"Zdarzyły się nam potknięcia i te potknięcia w jakiejś mierze przełożyły się na poparcie dla nas" - stwierdził Jarosław Kaczyński w trakcie wystąpienia na ostatniej konwencji PiS, która odbyła się w minioną sobotę (14.04) w Warszawie. Przekonywał, by nie brać pod uwagę sondaży, którymi w ostatnim czasie epatuje "część mediów i opozycja". I choć żartując wskazywał, że niejednokrotnie wyniki badań opinii odbiegały znacząco od decyzji, które wyborcy podejmowali przy urnach, to przyznał, że nie można ich lekceważyć. - Spadki sondażowe to dla każdej partii żółte światło. Sondaże - jako głos wyborców - są bowiem ważnym kryterium korekty działań ugrupowań politycznych, nawet jeśli z ust liderów słyszymy coś innego - komentuje w rozmowie z Interią prof. Ewa Marciniak, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Przeciwdziałanie kolejnym stratom, które nastąpiły po nagłośnieniu przez opozycję sprawy przyznawania nagród, było jednym z celów ubiegłotygodniowej konwencji - przyznają zgodnie eksperci. PiS, jeszcze w trakcie przedwyboczej kampanii, wielokrotnie podkreślał, że swoją politykę opiera na wartościach takich jak: pokora, skromność czy uczciwość. Te zapewnienia w zestawieniu z przyznanymi nagrodami wypadły dość blado. - Okazało się, że te kluczowe wartości i praktyka sprawowania władzy rozeszły się. Przywołał je Jarosław Kaczyński, podkreślając jednocześnie, że premie były błędem - przypomina ekspertka z UW. Zdaniem prof. Antoniego Dudka, politologa z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, dzięki ostatniej konwencji, prezesowi PiS udało się, poprzez zapowiedź zwrotu nagród i obniżenia uposażeń poselskich, na nowo przejąć inicjatywę. - PiS zakomunikowało wyborcom, że ma konkretne propozycje jak piątka Morawieckiego, podkreślając przy tym, że jedynym postulatem opozycji jest odsunięcie ich od władzy, czyli brak oferty - zauważa z kolei prof. Marciniak. "Możemy przegrać sami ze sobą" "Możemy przegrać, ale to będzie przegrana nas z samych ze sobą" - mówił na konwencji Jarosław Kaczyński. Te lekceważące opozycję słowa były niewątpliwie elementem PR-owej strategii, ale jednocześnie pokazały, że dziś, w oczach prezesa PiS, opozycja jest słaba i nie stanowi realnego zagrożenia. - Prezes dobrze wie, dlaczego w 2015 roku jego partia odnotowała dwa zwycięstwa. W Polsce wybory się przegrywa. Najczęściej jedna partia jest na tyle skompromitowana, tak nieudolnie prowadzi kampanię, że tej drugiej otwierają się drzwi do zwycięstwa. W historii polskich wyborów wielokrotnie było widać, że ludzie głosowali przeciw komuś, a nie za kimś - wyjaśnia prof. Antoni Dudek. - Dziś jest podobnie. Jeśli nastąpi zmęczenie PiS-em, ludzie zagłosują prawdopodobnie na PO, jako główną partię opozycyjną, ale nie dlatego, że jej program czy lider ich urzeknie, ale dlatego, że będą chcieli pokazać prezesowi PiS, że mają go dosyć. Sprawowanie władzy zużywa i to jest mechanizm uniwersalny. Zawsze następuje. Pozostaje tylko jedno pytanie, jak szybko dojdzie do tego tym razem - dodaje. Piątka Morawieckiego. Co i dla kogo? By spowolnić ten proces i nie dopuścić do klęski, premier Morawiecki zaprezentował pakiet pięciu nowych obietnic. Pierwsza propozycja pod hasłem "Dobry start" to wyprawka w wysokości 300 zł. Tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego ma ją otrzymać każdy uczeń do 18 roku życia, który uczęszcza do szkoły podstawowej i ponadpodstawowej. Pierwsze wyprawki mają zostać wypłacone już we wrześniu tego roku. Druga propozycja to obniżka CIT dla małych i średnich przedsiębiorców z aktualnych 15 proc. do 9 proc. Na konwencji Mateusz Morawiecki przekonywał, że w 2017 r. po obniżeniu podatku CIT z 19 do 15 proc. przychody z tego tytułu wzrosły o 13 proc. i nie ukrywał, że