W nocy z piątku na sobotę, o godz. 4:00 czasu lokalnego (3:00 czasu polskiego), sprzymierzone siły USA, Francji i Wielkiej Brytanii dokonały nalotów na cele w Syrii, związane z tamtejszym programem produkcji broni chemicznej. "Losy Syrii są w rękach samych Syryjczyków" O rozpoczęciu nalotów poinformował w telewizyjnym wystąpieniu prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump: "Wydałem rozkaz rozpoczęcia precyzyjnych uderzeń z powietrza na cele w Syrii w ramach odwetu za domniemany atak z użyciem gazu, który spowodował 7 kwietnia śmierć co najmniej 60 osób". Jak podkreślał Trump, jednym z powodów było także niedotrzymanie słowa przez Rosję w sprawie likwidacji syryjskiej broni chemicznej. "Nie byłoby ich, gdyby Rosja nie poniosła porażki w swych planach powstrzymania Baszara el-Asada przed sięgnięciem po broń chemiczną" - zaznaczył w przemówieniu prezydent USA. "Losy Syrii są zaś w rękach samych Syryjczyków" - mówił, przestrzegając zarazem Rosję i Iran przed kontynuowaniem poparcia dla Baszara el-Asada. "Rosja musi zdecydować dla siebie, czy chce iść ścieżką mroku, czy też dołączyć do cywilizowanych nacji" - wskazał Trump. Rosja potępiła atak Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rosji oficjalnie potępiło atak koalicji. Jak napisano w oświadczeniu resortu, "syryjska stolica została zaatakowana właśnie w chwili, gdy państwo to otrzymało szansę na pokojowa przyszłość". Sam prezydent Rosji Władimir Putin stanowczo potępił atak na Syrię, nazywając naloty "aktem agresji przeciwko suwerennemu państwu". Podkreślił jeszcze raz stanowisko Rosji, która - jak mówił - "pomaga prawowitemu rządowi w walce z terroryzmem". W podobnym tonie wypowiedziała się rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa, która określiła bombardowania w okolicy Damaszku jako "uderzenie w stolicę suwerennego kraju, który od lat próbuje przeżyć w warunkach terrorystycznej agresji". Ambasador Rosji w USA Anatolij Antonow stwierdził, że zrealizowano zaplanowany wcześniej scenariusz, nie biorąc pod uwagę ostrzeżeń ze strony Rosji, a tego typu działania - jak podkreślił - "nie pozostaną bez następstw". Konsekwencje poza granicami Syrii? Zdaniem "Wall Street Journal", w Syrii potrzebna jest większa strategia, niż tylko jeden atak militarny. "Rosja i Iran zbyt dużo zainwestowały w Asada, aby się wycofywać". Jak podaje amerykański dziennik, z powodu rosyjsko-irańskiej groźby odpowiedzi na atak - "Zachód od Morza Śródziemnego do Bałtyku powinien mieć się na baczności". Podobnie wypowiadał się dr Michał Kuź z Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, który w rozmowie z PAP podkreślał możliwe zagrożenie dla Europy Środkowo-Wschodniej. Jego zdaniem, Rosja na pewno odpowie, ale "niewykluczone, że wcale nie odpowie w Syrii". Jednak, jak stwierdził w rozmowie z Interią prof. Jacek Reginia-Zacharski, reakcje świata na atak w Syrii, komentarze i stanowiska, można raczej powiązać z próbą deeskalacji tego etapu konfliktu. - Określiłbym to jako prężenie muskułów - stwierdza prof. Reginia-Zacharski. - Jednak, jeżeli mielibyśmy sięgać w przeszłość i wyciągać jakieś wnioski, to deeskalacje w tego typu kryzysach mają krótkotrwały żywot. Dlatego sądzę, że Rosja nie wykona tak naprawdę teraz żadnego zdecydowanego ruchu, bo trudno sobie nawet wyobrazić taki ruch - dodaje. W odniesieniu do