Jolanta Kamińska, Interia: Dlaczego doradza pan akurat Szymonowi Hołowni? Prof. Rafał Matyja: - Kiedy zapytał mnie o tym, co sądzę o jego planach - powiedziałem, że będę mu kibicował, a jeżeli zechce - dostanie moje poparcie i rady. Czym pana przekonał? - Pomysłem na bezpartyjną prezydenturę, która może osłabić konflikt w społeczeństwie i przywrócić poczucie wspólnotowości. Hołowni od początku zależało też na tym, żeby w kampanii zaistniały takie, kwestie jak klimat, wykluczenie społeczne czy solidarność. Nasze poglądy były bardzo bliskie. Zaciekawił mnie, bo wiele osób, które robią wielką warszawską karierę, traci społeczny słuch. Hołownia ten słuch zachował. Wierzy pan, że ten kandydat ma realne szanse, by konkurować z urzędującym obecnie prezydentem i kandydatką PO, którzy są na czele stawki? Pierwsze sondaże dają Hołowni maksymalnie 10 proc. poparcia. - Sytuacja, w której Hołownia raz jest trzeci, a raz piąty, bo różnice w stosunku do Biedronia czy Kosiniaka-Kamysza są stosunkowo niewielkie, to dobry punkt startowy. Reszta jest kwestią kampanii. Na razie nie ma ona jeszcze takiego zasięgu, który mógłby skutkować zmianą sondaży. Większość osób nie miała jeszcze okazji posłuchać Szymona Hołowni wypowiadającego się o polityce. Kampania z 2015 roku pokazała, jak bardzo nieprzewidywalne rzeczy mogą się zdarzyć w wyborach prezydenckich. Paweł Kukiz jeszcze w marcu miał od 2 do 5 procent poparcia. Gdybym miał się martwić różnymi rzeczami, to sondaże są dziś na ostatnim miejscu. Może bardziej martwi pana kwestia finansów? Żeby dotrzeć z przekazem do wyborców potrzebne są pieniądze. Za Hołownią nie stoi partia, która hojnie sypnie groszem. - To będzie kampania crowdfundingowa. Te pieniądze dadzą sami obywatele. Jeśli zechcą pomóc Hołowni w przeprowadzeniu kampanii, to pójdziemy naprzód. Natomiast jeśli Polacy powiedzą: nas to nie interesuje, to kampania będzie słabsza. I tyle. Zbiórka funduszy to nasza pierwsza tura wyborów. Ryzyko jest ogromne. - Hołownia zaczął od zera - bez struktur, funduszy - ale to było fascynujące. Dziś ma poparcie, które pozwala na skuteczną rywalizację. Ryzykujemy, ale nie jesteśmy bez szans. Od lat przekonuje pan, że Polska potrzebuje wyjścia awaryjnego, tkwiąc w pułapce konfliktu dwóch partii. Dlaczego akurat teraz miałoby się udać przełamać ten duopol? - W wyborach samorządowych czy nawet parlamentarnych potrzebna jest ogromna rzesza kandydatów. Tu wystarczy jeden dobry. W 2015 roku próbował Paweł Kukiz - wynik był imponujący, ale w zasadzie nic nie zmienił. Dominacja PO-PiS trwa. Dlaczego akurat Hołownia miałby być skuteczniejszy? - On naprawdę potrafi przekonywać ludzi do siebie, a duża część kampanii to jego osobisty pomysł, a nie wymyślony przez jakiegoś spin doktora. Poza tym znam wielu ludzi, o których można powiedzieć, że świetnie by się nadawali, żeby wystartować, ale się nie odważą. Hołownia zaryzykował bardzo dużo - karierę. Tego nie zrobił żaden z jego konkurentów. Powiedział: dobra, przestaję prowadzić program telewizyjny, zawieszam felietony i stawiam wszystko na jedną kartę. Partie polityczne mają struktury i zdolność mobilizacji swoich elektoratów. Tego zaplecza Hołowni brak, co może okazać się problemem już na etapie zbierania podpisów. - Będziemy próbowali osiągnąć przy pomocy wolontariuszy to, co partie osiągają aparatem. Wiem, że większość dziennikarzy sądzi, że nie ma szans na sukces. Natomiast ja, znając realia polityki na prowincji, uważam, że wolontariusze Hołowni będą niejednokrotnie