Kiedy wiosną tego roku do Sejmu wpłynęło zawiadomienie o zawiązaniu Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej "Stop Aborcji", mającego zbierać podpisy pod obywatelskim projektem ustawy całkowicie zakazującej przerywania ciąży, zapewne nie przypuszczano, że ten ideologiczny temat może stać się aż tak niewygodny dla partii władzy, skupionej wówczas na realizacji jednego ze swoich sztandarowych projektów - Rodzina 500 plus. Już wówczas marszałek Kuchciński niezbyt ochoczo podszedł do projektu przewidującego możliwość karania kobiet dopuszczających się aborcji. Ociągał się z przyjęciem zawiadomienia o utworzeniu komitetu, zwracając się do jej autorów o usunięcie braków formalnych i przedstawienie skutków finansowych ustawy. Sprawa nabrała tempa, kiedy prezes PiS wyraził swoje poparcie dla tej inicjatywy. W podobnym tonie wypowiadało się wówczas wielu członków jego ugrupowania. Komitet "Stop Aborcji" rozpoczął zbiórkę podpisów, która - nie ulega wątpliwości - zakończyła się dla obrońców życia sukcesem w postaci prawie 500 tys. głosów poparcia. W odpowiedzi na projekt postulujący wprowadzenie całkowitego zakazu aborcji, zawiązał się przeciwstawny Komitet "Ratujmy Kobiety", który zaczął zbierać podpisy pod projektem zakładającym liberalizację aktualnych przepisów. I ta zbiórka zakończyła się pomyślnie. W rezultacie do Sejmu trafiły dwa ideologicznie przeciwstawne projekty. Obywatelskie projekty. Sprawdzian z obietnic Spór wokół aborcji zaczął się rozpędzać, a jedna z kulminacji przypadła na pierwsze czytanie obu projektów. Podczas wystąpień kolejnych polityków odbiorcy byli raczeni argumentami najróżniejszej maści. Poza tymi merytorycznymi, popartymi danymi, nie brakowało frazesów, przeinaczeń i wzajemnych oskarżeń. Podczas głosowania nad oboma projektami, Prawo i Sprawiedliwość, które obiecywało wyborcom procedowanie projektów obywatelskich, miało okazję wywiązać się z tej obietnicy. Tak się jednak nie stało. Do prac komisji sejmowych został skierowany jedynie projekt obrońców życia. "Ratujmy kobiety" przepadło. Za odrzuceniem projektu opowiedziała się większość posłów PiS, Kukiz’15 oraz PSL. Jednak w tej kwestii posłowie PiS nie byli jednomyślni, 43 członków partii Kaczyńskiego chciało skierować projekt lewicowych środowisk do dalszych prac. W ten sposób głosowali m.in. sam prezes PiS, szef kluby Ryszard Terlecki, czy szef MSWiA Mariusz Błaszczak. Woda na młyn opozycji? Selektywne podejście do obywatelskich projektów oraz wyrażenie pewnej akceptacji dla "Stop Aborcji", wobec którego najpoważniejszym zarzutem stała się możliwość karania kobiet wywołało społeczne oburzenie. Środowiska stające w obronie praw płci żeńskiej zaczęły coraz głośniej i skuteczniej opowiadać się przeciw zaostrzaniu aktualnie obowiązującego prawa. W sprawę zaangażowało się wiele kobiet ze świata popkultury, a w zagranicznej prasie pojawiło się wiele krytycznych artykułów. Temat aborcji stał się wodą na młyn partii opozycyjnych - zwłaszcza PO - stanowczo opowiadającej się za zachowaniem dotychczas obowiązującego kompromisu oraz Nowoczesnej, która programowo opowiada się za bardziej liberalnym, niż dotychczas podejściem do kwestii przerywania ciąży. Pod adresem partii rządzącej padały oskarżenia, że chce wobec polskich kobiet stosować terror. Wzrastające niezadowolenie części społeczeństwa znalazło odzwierciedlenie w sondażach poparcia. PiS zanotowało 2 proc. spadek, a bardzo aktywna Nowoczesna, zyskała aż 5 proc. - wykazało badanie IBRIS przeprowadzone dla "Rzeczpospolitej". Spór aborcyjny nie służy partii rządzącej - komentowano. "Pani Szydło niestety, twój rząd obalą kobiety" Wielu wskazywało, że PiS będzie chcieć zamrozić projekt "Stop Aborcji" w komisjach, studząc w ten sposób nastroje. Choć eskalowanie sporu nie było im na rękę, przysłowiowe mleko już dawno się rozlało. Prawie 100 tys. polskich kobiet - tak szacowała policja - wyszło na ulice największych miast. Ubrane na czarno protestowały przeciw zaostrzaniu aktualnego prawa. Słynne stało się hasło "Pani Szydło niestety, twój rząd obalą kobiety". Choć projekt był obywatelski, to złość tłumów skoncentrowała się na partii rządzącej, która de facto dała zielone światło jego dalszemu procedowaniu. - PiS zauważył, że nie będąc autorem tego projektu zaczął być postrzegany jako podmiot ponoszący za niego pełną odpowiedzialność, choć w samej partii istniały wewnętrzne rozbieżności np. co do karania kobiet - mówi politolog