyna Stolarczuk z Rodzinnego Klubu Wypoczynkowego Niebieskie Migdały w Okunince. Stąd niedaleko zarówno do granicy z Ukrainą jak i Białorusią. Równo po około 8 km. - Widzimy co najmniej trzy główne przyczyny. Po pierwsze, ludzie nie czują się komfortowo tak blisko granicy. Po drugie, inflacja zrobiła swoje i wielu gości skraca swój pobyty. Po trzecie, kończy się bon turystyczny, z którego turyści chętnie korzystali. Bon znacznie poprawił sytuację spowodowaną przez pandemię, a teraz kiedy turyści zapomnieli o ścianie wschodniej, bardzo by się przydał z powrotem - mówi Interii Stolarczuk. Ważność bonu mija 30 września. Jak podkreśla menedżerka obiektu, jeśli chodzi o liczbę gości sytuacja nie jest dramatyczna, ale jednocześnie nie można powiedzieć, że jest dobrze. - W poprzednich latach obłożenie utrzymywało się na poziomie 90 proc., obecnie to około 60 proc. Goście zwykle rezerwują pokoje na ostatnią chwilę i to na trzy-cztery noclegi, a nie na tydzień czy dwa, jak to było w poprzednich latach - opowiada. - W Okunince nigdy o tej porze nie widziałam tylu wystawionych tabliczek wolne pokoje, wolne domki - stwierdza Stolarczuk. Bieszczady. "Nie liczymy na zysk, ale na przeżycie" Im dalej na południe, sytuacja nieco się poprawia. Jak dowiadujemy się w organizacjach turystycznych, lepsza sytuacja jest w Bieszczadach, choć i tam wolnych miejsc nie brakuje, a rezerwacji można dokonywać z dnia na dzień. - Akurat w naszym obiekcie jest słabo. Na 150 miejsc zajętych mamy 20. Sytuacja będzie się poprawić dopiero z końcem lipca. Nie dawno zaczęliśmy odbierać więcej telefonów - mówi Interii Joanna Kamińska, kierownik jednego z ośrodków wypoczynkowych w Bieszczadach. Dobrze pamięta ruch, jaki miała w poprzednim sezonie. Obłożenie cały czas oscylowało w graniach 80 proc. Na stołówce brakowało miejsca. - Przyjechało bardzo dużo rodzin z dziećmi, którzy korzystali z bonu turystycznego - tłumaczy. Teraz w Bieszczadach wszyscy powtarzają to samo: mało turystów. - Nie tyle wojna jest problemem, co kwestie finansowe. Tak przynajmniej mówią turyści. Obiekty podniosły ceny, bo wszystko podrożało. Sama musiałam zmienić ceny o około 20 proc. Teraz staramy się stosować weekendowe zniżki, żeby przyciągnąć turystów. Nie liczymy na zysk, ale na przeżycie. Prognozy nie są dobre, nie wiemy, co będzie - kwituje. Czytaj także: Wakacje 2022. Carpe diem - lecimy, choć nie znamy przyszłości