po zmianach liczy na kolejne wzrosty. Trzecia propozycja to "Program Dostępność+", adresowany do seniorów, osób niepełnosprawnych, a także matek z dziećmi. Program zakłada m.in. wprowadzenie ułatwień dla osób z ograniczeniami ruchowymi np. na wózkach inwalidzkich, niewidomym, głuchym, a także osób starszych i matek z dziećmi, by mogły łatwiej poruszać się w przestrzeni publicznej - urzędach, szkołach oraz szpitalach. Premier zapowiedział, że na "Dostępność+" rząd przeznaczy "w ciągu najbliższych kilku lat 23 mld zł", czyli tyle, ile rocznie kosztuje program 500+. Czwarta "Mała firma - mały ZUS" to zapowiedź obniżki obowiązkowych składek ZUS dla małych firm. Skorzystać mają przedsiębiorcy uzyskujący niskie przychody do wysokości 2,5-krotności wynagrodzenia minimalnego, czyli 5300 zł. I wreszcie piąta propozycja - "Drogi lokalne" - ma poprawić stan dróg gminnych i powiatowych. Jak zapowiedział Morawiecki, jesienią zostanie utworzony fundusz naprawy i budowy tych dróg. W tegorocznym budżecie rząd zaplanował na rozwój lokalnej infrastruktury drogowej 1,3 mld zł, ale w sumie na ten cel ma zostać przeznaczone co najmniej 5 mld zł. Jak przekonywał premier, fundusz ma być "wielkim zastrzykiem finansowym na najbliższe 18 miesięcy". Z kolei prezes PiS, zdradził, że partia pracuje nad tym, by ta suma wzrosła do 7,5 mld złotych. "To pozwoli wyremontować i wybudować ok. 10 tys. km dróg" - zapowiedział Jarosław Kaczyński. Pieniędzmi na remonty dysponować będą wojewodowie. To do nich będzie należało nadzorowanie, koordynacja i wydatkowanie środków z całego programu. "Dla każdego coś dobrego" czyli pieniądze - Ta tzw. piątka Morawieckiego to potocznie mówiąc "dla każdego coś dobrego", czyli pieniądze. Dla rodziny, dla przedsiębiorców, dla seniorów i dla ludzi mieszkających poza dużymi miastami - komentuje prof. Ewa Marciniak. Jak przyznaje, propozycje mają utrwalić dotychczasowe poparcie dla PiS w pewnych grupach społecznych oraz pozyskać nowych np. właścicieli małych i średnich przedsiębiorstw. - Piątka Morawieckiego z tematyką samorządową ma niewiele wspólnego, poza kwestią dróg lokalnych, ale niewątpliwie będzie miała wpływ na zachowania wyborcze dwóch grup, na których PiS-owi bardzo zależy czyli na rodziców i seniorów - ocenia prof. Dudek. Ale jak wskazuje, skuteczna realizacja tych propozycji będzie możliwa, pod jednym warunkiem. - Gdzieś w tle czai się załamanie dobrej koniunktury gospodarczej, które premierowi Morawieckiemu pewnie śni się po nocach, bo wszystko, co PiS teraz robi, jest możliwe i będzie możliwe tylko w sytuacji równie dynamicznego - jak obecnie - wzrostu gospodarczego - zwraca uwagę prof. Dudek. - Kiedy obniża się podatki, bo CIT i ZUS to jest pewne obniżenie wpływów, a jednocześnie podnosi wydatki, musi utrzymywać się wzrost gospodarczy. Jeśli nastąpi spowolnienie, pojawi się spory problem ze zbilansowaniem tego. A musimy pamiętać, że sytuacja gospodarcza nie zależy tylko od Polski, jesteśmy przecież częścią światowej gospodarki, silnie uzależnionej od Niemiec. Kiedy czytam analizy gospodarcze na temat tego kraju, to przeważa pogląd, że Niemcy wchodzą w fazę spowolnienia gospodarczego. I my to odczujemy, z poślizgiem półrocznym lub rocznym, ale odczujemy - przekonuje. Czarne chmury na horyzoncie Premier Morawiecki zapewnia, że realizacja części projektów rządu jest możliwa dzięki uszczelnieniu systemu podatkowego. "W jednym tylko roku 2017 r. Krajowa Administracja Skarbowa odzyskała nie milion, a 30 mld zł, to więcej niż 500+, więcej niż nasze różne programy społeczne" - chwalił się w trakcie konwencji Mateusz Morawiecki. - Znam historię różnych obietnic. Były kraje, które miały świetną koniunkturę, a potem przychodził krach i w sytuacji dekoniunktury