Jolanta Kamińska, Interia: Rośnie liczba zakażeń, kolejna fala pandemii coraz bardziej się rozpędza. Jak wygląda sytuacja w pańskim szpitalu? Prof. Krzysztof Simion, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, członek Rady Medycznej: - Na razie dość dobrze. Co prawda i u nas widać, że czwarta fala przyspiesza, jednak jej skala na pewno nie będzie tak ogromna, jak w przypadku poprzednich dwóch incydentów z wiosny i minionej jesieni. Aktualnie w kraju mamy mniej osób, które są podatne na zakażenie. Ponad połowa Polaków przyjęła szczepionkę. - Do tego mamy osoby, o których wiemy, że przechorowały COVID-19 i takie, które przeszły zakażenie bezobjawowo lub nie zgłaszały się do lekarza - to jest taka szara strefa. Kim są pacjenci z COVID-19, których teraz przyjmuje pan do szpitala? - To ludzie w różnym wieku. Młodzi sporadycznie ciężko chorują na covid, ale zdarzają się i takie przypadki. Obecnie mamy 30 chorych z całego województwa. 98 proc. z nich to osoby z różnych przyczyn niezaszczepione. Są tacy, którzy nie mogli tego zrobić ze względu na obciążenie pewnymi chorobami, np. są w trakcie terapii nowotworowej. Są też seniorzy, do których z różnych powodów nie dotarła informacja o możliwości zaszczepienia się oraz tacy, którym szczepienie utrudniły rodziny. Antyszczepionkowcy? - Tak, tak, grożący babci, że jak się zaszczepi, to nie będzie miała kontaktu z wnukami. Wcale nierzadka sprawa. Ci pacjenci zaszczepiliby się, gdyby nie rodzina? - Tak mówią. Wiele razy spotkałem się z relacjami, że rodzina zakazuje starszym osobom przyjmować szczepionkę, wmawiając im, że to zbrodnia. Mieliśmy nawet historię, kiedy żona zakazała się szczepić mężowi - dojrzałemu mężczyźnie. Przekonywała, że to zmieni jego genom i wpłynie na płodność. Niewiarygodne brednie. Ministerstwo Zdrowia zapowiada, że pod koniec października będziemy mieli około 5 tys. zakażeń dziennie w kraju. To dobre, czy złe wiadomości? - W służbie zdrowia poradzimy sobie z taką liczbą pacjentów. Symulacje, które znam, mówią o przedziale od 5 do 15 tys. zakażeń dziennie. Adam Niedzielski przyznał jednak, że najgorszy scenariusz przewiduje nawet 40 tys. zakażeń w apogeum czwartej fali, która przypadnie na listopad. - Nie wydaje mi się, żeby te liczby były aż tak wysokie. Natomiast kryzys następuje, kiedy mamy 20-30 tys. zakażeń dziennie. Tak było w marcu i wiedzieliśmy, że szpitale nie były w stanie przyjmować każdego dnia tylu chorych na COVID-19. Pamiętajmy, że to są pacjenci, którzy leżą w szpitalu przynajmniej dwa-cztery tygodnie. Biorąc pod uwagę dostępność łóżek i personelu medycznego, to taka kumulacja nie tylko jest niemożliwa do obsłużenia, ale dodatkowo generuje problem nadumieralności niezwiązanej z COVID-19 ale z nieprzyjęciem do szpitali innych chorych. - To szalenie trudny wybór, bo jednych ratujemy, a innym czasowo utrudniamy dostęp do leczenia. Po wiosennej fali wciąż nadrabiamy zaległości. W ciągu ostatnich dwóch tygodni przyjąłem u siebie w klinice siedmiu pacjentów z rakiem wątroby praktycznie już nieoperacyjnym. To jest katastrofa, bo zwykle rocznie, specjalizując się w tym problemie, mamy takich przypadków między 50 a 90. Tej jesieni kumulacja zachorowań czeka najgorzej wyszczepione regiony? Już teraz ten trend staje się coraz bardziej widoczny. - Na pewno pojawią się znaczne dysproporcje między województwami, bo widać ogromne różnice, jeśli chodzi o poziom wyszczepienia. W jednych jest to prawie 60 proc., a w innych jedynie 30 lub mniej. Patrząc na powiaty, te dysproporcje