Obietnica padła publicznie w styczniu 2019 r. na antenie TVN24, kiedy przyszły współprzewodniczący Nowej Lewicy oficjalnie ogłaszał swój start w wyborach do Parlamentu Europejskiego. - Wystartuję do europarlamentu i nie przyjmę mandatu albo zrezygnuję z mandatu. Dlatego, żeby mieć pewność, że pewne wartości są reprezentowane w PE - oświadczył Biedroń. Jak twierdził, zamierzał "pociągnąć listę" własnego ugrupowania. - Żeby mieć gwarancję, że moi europosłowie będą w europarlamencie. Inaczej osłabię swój ruch - deklarował przyszły europarlamentarzysta. Po wyborach było nawet wiadomo, kto miałby go zastąpić. Dość nieoczekiwanie na warszawskiej liście ugrupowania Biedronia drugi wynik uzyskała prof. Monika Płatek. To prawniczka, nauczycielka oraz feministka z Uniwersytetu Warszawskiego. Chociaż kandydowała z trzeciego miejsca na liście, udało jej się wyprzedzić Joannę Scheuring-Wielgus. Na ekspertkę z zakładu kryminologii postawiło ponad 20 tys. stołecznych wyborców. - W momencie, w którym lider Wiosny Robert Biedroń zrzeknie się mandatu w europarlamencie, będę gotowa objąć funkcję eurodeputowanej - na gorąco deklarowała Płatek. Jak się jednak okazało, współprzewodniczący Nowej Lewicy nie zamierzał dotrzymać słowa, bo w czerwcu 2019 r. wycofał się ze swojej wypowiedzi. - Zapowiedziałem, że jeżeli będę startował do Sejmu, automatycznie mój mandat do europarlamentu zostanie wygaszony. Tak zapowiadałem, podtrzymuję to słowo. Dementuję wszystkie inne informacje - oświadczył Robert Biedroń podczas konferencji prasowej pod Sejmem. Doniesienia o tym, że nie przyjmie mandatu, nazywał fake newsami. "Objęcie mandatu było oczywiste" Interia zapytała prof. Płatek o deklaracje współprzewodniczącego Nowej Lewicy. Ta przekazała nam, że jest związana z tą sprawą "przez całkowity przypadek" i odesłała nas bezpośrednio do Roberta Biedronia. Przyznała jednak, że dyskutowała o sprawie z politykami Wiosny. Chociażby z wiceszefem klubu parlamentarnego Lewicy, a prywatnie partnerem byłego prezydenta Słupska. - Rozmowę na ten temat prowadziłam osobiście z Krzysztofem Śmiszkiem. Mówiłam, że składanie takich deklaracji (o mandacie europosła - red.) jest z dwóch powodów niepoważne - tłumaczy nam Płatek. - Po pierwsze, bo jeżeli się startuje, trzeba wziąć odpowiedzialność za to, co się robi. Po drugie, jeżeli wynik będzie niekorzystny dla partii reprezentowanej przez Biedronia, to nie dotrzyma swojej obietnicy - dodaje. Profesor powiedziała Interii, że po wyborach nie było już żadnych rozmów na temat rezygnacji z mandatu przez Roberta Biedronia. Wymieniała jednak informacje z politykiem ze względu na pytania dziennikarzy. - Nie chciałam ich (rozmów - red.), chociaż doszło do wymiany SMS-ów, bo państwo się dopytywali. Wynikało z nich, że objęcie przez niego mandatu od początku było dla niego oczywiste - przekazała Interii prof. Monika Płatek. - Jest całe grono ludzi, które poczuło się zawiedzione jego (Roberta Biedronia - red.) postawą, ale dalej z nim pracują, ponieważ uznają, że reprezentuje pewien socjaldemokratyczny kierunek, jakiego brakuje w Polsce - usłyszeliśmy od prof. Płatek. Jednocześnie nasza rozmówczyni podkreśla, że sama "niczego nie straciła". - Mam swoje miejsce, pracę, nie mam długów. Pewnie, że byłoby dobrze, gdyby było więcej pieniędzy, ale mam niewielkie wymagania. Dla mnie to nie jest sprawa "być albo nie być", ani powód, dla którego startowałam - podkreśla Płatek. - Przykro mi tylko, że w głupi sposób zatracono coś, co miało fantastyczną energię - podsumowała, odnosząc się do początkowej popularności Wiosny. Obietnica warta ponad milion Rozmówcy Interii