Dlaczego? Projekt powstający w Ministerstwie Energii miał nie dopuszczać do obrotu złej jakości paliw, tymczasem - jak wynika z jego założeń - do obrotu handlowego trafią nie tylko węgle marnej jakości ale nawet odpady węglowe takie jak: muł i flot. - Tym sposobem branża węglowa zamiast płacić za gospodarowanie niebezpiecznym odpadem, ma surowiec, na którym zarabia - przekonuje mój rozmówca. Jolanta Kamińska: Dlaczego władzom zależało i nadal zależy na tym, żeby progi alarmowania polskiego społeczeństwa o zagrożeniu smogiem były tak wysokie? Normy podniesiono w roku 2014, kiedy rządziła koalicja PO-PSL, ale i minister rządu PiS - Jan Szyszko odmówił ich obniżenia. Andrzej Guła, Polski Alarm Smogowy: - Ironizując, możną powiedzieć, że kiedy władze kilka lat temu obniżyły progi alarmowe, myślały, że w ten sposób rozwiążą problem smogu i rzeczywiście problem alarmów smogowych został "rozwiązany". Nagle, bez najmniejszej poprawy jakości powietrza, obniżyła się liczba dni w Polsce z alarmami smogowymi. To sytuacja kuriozalna. W naszym kraju alarm ogłasza się przy zanieczyszczeniu ponad trzykrotnie większym niż chociażby we Francji i dwukrotnie większym niż w Czechach. Ministerstwo Środowiska przekonuje, że obecne progi są wystarczające i ostrzegają o poziomie zanieczyszczeń, którego przekroczenie powoduje "negatywne skutki dla zdrowia ludzkiego". Czyli dla Francuza negatywne skutki zdrowotne nastąpią przy zanieczyszczeniu powietrza pyłem zawieszonym PM10 na poziomie 80 μg/m3, a Polak ma być odporny na wiele wyższe stężenia. Skąd aż takie rozbieżności? - Zacznijmy od tego, że próg został przesunięty z 200 μg/m3 na 300 μg/m3. Wcześniej uznawano, że to 200 jest na tyle niebezpiecznym pułapem, by ostrzegać społeczeństwo. Co się zmieniło? Według wytycznych WHO negatywne konsekwencje dla zdrowia powodują o wiele niższe stężenia dobowe (poniżej 50 μg/m3) niż te alarmowe. - Ta sytuacja pokazuje, jak polscy politycy od wielu lat ignorują problem. Jakość powietrza to najbardziej zaniedbany obszar polityki ekologicznej państwa na przestrzeni ostatnich 25 lat. Jak do tej pory żaden rząd nie zdecydował się na podjęcie realnych działań, które miałyby na celu poprawę sytuacji. Decyzje w sprawie norm są czysto polityczne. Dziwi fakt, że kiedy w Europie unifikuje się niemal wszystko, tak kluczowa kwestia jak poziom informowania o jakości powietrza nie jest taka sama we wszystkich krajach Wspólnoty. UE powinna dążyć do uregulowania tej sytuacji? - Tak. Uważamy, że progi powinny zostać w całej Unii uregulowane według wspólnych standardów. My, jako Alarm od lat wskazujemy na tę konieczność. Nasz rząd powinien obniżyć poziomy, które aktualnie obowiązują w Polsce. Unii nie zainteresowała sprawa polskich norm? - W tej chwili jesteśmy na cenzurowanym. Toczy się przeciwko naszemu krajowi procedura o naruszenie prawa w zakresie powietrza. KE skierowała sprawę do europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. To żółta kartka. Komisja Europejska od dawna wskazuje, że Polska jest w czołówce krajów o najbardziej zanieczyszczonym powietrzu i nie podejmuje żadnych stanowczych działań, które miałyby na celu rozwiązanie tego problemu. Wciąż nie mamy norm jakości węgla, standardów dla kotłów, a proces likwidacji niskiej emisji toczy się bardzo wolno. Nie mamy, ale jak zapowiedział m.in. minister środowiska Jan Szyszko mieć będziemy. Aktualnie trwają prace nad rozporządzeniami dot. norm