i spowolnienia gospodarczego, nie mówiąc o recesji, żadne uszczelnianie VAT-u nie pomogło. Z pustego nawet Salomon nie naleje - uważa prof. Antoni Dudek. I przekonuje, że na horyzoncie już zaczynają gromadzić się chmury. - Pytanie, czy burza gospodarcza nastąpi jeszcze przed wyborami jesiennymi i w pewnym sensie zdemaskuje realność obietnic PiS-u, czy po nich. Wówczas partia rządząca może liczyć na przedłużenie mandatu - stwierdza. Propozycje Beaty Szydło Przysłowiowe pięć minut na konwencji PiS-u miała także wicepremier. I w tym przypadku posypały się liczne obietnice. Beata Szydło przedstawiła rozwiązania z zakresu polityki prorodzinnej. Podkreśliła, że zostały one przygotowane w ramach kierowanego przez nią Komitetu Społecznego Rady Ministrów. "Mama +" - bo tak szykowane przez PiS projekty nazwała Szydło - to przede wszystkim gwarancja minimalnej emerytury dla niepracujących matek, które wychowały co najmniej czworo dzieci. "To nie jest bonus w postaci 1 tys. zł, bo tyle wynosi minimalna emerytura. To jest dopłata. Czyli w ekstremalnym przypadku, jeżeli matka w ogóle nie pracowała, to dostanie te 1 tys. zł emerytury. Jeżeli wychodzi jej w ZUS świadczenie w wysokości np. 900 zł, to otrzymuje wtedy 100 zł dopłaty - wyjaśniał w radiu RDC Bartosz Marczuk, wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej . Z zapowiedzi polityków PiS, wynika, że wprowadzenie tej zmiany możemy spodziewać się w perspektywie roku. "Mama +" to także trzy dodatkowe miesiące pełnopłatnego urlopu rodzicielskiego dla kobiet, które urodzą drugie dziecko w czasie dwóch lat po pierwszym. Choć sama wicepremier na konwencji mówiła o "dodatkowym bezpłatnym urlopie wychowawczym". Informację tę precyzowała dopiero minister Elżbieta Rafalska, której resort brał udział w pracach nad projektem. Beata Szydło obiecała też darmowe leki dla kobiet w ciąży, czy ułatwienia dla mam-studentek, m.in. w organizacji toku studiów, czy w dostępie do urlopów dziekańskich oraz wprowadzenie dedykowanych młodym matkom programów stypendialnych. PiS ma również wprowadzić bon, który będzie przeznaczony na zajęcia kulturalne i sportowe dla uczącej się młodzieży w wieku od 16 do 25 lat. Beata Szydło zapowiedziała również wprowadzenie programu wsparcia dla zespołów regionalnych i innych twórców kultury ludowej. Wystawiona wicepremier wróci do gry? Na koniec wystąpienia wicepremier dostała gromkie brawa, a tłum działaczy PiS skandował: "Beata, Beata". Czy upokorzona dymisją, wystawiona by bronić nagród Beata Szydło wraca do pierwszej ligi politycznych rozgrywek? - Sposób przyjęcia wicepremier świadczy o tym, że nadal ma bardzo silną pozycję wśród członków PiS. Wydaje się, że politycznie Szydło wciąż jest w grze i moim zdaniem, w kampanii samorządowej będzie wykorzystywana w większym stopniu niż premier Morawiecki - uważa prof. Ewa Marciniak. W jej ocenie, Beata Szydło ruszy w teren m.in. ze względu na to, że posiada duże doświadczenie w prowadzeniu kampanii. - Charakterologicznie i socjologicznie bliżej jej do typowego wyborcy PiS niż premierowi Morawieckiemu. Jest bardziej swoja i myślę, że ma jeszcze szansę uzyskać dla PiS sporo dobrego - dodaje Marciniak. Z kolei zdaniem prof. Antoniego Dudka, fakt, że Beacie Szydło "pozwolono wystąpić na konwencji to pewne zadośćuczynienie ze strony prezesa". - Jarosław Kaczyński skompromitował wicepremier. Najpierw zasugerował jej, by broniła nagród, po czym po świętach wystąpił i ogłosił, że jednak zmienia strategię. To się w polityce nazywa wystawieniem. Ktoś ma wykonać określone zadanie, bo taka jest linia partii, a potem okazuje się, że linia się zmieniła - mówi prof. Dudek. W jego opinii, Beata Szydło powoli wyczerpuje się jako polityk. - Zgodzę się, że moja teza jest błędna, jeśli