prof. Uniwersytetu Szczecińskiego Maciej Drzonek. I przypomina, że większość posłów PiS zawsze opowiadała się przeciwko przerywaniu ciąży. Co zdarzyło się w minionym tygodniu? "Niech się bawią" - mówił jeszcze przed rozpoczęciem protestu minister Witold Waszczykowski. Jednak wraz z kolejnymi dniami ostatniego tygodnia w partii władzy najwidoczniej zrozumiano, że tej kwestii nie należy lekceważyć. Swój głos w debacie przypomniał również polski Kościół. Konferencja Episkopatu Polski wydała komunikat, w którym podkreślono swój sprzeciw wobec karania kobiet, jednocześnie przypominając o konieczności ochrony życia od poczęcia. Jeszcze tego samego dnia (środa) naprędce zwołano komisję sprawiedliwości. "PiS chce szybko przepchnąć ustawę zaostrzającą przepisy aborcyjne" - przekonywała wówczas Kamila Gasiuk-Pihowicz komentując te decyzję. W tym kontekście niewątpliwym zaskoczeniem było złożenie przez Witolda Czarneckiego (PiS) wniosku o odrzucenie projektu "Stop Aborcji" w całości. Jednak to, co zdarzyło się potem, wzbudziło jeszcze większe zdziwienie. Platforma wnioskowała o odroczenie posiedzenia komisji do 11 stycznia. Dlaczego PO chciało procedować 11 stycznia? - Opozycji ewidentnie chodziło o to, by podgrzać temat, a nie go zakończyć. Nowoczesna i Platforma zorientowały się, że wykorzystując taki potencjał - jak "czarny protest" - są w stanie inspirować do kolejnych manifestacji w tej sprawie, a także w innych, o czym świadczyła ta propozycja, by procedować ws. "Stop Aborcji" aż do 11 stycznia. Można wręcz postawić tezę, iż partie opozycyjne przyjęły strategię wyprowadzania ludzi na ulice, aby stworzyć wrażenie, że "Polska protestuje", a manifestacje kobiet miały zostać do tego instrumentalnie wykorzystane - komentuje prof. Drzonek. Komisja odrzuciła wniosek PO, ten PiS-u przyjęto i tak "Stop Aborcji" jeszcze tego samego dnia - niespodziewanie - wrócił do Sejmu, gdzie po godzinie 23:00 odbyła się pospieszna lecz burzliwa debata. Ze względu na pośpiech, nie dotarła na nią przedstawicielka wnioskodawców. W czwartek obyło się głosowanie. Posłowie, którzy jeszcze przed kilkoma dniami zażarcie bronili wzbudzającego kontrowersje projektu, pod wpływem prezesa - jak wynikało z medialnych doniesień, zagłosowali za jego odrzuceniem. Oficjalnie dyscypliny nie było, mimo to wynik okazał zgoła odmienny, od tego sprzed dwóch tygodni. Sejm zdecydował o odrzuceniu projektu "Stop Aborcji", za czym opowiedziało się 352 posłów, przeciw było 58, wstrzymało się 18. Rodziny otrzymają wsparcie? "PiS jest i będzie za ochroną życia i będzie podejmowało w tym kierunku odpowiednie działania, ale będą to działania przemyślane" - przekonywał Jarosław Kaczyński. "Z całym szacunkiem, jestem głęboko przekonany, że to, co państwo proponują nie jest właściwym działaniem, że skutek będzie dokładnie odwrotny" - mówił do przedstawicieli komitetu "Stop Aborcji". Z kolei Beata Szydło zapowiedziała przygotowanie programu wsparcia dla rodzin, które zdecydują się na urodzenie dzieci z tzw. trudnych ciąż, program wsparcia dla rodzin, które wychowują dzieci niepełnosprawne i program wsparcia dla kobiet, które zdecydują się donosić ciążę w sytuacji, która jest dla nich trudna. "Zapraszam wszystkie kluby do prac nad projektem" - powiedziała premier. "W czasie prac nad budżetem rząd zgłosi poprawki zabezpieczające finansowanie powyższego programu. Zostanie też przeprowadzona akcja społeczna promująca ochronę życia" - dodała. "Władza dwa razy się zastanowi" Choć działania partii władzy spotkały się z krytyką środowiska pro-life, które postulowały zniesienie dotychczasowego kompromisu aborcyjnego, kryzys - z politycznego punktu widzenia - został zażegnany. Wszystkie kobiety, które jasno opowiadały się przeciw zaostrzaniu aktualnego prawa - protestując na ulicy, w pracy czy w wirtualnej rzeczywistości, osiągnęły swój cel. Politycy zamiast o restrykcjach i karach, wreszcie zaczęli myśleć i mówić o pomocy, lepszym poznaniu problemu i edukacji. - Ta sytuacja pokazała, że o wiele więcej można osiągnąć przekonując do swoich racji, edukując i debatując z adwersarzami, niż proponując restrykcje oraz licząc na wykorzystanie większości parlamentarnej - wskazuje prof. Drzonek, dodając: - Ponadto, odrzucone właśnie projekty obywatelskie mogą stać się swoistym precedensem: w przyszłości władza (niezależnie, która partia będzie ją posiadać) dwa razy zastanowi się, zanim umożliwi procedowanie zgłaszanych inicjatyw społecznych.