wprowadzenia kolejnych sankcji, które USA chcą nałożyć na Rosję, ekspert zaznacza, że wiele zależy od sytuacji rosyjskiego rubla. - Jak pokazują wykresy analityków i instytucji międzynarodowych, sankcje są dla Rosji bardzo dotkliwe. Co prawda, na pewno sama sytuacja w Syrii tego nie zmieni, dlatego Rosja prawdopodobnie będzie kiedyś zmuszona do podjęcia kroków albo w jedną, albo w drugą stronę - mówi prof. Reginia-Zacharski. Zdaniem eksperta, zamiast ostrego ruchu zaostrzającego kryzys, Rosja najprawdopodobniej będzie się starała wykorzystać "miękkie scenariusze". Nie ma przegranych Jak podkreśla prof. Reginia-Zacharski, warto także zwrócić uwagę na dominujący od wczoraj ton, w którym podkreśla się, że tak naprawdę wszyscy są zwycięzcami w amerykańsko-brytyjsko-francuskiej akcji. Donald Trump, informując na Twitterze o zakończeniu misji, podkreślał doskonałe rezultaty akcji: "Doskonale wykonany nalot zeszłej nocy. Dziękuję Francji i Zjednoczonemu Królestwu za ich mądrość i potęgę ich wspaniałych sił zbrojnych. Nie można mieć lepszego rezultatu. Misja zakończona!" - napisał. Według Stanów Zjednoczonych, wystrzelono w sumie około 100 pocisków. Szef francuskiej dyplomacji Jean-Yves Le Drian podkreślał w sobotę, że akcja została zakończona i "znaczna część arsenału broni chemicznej została zniszczona". Z kolei Prezydent Syrii Baszar el-Asad określił naloty jako "akt agresji". Poinformował także, że atak nie wyrządził większych szkód, a siły syryjskie zdołały go skutecznie odeprzeć. Syryjskie informacje potwierdził nie tylko rosyjski resort obrony, ale także niezależne Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka, co dodatkowo może pokazywać, że cała akcja - jak podkreśla w rozmowie z Interią prof. Jacek Reginia-Zacharski - była przede wszystkim akcją polityczną. - Jeżeli w wymiarze wojskowym rezygnuje się z podstawowego elementu, czyli zaskoczenia przeciwnika, to powiedzmy, że sens militarny takiej operacji jest mocno wątpliwy. Była to po prostu operacja polityczna przy użyciu środków wojskowych - stwierdza ekspert. W Syrii nic się nie zmieni Rada Bezpieczeństwa ONZ odrzuciła w sobotę rosyjską rezolucję potępiającą ataki sił Zachodu w Syrii. Z kolei USA, Francja i Wielka Brytania przedłożyły Radzie Bezpieczeństwa ONZ projekt rezolucji potępiający użycie broni chemicznej w Syrii oraz postulujący utworzenie niezależnego mechanizmu badania takich incydentów. Najprawdopodobniej jednak zostanie on odrzucony, co zasugerował wiceszef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Riabkow, stwierdzając w niedzielę, że osiągnięcie rozsądnego kompromisu w tej sprawie będzie "nadzwyczaj trudne". Podobnego zdania jest prof. Reginia-Zacharski. - Nie przypuszczam, żeby Rosjanie zgodzili się na jakiekolwiek bardziej radykalne ruchy sankcjonowane przez radę Bezpieczeństwa - stwierdził ekspert, zwracając dodatkowo uwagę na fakt, że podczas głosowań Rady ONZ, Rosja ma mocnego sojusznika w postaci Chin, które zresztą naloty wojsk USA, Wielkiej Brytanii i Francji uznały za "sprzeczne z prawem międzynarodowym". - Jeżeli jednak chodzi o wojnę w Syrii, nie sądzę, żeby cokolwiek się zmieniło. Zachód pokazał, że tak naprawdę nie ma pomysłu na rozwiązanie tego kryzysu, a Rosjanom będzie zależało, żeby utrzymać destabilizację tego regionu - konkluduje prof. Reginia-Zacharski z Uniwersytetu Łódzkiego. JB