okaże się, że to głównie wicepremier będzie jeździła po miastach i udzielała poparcia kandydatom PiS-u. Wówczas znaczyłoby to, że jej rola w partii jest doceniana - ocenia. Jak dodaje, to kto z prominentnych członków PiS-u wyruszy w kraj, by wspierać samorządowców, pozwoli ocenić wpływy poszczególnych polityków. Wielka rozmowa Na razie w Polskę wyruszyli wszyscy czołowi politycy tej partii, by "rozpocząć wielką rozmowę z Polakami". Ma ona podtrzymać poparcie dla dobrej zmiany, a przedstawiciele PiS-u powinni - używając słów Jarosława Kaczyńskiego - "bez pychy mówić o dokonaniach obozu władzy i planach na najbliższe miesiące". W sumie ma odbyć się około 700 spotkań. Cykl spotkań rozpoczął się tuż po konwencji Prawa i Sprawiedliwości. Premier Mateusz Morawicki jeszcze w sobotę spotkał się z mieszkańcami Nowego Miasta nad Pilicą i Grójca. W niedzielę przybył do Małopolski, by rozmawiać z mieszkańcami Krakowa i Skawiny. Tego dnia w całym kraju odbyło się ponad 30 takich spotkań. Sam prezes PiS udał się do Trzcianki (woj. wielkopolskie), wicepremier Beata Szydło pojechała do Wieliczki, marszałek Sejmu Marek Kuchciński o kolejnych planach PiS mówił w Janowie Lubelskim, a spotkanie z udziałem marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego odbyło się w Tomaszowie Lubelskim. W Polskę ruszyli też ministrowie: Mariusz Błaszczak, Joachim Brudziński, Elżbieta Rafalska, Piotr Gliński, czy Anna Zalewska. Kolejny weekend to kolejne spotkania. Celna strategia - Przez dwa lata PiS konsumował owoce zwycięstwa, realizował swoje pomysły. Teraz przyszedł czas się rozliczyć - mówi prof. Antoni Dudek, przyznając jednocześnie, że strategia jest celna. - PiS pokazuje, że nie boi się konfrontacji z Polakami. Przypomina mi to trochę działania, które w 2011 roku pomogły wygrać Platformie. Mimo niekorzystnych sondaży, Tusk zmobilizował partię i wyruszył w Polskę tzw. tuskobusem - wspomina. - Na tych spotkaniach politycy PiS-u będą z pewnością zbierać pochwały np. za 500 +, jak i pretensje za sprawy związane z apanażami władzy, nie tylko w kwestii nagród, ale i skrupulatnie wyliczanych zarobkach w spółkach Skarbu Państwa - dodaje. "Niezwykle istotny paradoks" "Wielka rozmowa" to nie tylko początek ofensywy w kampanii samorządowej. Na spotkaniach z wyborcami politycy PiS podkreślają, że by dobra zmiana mogła trwać, mandat dla PiS musi zostać przedłużony. "Musimy wygrać kolejne wybory parlamentarne, kolejne wybory prezydenckie, by nikt nas nie blokował" - mówił na spotkaniu z mieszkańcami Trzcianki Jarosław Kaczyński. Również część wysuniętych przez PiS obietnic zakłada perspektywę rządzenia dłuższą niż jedna kadencja. Na przykład realizacja programu "Dostępność +" ma być rozłożona na 8 lat. - Kampania do czterech z rzędu wyborów: samorządowych, europejskich, parlamentarnych i prezydenckich de facto się rozpoczęła - ocenia prof. Ewa Marciniak. - Wybory samorządowe staną się istotnym prognostykiem na wybory parlamentarne i testem dla PiS, które musi poprawić swój wynik w wyborach samorządowych z poprzedniej tury - stwierdza. - Najbliższe wybory będą pierwszym powszechnym głosowaniem po trzyletniej przerwie. Psychologicznie ich wynik będzie szalenie ważny dla wahającej się części wyborców i wpłynie na ich decyzje w kolejnych wyborach - wtóruje prof. Antoni Dudek. Jak przekonuje, cały szkopuł tkwi w tym, kto zdoła przekonać o swoim zwycięstwie. - W 2014 roku w wyborach do sejmików matematycznie najwięcej głosów zebrał PiS, ale rządzi tylko w jednym z 16 województw, czyli wygrał, ale przegrał. Ten paradoks jest niezwykle istotny. PiS-owi znów będzie dużo łatwiej osiągnąć matematyczne zwycięstwo, ale znacznie trudniej będzie wygrać prezydentury w największych miastach - podsumowuje.