z Nowej Lewicy twierdzą, że Robert Biedroń lubi luksus i potrafi skrupulatnie liczyć pieniądze. Jak pisaliśmy, w listopadzie 2021 r. wybrał wakacje w jednym z egzotycznych krajów arabskich. W pamięć naszych rozmówców zapada też jedna z historii z ostatniej kampanii wyborczej, kiedy polityk starał się o urząd prezydenta. - Przynosił do rozliczenia nawet rachunek za kotlet mielony w wysokości 13 zł. Domagał się zwrotu z kasy kampanijnej - wspomina nasz informator. Jedno nie ulega wątpliwości: gdyby Robert Biedroń zrezygnował z mandatu europosła tak jak obiecał, byłby biedniejszy o ponad milion złotych. Łatwo to udowodnić, dzięki oświadczeniom majątkowym, które w Parlamencie Europejskim składa były prezydent Słupska. W dokumentach z 17 czerwca 2019 r. polityk wykazał przede wszystkim lokaty. Wszystkie były w złotówkach na łączną kwotę 174 961 zł. Świeżo upieczony europoseł deklarował również, że posiada dwa mieszkania. Jeśli przeliczymy udziały Roberta Biedronia, ich wartość to 303 tys. zł. Po zsumowaniu poszczególnych składników majątku okaże się, że na początku kadencji w europarlamencie dobytek polityka wynosił niewiele ponad 535 tys. zł. Najnowsze oświadczenie pokazuje, że w ciągu trzech lat Robert Biedroń wzbogacił się m.in. o 18,5 tys. euro oszczędności, volkswagena tiguana z 2019 r. o wartości 120 tys. zł, a także o dwa mieszkania - w tym najnowszą nieruchomość mierzącą niemal 100 mkw., której cena sięga 20 tys. zł za mkw. Parlamentarzysta jest współwłaścicielem nieruchomości w Gdyni czy w Warszawie. Chociaż polityk nie podaje wysokości pobranych diet, to nawet po odjęciu kredytu na mieszkanie majątek europosła wynosi obecnie ponad 1,8 mln zł. Biedroń: W tym roku moje oszczędności stopniały W rozmowach z prasą Robert Biedroń nie ukrywał jednak, że w dobie wszechobecnej inflacji coraz częściej łapie się za kieszeń. - W tym roku moje oszczędności stopniały, bo musiałem wpłacić wkład własny, by zaciągnąć kredyt na mieszkanie. Mógłbym powiedzieć, że moja sytuacja się pogorszyła, ale jest ona zupełnie nieporównywalna do losu przeciętnego kredytobiorcy. Mam stabilną pracę, ale gdy pomyślę o innych, ogarnia mnie przerażenie - stwierdził Biedroń w rozmowie z "Wprost". Powiedział też, że jego rata wynosi 5 tys. i ostatnio wzrosła o tysiąc złotych. - Na swoim przykładzie widzę, że grozi nam katastrofa, będąca efektem złej polityki rządu i całego systemu bankowego oraz fatalnej polityki mieszkaniowej i kredytowej. Te nieszczęścia się kumulują i doprowadzają ludzi do życiowych tragedii - utyskiwał. Ile zarabia europoseł? Po odprowadzeniu unijnego podatku i składki ubezpieczeniowej wynagrodzenie brukselskiego polityka sięga 32 652 zł. To jednak wcale nie wszystko, bo do pensji należy doliczyć różne diety. Na stronie Parlamentu Europejskiego zapisano, że tylko ta z tytułu kosztów ogólnych wynosi 21,8 tys. zł miesięcznie. Na podstawie rachunków otrzymują m.in. zwrot kosztów podróży i zakwaterowania, który może wynosić nawet 21 552 zł rocznie. Zarówno w Brukseli jak i Strasburgu posłowie mogą nieodpłatnie korzystać z służbowych samochodów europarlamentu. Próbowaliśmy się skontaktować bezpośrednio z Robertem Biedroniem. Chcieliśmy zapytać o szczegóły jego oświadczenia majątkowego, a także czy rozmawiał o swojej deklaracji z 2019 r. z prof. Moniką Płatek i jak jego obietnice mają się do pieniędzy, które zarobił. O temacie rozmowy poinformowaliśmy asystenta współprzewodniczącego Nowej Lewicy. Wysłaliśmy również wiadomość tekstową bezpośrednio do byłego prezydenta Słupska. Do czasu publikacji tekstu nie uzyskaliśmy żadnej odpowiedzi. Jakub Szczepański