jakości zarówno paliw jak i kotłów. - Po styczniowych alarmach smogowych rząd ogłosił, że zostanie przyjęty program "Czyste powietrze". Chciałbym, żeby nie kończyło się jedynie na deklaracjach. Aktualnie mamy szansę na pierwsze "sprawdzam" i to właśnie w kwestii norm jakości węgla, które są kluczową regulacją dla poprawy jakości powietrza. Jednak już w tej chwili - po pierwszej ocenie tych projektów - widzimy, że w zakresie norm jakości węgla nie zmieni się absolutnie nic. Jak to? - To, co zostało zaproponowane, jest kpiną. Mamy bowiem projekt rozporządzenia, które miało określić parametry węgla, jaki może trafiać do gospodarstw domowych i być spalany. Tymczasem projekt rozporządzenia dopuszcza do obrotu handlowego prawie wszystkie węgle, także te marnej jakości, o dużej zawartości wilgoci, popiołu czy siarki. Co więcej do sprzedaży trafiają odpady węglowe takie jak: muł i flot, które nie powinny trafiać do palenisk domowych. Są najtańsze i najbardziej zanieczyszczają powietrze? - Tak. Takie paliwa mogą być spalane np. w elektrociepłowniach, elektrowniach wyposażonych w specjalne filtry. Choć rzadko tam trafiają, bo są problematyczne w paleniu - wilgotne i niskokaloryczne. Dlatego najłatwiej sprzedawać je do gospodarstw domowych. Zyskuje na tym branża węglowa, która zamiast płacić za gospodarowanie niebezpiecznym odpadem, ma surowiec, na którym zarabia. - Projekt rozporządzenia zakłada utrzymanie tego stanu. Wprowadza jedynie zapis, że takie paliwa mogą trafiać do instalacji o mocy cieplnej powyżej 1MWe, czyli teoretycznie nie powinny trafiać do tych domowych kotłów. Jednak te muły i flotokoncentraty będą nadal dostępne w sprzedaży na składach węgla. I mimo regulacji, nie ma żadnej możliwości sprawdzenia, czy z takiego składu sprzedaje się muł Kowalskiemu, czy domniemanemu zakładowi. Tym sposobem odpady węglowe dalej będą funkcjonować w sprzedaży, co jest skandalem. Na konferencjach prasowych deklarowano zmiany, które okazują się pozorne? - Absolutnie tak. Wszystko skonstruowano w taki sposób, by tylko nie naruszyć interesów lobby górniczego. Ten projekt dopuszcza do obrotu handlowego odpad węglowy, który powinien być wycofany, czyli de facto nie będzie żadnej zmiany. Dopuszcza też paliwa o zawartości siarki na poziomie 1,2-1,3 proc. Tymczasem eksperci wskazują, że wartość siarki w paliwie spalanym w domowym kotle nie powinna być wyższa niż 0,6 proc. Dlatego, że podczas spalania paliw zasiarczonych wydziela się szkodliwy dwutlenek siarki, a domowe paleniska nie mają instalacji odsiarczających te spaliny. - Projekt chroni przede wszystkim interesy wąskiej grupy górniczej. To mocne słowa. - Ale za nimi idą fakty. Kiedy w 2014 roku ministerstwo środowiska złożyło uwagi do norm paliw, argumentowało np. że dopuszczenie do obrotu handlowego mokrego węgla o zwartości wody na poziomie 20 proc. spowoduje gigantyczną emisję pyłów, lotnych związków organicznych, benzoapirenu, dlatego taki węgiel nie powinien zostać dopuszczony do obrotu. Co odpowiedziało wówczas ministerstwo gospodarki? Że ta wartość została przyjęta na podstawie średniej wartości polskiego węgla sprzedawanego na składach, a wprowadzenie takiego parametru uderzyłoby w interes spółek górniczych. - Tak więc kosztem zdrowia i życia ludzi utrzymuje się status quo - dopuszczając do sprzedaży odpad. Spółki górnicze mogłyby produkować lepszej jakości węgiel. Są w Polsce takie kopalnie, które produkują