są jeszcze większe. - Wręcz dramatyczne. Minister zdrowia zapowiadał, że w przypadku wzrostu zachorowań restrykcje będą wprowadzane regionalnie - według powiatów. Powinny dotyczyć wszystkich czy tylko niezaszczepionych? - Restrykcje nie mogą dotyczyć osób, które zachowały się przyzwoicie i się zaszczepiły. Jestem pewien, że całkowite lockdowny w regionach to już przeszłość. Na tym etapie pandemii to niepotrzebne. Skoro obostrzenia miałyby dotknąć tylko niezaszczepionych konieczne byłoby sprawdzanie tzw. paszportów covidowych np. przy wejściu do restauracji. - Tak rozwiązują to inne kraje. U nas wciąż nikt nie wyciąga konsekwencji w stosunku do osób, które lekceważą pandemię. Sam mam problem ze studentami medycyny, którzy się nie zaszczepili, ba dalej się nie chcą zaszczepić. Jak mam ich wpuścić na odział szpitalny, którym kieruję, na ćwiczenia, skoro leżą tam pacjenci, którzy nie mogli przyjąć szczepionki? Zabronił im pan wstępu? - Tak, ale pisali skargi i ministerstwo stwierdziło, że nie mam takiego prawa. W związku z tym muszę narażać pacjentów. Powinno być tak, że niezaszczepiony student medycyny nie ma prawa wejść na salę, gdzie leżą chorzy, którzy nie mogą być szczepieni, bo naraża ich życie! Jestem zwolennikiem twardych działań. Powinniśmy w Polsce mieć przepisy, które zakazują wpuszczania do szpitali osób niezaszczepionych w celach innych niż nagła hospitalizacja, dotyczy to też personelu obsługującego pacjentów. Jeszcze w sierpniu minister zdrowia mówił, że rząd skłania się ku wprowadzeniu obowiązku szczepień dla pracowników ochrony zdrowia. Rekomendowała to Rada Medyczna, której pan jest członkiem. Co z tym pomysłem? - Absolutnie jestem zwolennikiem tego rozwiązania. W Nowym Jorku burmistrz poinformowała, że zwalniają wszystkich pracowników szpitali, którzy się nie zaszczepili. Chciałby pan, żeby u nas też tak było? - Tak. Tylko wie pani, u nas problem jest taki, że brakuje personelu i pewnie nie byłoby kim tych zwolnionych zastąpić. Większość pracowników ochrony zdrowia postąpiło odpowiedzialnie i przyjęło szczepionkę. Wśród medyków to 85 proc., nieco mniej w przypadku pielęgniarek. Lekarze składają przysięgę Hipokratesa, której główne przesłanie brzmi "po pierwsze nie szkodzić". Dlatego ten, kto ma kontakt z pacjentami, a nie chce się szczepić, w okresie epidemii nie powinien być dopuszczony do wykonywania pracy zawodowej. To z troski o zdrowie pacjentów. Jak ocenia pan skuteczność akcji szczepień. Zrobiono wszystko, co można było zrobić? - W tym trudnym i systematycznie skłócanym społeczeństwie - tak. Proszę zwrócić uwagę na ogromną aktywność ruchów antycovidowych. Jestem absolutnym zwolennikiem penalizacji tego rodzaju zachowań. Zwłaszcza jeśli ktoś przysyła medykom wyroki śmierci i organizuje demonstracje pod ich domami. Ci ludzie utrudniają powstrzymanie zakaźnej choroby. Wszystko przez ich niemoralną postawę i mówię to, choć wiem, że przyślą mi za te słowa kolejny wyrok śmierci. Wiele osób nie może się zaszczepić, dlatego potrzebuje ochrony w postaci wyszczepionego otoczenia, żeby wirus do nich nie dotarł. Antyszczepionkowcy walcząc ze szczepionkami, które ratują życie, skazują tych ludzi na zagładę. To jest niechrześcijańskie i niepatriotyczne. Dużo otrzymuje pan takich gróźb? - Tak, zgłaszałem to organom ścigania. Policja zachowała się przyzwoicie i zapewniła mi ochronę. Jednak od prokuratora ze Świdnika dostałem pismo, że groźba śmierci, w myśl przepisów kodeksu karnego, nie jest przestępstwem. To w jakim kraju ja