bardziej zmobilizowani do pomocy niż aparaty partyjne. Liczę też, że zrozumie to wielu ludzi, którzy nie angażują się w politykę, ale poprą kandydata spoza partii. Nie poparłbym w tych wyborach żadnego kandydata partyjnego, bo ich nawyki obciążają ich wiarygodność i sposób myślenia, utrudniają zmianę sposobu sprawowania urzędu. A tego bardzo potrzebujemy. Wyjściem awaryjnym w tym momencie jest bezpartyjna prezydentura. To szansa i nadzieja. Na co? Na pozytywną zmianę na scenie politycznej, na obiektywizm w sprawowaniu urzędu. Władysław Kosiniak-Kamysz czy Robert Biedroń także przekonują, że chcą reprezentować wszystkich Polaków i będę niezależni. - To niech ocenią wyborcy. Po pięciu latach prezydentury Andrzeja Dudy, która była przesadnie upartyjniona i podporządkowana interesom PiS-u, czas na zmianę. Moim zdaniem, taka wyrazista zmiana - to prezydentura bezpartyjna. Dla państwa pracuje mnóstwo osób, które źle znoszą atmosferę upartyjnienia jego struktur, np. służby mundurowe, urzędnicy, myślę, że dobrze by mieli w prezydencie adwokata, obrońcę swojej apolityczności. O jakiego wyborcę walczy Szymon Hołownia? - Zakładamy, że zabierze wyborców z każdego z elektoratów partyjnych, bazując na tym, że są tam grupy, które można nazywać elektoratami zdeterminowanymi i wątpiącymi. Z badań wykonanych przez IBSP wynika, że może przejmować wyborców w zasadzie od wszystkich - począwszy od Konfederacji, przez PiS, aż po Lewicę. W jaki sposób? - Ci wyborcy mogą mieć przekonanie do jednej z trzech rzeczy. Po pierwsze, że wolą kandydata bezpartyjnego. Po drugie - kandydata, który ma poglądy wymykające się twardym podziałom na lewicę i prawicę. I trzecia kwestia to elementy programowe takie jak, np. wrażliwość klimatyczna czy społeczna. Ponadto wielu ludzi nie głosuje na etykiety partyjne czy programy, ale przygląda się kandydatom jako ludziom. I to od tego, jak ocenią Hołownię jako człowieka, jak ocenią to, co mówi o Polsce, polityce - będą zależeć jego szanse. To bardzo spersonalizowane wybory. Na czym będzie opierać się strategia kampanijna Szymona Hołowni? - O tym na pewno nie opowiada się w mediach przed jej rozpoczęciem. Ale przyjęliśmy kilka reguł. Po pierwsze kampania będzie dotyczyć przede wszystkim kwestii, które rzeczywiście leżą w polu działania prezydenta. Chcemy, żeby było wiadomo nie tylko, co Szymon Hołownia obiecuje, ale także jakimi narzędziami, dostępnymi prezydentowi, może to zrobić. Ponadto musi pokazać w pierwszej turze, że dla części wyborów jest kandydatem numer jeden, a jednocześnie budować coś, co bym nazwał nową większością polityczną, która da mu zwycięstwo i siłę jako prezydentowi. Taką większość zamierzacie zbudować, przypuszczając atak na kontrkandydatów i odbijając im wyborców? - Pozyskiwanie wahających się wyborców nie polega wyłącznie na tym, że zaatakuje się konkurenta. Wejście w konflikt z kontrkandydatami może być bardzo korzystne w pierwszej turze, ale pozbawia szans na przyciągniecie wyborców w drugiej, a to byłaby katastrofa. Sprawa drugiej tury jest bowiem otwarta. Nie znam żadnego badacza, który dałby głowę za to, że w drugiej turze z Andrzejem Dudą na pewno zmierzy się Małgorzata Kidawa-Błońska. Uważam, że zarówno Biedroń, Kosiniak-Kamysz jak i Hołownia mają szansę do niej wejść. Dlatego każdy z tych kandydatów musi zachować się na tyle odpowiedzialnie w pierwszej turze, by nie ograniczyć sobie pola manewru w drugiej. Każdy kandydat gra oto, żeby zachować możliwość zwycięstwa. Rozmawiała Jolanta Kamińska.