węgiel mniej zasiarczony, o niższej zawartości popiołu i lepszych parametrach. Jakie więc działania powinny zostać podjęte, by skutecznie zwalczać problem zanieczyszczenia powietrza? - Uważam, że należy podjąć działania w trzech obszarach. Po pierwsze powinny zostać wprowadzone normy jakości węgla, łącznie z systemem kontroli na rynku. Aktualnie Kowalski, który pójdzie na skład węgla - nie ma gwarancji, czy ten węgiel, który jest mu sprzedawany jako węgiel o wartości opałowej 23 MJ rzeczywiście tyle ma, czy ta wartość wynosi np. 19 MJ. - Druga rzecz to standardy dla kotłów. Rocznie do polskich gospodarstw domowych trafia 100 tys. pozaklasowych kotłów na węgiel czy drewno tzw. kopciuchów. To urządzenia, które nie zostałyby sprzedane np. Czechach, bo ich emisja nie mieści się w tamtejszych normach. U nas za to można je sprzedawać bez ograniczeń. - Od norm powinniśmy byli zacząć. Programy zachęt finansowych - jak KAWKA, nie przynosiły efektów, bo nie było konkretnych regulacji. Programy finansowe są jak najbardziej wskazane, ale powinny towarzyszyć regulacjom, a nie je zastępować. Wydawaliśmy setki milionów złotych publicznych pieniędzy na dotacje, a efektów w postaci poprawy jakości powietrza nie było. W Małopolsce w ciągu roku w 2014 zachęciliśmy 3 tys. gospodarstw domowych, żeby skorzystali z tych dopłat do wymian kotłów. Dokładnie w tym samym czasie do Małopolskich domów sprzedano ok. 13 tys. pozaklasowych "kopciuchów". - Kiedy 3 tys. gospodarstw zachęciliśmy do zlikwidowania źródeł zanieczyszczenia, w sąsiedztwie przybyło nam 13 tys. najbardziej zanieczyszczających kotłów. Walka z wiatrakami? - Tak. Ładowanie publicznych pieniędzy w błoto. Ta sytuacja pokazuje, jak ważne są regulacje. Doceniamy, że Ministerstwo Rozwoju podjęło prace, bo wcześniej nie chciano się tym zająć. Pamiętam, jak próbowaliśmy do takich działań nakłonić ministra Piechocińskiego i poprzednią ekipę, nie byli zainteresowani. Teraz prace zostały podjęte - bardzo dobrze, choć są pewne obawy. Przygotowane regulacje zawierają szereg luk m.in. nie opracowano norm emisyjnych dla średniej wielkości kotłów (powyżej 500 kW), sprzedawanych głównie do drobnych przedsiębiorstw i zakładów usługowych. Taką regulację miało przygotować Ministerstwo Środowiska. Co jeszcze poza wprowadzeniem norm dla paliw i kotłów oraz systemem kontroli rynku? Mówił pan o trzech obszarach. - Ten trzeci obszar to programy wsparcia Polaków w zakresie modernizacji budynków czyli wymiany źródeł ciepła i docieplenia domów. Takie programy powinny być szczególnie skierowane do ludzi najuboższych. Dotychczasowe nie przynosiły efektów w postaci poprawy jakości powietrza - nie tylko dlatego, że brakowało restrykcji w postaci norm. - Druga przyczyna była taka, że nie trafiały tam, gdzie trzeba. Z dotacji korzystały osoby majętne, które mogły sobie pozwolić na wymianę kotła, natomiast najubożsi, którzy najczęściej korzystają z tych tanich kopciuchów po dotacje nie przychodzili. Pomoc powinna być różnicowana. Uważam, że powinny powstać dedykowane programy dla ludzi najuboższych, których trzeba przeprowadzić za rękę przez cały proces. Pomóc im w podjęciu decyzji, nie tylko w sprawie wymiany źródła, ale także np. docieplenia domu. Żeby wykwalifikowany urzędnik obejrzał dom i stwierdził, że zanim dokonamy wymiany kotła, trzeba ocieplić ściany, a wtedy zapotrzebowanie na energię spadnie i jednocześnie nie wzrosną wydatki na ogrzewanie.