mieszkam? Nie mieści się w głowie, że po 30 latach od zmiany ustroju, potrzebuję ochrony, tylko dlatego, że preferuję postawy propolskie, prozdrowotne i propatriotyczne. To jest skandaliczne. Szczyt zdziczenia. Nie przebiera pan w słowach. - Bo to nie jest prywatna sprawa, jak np. z rakiem płuc: nie chcesz, to się nie operuj; załamałeś nogę, wyj z bólu, jak nie chcesz się leczyć. Ale na litość boską, to jest pandemia. Tu chorobę przenosimy na innych. Jaki procent społeczeństwa musi być uodporniony na SARS-Cov-2, żebyśmy osiągnęli wreszcie odporność populacyjną? - Toczy się dyskusja na ten temat. Na początku niektórzy sugerowali, z czym się zresztą nie zgadzałem, że wystarczy 70 proc. Aktualnie, w związku z pojawieniem się nowych, bardziej zakaźnych mutacji, szacuje się, że to 80-90 proc. Na szczęście żaden z tych mutantów nie jest bardziej patogenny, czyli nie wywołuje cięższego przebiegu choroby, bo to byłaby katastrofa. Czy w Polsce mamy szansę, by osiągnąć odporność populacyjną? - To możliwe, pod warunkiem, że zmieni się podejście społeczeństwa i akceptacja działań rządu w zakresie. Uważam, że jeśli ktoś się nie chce szczepić, a kogoś świadomie zakazi, powinien ponosić konsekwencje - łącznie z zapłatą odszkodowania, ewentualnie więzieniem. To powinno być uregulowane prawnie i tak jest w wielu krajach, u nas np. dotyczy to niektórych chorób przenoszonych drogą płciową. Więzienie za nieprzyjęcie szczepionki? Nie sądzi pan, że to spora przesada? - Oczywiście, że więzienie za nieprzyjęcie szczepionki to przesada, ale ja mówię o karze za świadome zakażenie innej osoby, spowodowanie u niej inwalidztwa, czy śmierci, a z takimi sytuacjami niestety mieliśmy do czynienia. W każdy razie takie dane podawali pacjenci z COVID-19, którzy mieli kontakt z lekko chorymi członkami rodziny czy znajomymi, negującymi istnieje wirusa czy choroby, a więc nienoszących masek i nieutrzymujących dystansu, nie mówiąc już o tak trudnym do wyegzekwowania myciu rak. To już pewne, że COVID-19 będzie chorobą sezonową? - Raczej tak. Musimy pamiętać, że wirus się zmienia. Mamy cztery inne koronawirusy z tej grupy, które powodują chorobę przeziębieniową i nikt na to nie umiera. Regularne szczepienie stanie się koniecznością? - W tym momencie trudno wyrokować. Aktualnie wiemy, że odporność utrzymuje się półtora roku po przechorowaniu COVID-19, ale ona słabnie. Nie wiadomo, czy po przyjęciu trzech dawek szczepionki będziemy musieli szczepić się ponownie co roku, co dwa, czy co trzy lata. Czas pokaże. Kiedy pandemia się zakończy? Szef Moderny stwierdził niedawno, że w połowie przyszłego roku. Jak pan podchodzi do takich zapowiedzi? - Zacznijmy od tego, że w ogóle byśmy o tym teraz nie rozmawiali, jeśli wszyscy zachowywaliby dystans, nosili maski w zamkniętych pomieszczeniach, myli ręce, a przede wszystkim się zaszczepili. Wtedy koniec. Przerwalibyśmy epidemię. Nie byłoby też kolejnych wariantów koronawirusa, bo one powstają wśród osób, które się nie zaszczepiły. Brzmi jak marzenie wirusologa. Rzeczywistość jest zgoła inna. Czy w związku z tym można w ogóle wskazywać jakiś umowny "koniec pandemii"? - Ja się tego nie podejmę. Według mnie epidemia się utrwali, przekształcając się w chorobę sezonową, obarczoną jednak ryzykiem wyższej śmiertelności niż inne jak np. grypa. Z czasem, dzięki przechorowaniu i szczepieniom, coraz więcej osób będzie nabierało odporności. Wirus może krążyć, ale jego pole działań będzie się zawężać. Rozmawiała Jolanta Kamińska Wariant Mu koronawirusa. Co o nim wiemy?