Jakub Szczepański, Interia: Żałuje pan decyzji o pozostawieniu klubu parlamentarnego PiS? Odszedł pan po tym, jak napisaliśmy, że Ministerstwo Zdrowia domaga się informacji na temat pańskich rzekomych eksperymentów medycznych z płodami. Wojciech Maksymowicz, Polska 2050: - Nie żałuję, chociaż cena była wysoka. Przeciwstawiłem się działaniom, których nie aprobowałem. Jestem teraz związany z bardziej wolnościowym podejściem do uprawiania polityki. Nigdy nie akceptowałem nacisków, zbierania haków. Zresztą, po pół roku komisja z resortu zakończyła badanie w szpitalu, którym mieści się uniwersytecka klinika ginekologii i położnictwa. Wynik pana zadowala? - Ustalenia są jednoznaczne: ocena postępowania i udokumentowania przebiegu hospitalizacji pacjentek, u których doszło do poronienia, jest pozytywna. Podkreślano, że przestrzegaliśmy procedur i wewnętrznych unormowań. Były drobne zastrzeżenia co do terminologii w dokumentacji, ale to zostało już naprawione. Treść brutalnych donosów się nie potwierdziła i to jest fakt. W kwietniu powiedział mi pan o tym, że ktoś zbiera na pana haki. Mówił pan również o odwecie za krytykę rządu PiS. Ustalił pan, kto szukał pańskich słabych stron? - Mieliśmy do czynienia z mieszaniem faktów. Być może ktoś stwierdził, że ma wielką misję, bo ujawnia coś strasznego. Tylko błyskawicznie to wykorzystano politycznie. W obiegu publicznym pojawił się potem brutalny opis, który wyszedł prosto z gabinetu politycznego w jednym z ministerstw. Za donosem miał stać doradca szefa resortu nauki, Przemysława Czarnka. - Może on jest zwyczajnie nieostrożny w swoich wypowiedziach? Paweł Skrzydlewski zasłynął przecież wypowiedzią o "gruntowaniu cnót niewieścich". W nagrodę został rektorem-założycielem Akademii Zamojskiej. To metafizyk, który pewnie nie do końca się orientuje w sprawach medycznych. Naruszył pewne zasady, chociażby RODO. A pewnie nie znał w ogóle sprawy. Rozmawiał pan później z Przemysławem Czarnkiem? - Postanowiłem wtedy zaprotestować i odejść od koalicjanta z PiS. A Czarnek sam do mnie zadzwonił. Zapewnił, że absolutnie mi ufa, a wszystko zostanie wyjaśnione. Jak mówił, nic o tym wszystkim nie wiedział. Ostatnio ciężkie działa wytoczyli przeciwko panu dziennikarze Wirtualnej Polski. Miał pan m.in. dyżurować w czasie pracy w Sejmie. No i czy faktycznie, podczas operacji, pozostawił pan bez nadzoru niedoświadczonego lekarza? - Dochodzą do mnie sygnały i tak też słyszałem od kilku osób, że to był atak na zamówienie. Ktoś udostępnił dokumenty, później potwierdził ich autentyczność - pomijając przy tym stan faktyczny, który teraz wyjaśni kontrola. Jestem przekonany, że podobnie jak w innych przypadkach będzie ona pozytywna dla mnie. Tak to wygląda... ...bardzo poważne oskarżenie. Jest pan pewien? - Dziennikarzom podsunięto pewne materiały, ale tak wygląda wasza praca. Tylko źródło wydaje się jasne. Dwa dni wcześniej odwołano dyrektorów szpitala w związku z podejrzeniami dotyczącymi niewłaściwego funkcjonowania placówki. Dla mnie to zasłona dymna. Wiadomo, że jeśli pojawią się medialne oskarżenia pod moim adresem, problemy kierownictwa odejdą na drugi plan. W pewnym sensie to się udało. Uważa pan, że dziennikarze nie powinni się interesować pańską pracą? - Przesłanka była, ale dostali informację stworzoną na podstawie pracy urzędników, którzy popełnili błąd semantyczny. Chodziło o normalną, codzienną pracę, a nie żaden dyżur. Zastępca dyrektora wiedział, kiedy jestem w Sejmie. Prawda jest taka, że pracowałem dużo więcej niż musiałem. Kierownictwo i NFZ o tym wie, wszystko udokumentowałem. A co z lekarzem, który miał operować bez pańskiej asysty i odpowiedniego przygotowania? - Sprawa sprzed sześciu lat. Pierwsza instancja, cywilna, wydała nieprawomocne orzeczenie, ale nikt nie powiedział, że biegły stanął po mojej stronie. Ten lekarz był bardzo dobrze przygotowany. Miał czteroletni staż i doświadczenie wielokrotnie przekraczające wymogi zawarte w przepisach prawa, co więcej miał zgodę konsultanta krajowego na przeprowadzanie tego typu zabiegów. Jego jedynym problemem był fakt, że był akurat na ostatnim roku specjalizacji. Był pan przy nim podczas operacji? - W zakresie takim, jakim powinienem być. Gdyby cokolwiek się działo, byłem obok. W trakcie zabiegu pytałem też czy wszystko jest w porządku. Pacjentka, bardzo miła, starsza pani, zmarła dwa tygodnie później. W innym szpitalu i w związku z zupełnie innym schorzeniem. Ja nawet nie byłem stroną w tej sprawie. A prokuratura, przez sześć lat, nie potrafiła określić, że doszło do błędu w sztuce lekarskiej. Są jeszcze jakieś elementy pańskiej pracy w szpitalu, które można powiązać z polityką? Mówił pan, że spodziewa się kolejnych publikacji. - Dostałem informację z dwóch źródeł, że była mowa o pięciu artykułach. Do tej pory były cztery, więc spodziewam się kolejnego. Wiem, o co podpytywano. Ten atak ma mnie zaboleć, bo będzie dotyczył rodziny. Podobnie było z Jarosławem Gowinem, kiedy zaatakowano jego syna. Żeby opublikować tekst, trzeba mieć odpowiednie podstawy. Uważa pan, że nic pana nie obciąża? - Mój syn jest świetnym socjologiem zdrowia. Pracujemy na jednej uczelni, ale on jest na innym wydziale. Zajmuje się badaniami chorych pod względem jakości ich życia, dostał wiele nagród, wykładał na Uczelni Łazarskiego, jest ekspertem Klubu Jagiellońskiego. To wystarczający pretekst. Można pytać, dlaczego to robił, pytać o dodatkowe zatrudnienie czy jego motywację. Wszystko można obrzydzić, jeśli nie zna się szerszego kontekstu. Zostawmy media, wróćmy do polityki. Najpierw odszedł pan z klubu parlamentarnego PiS, potem przeszedł do Polski 2050. W tym czasie Jarosław Gowin trwał jeszcze w Zjednoczonej Prawicy. Może trzeba było poczekać aż zrezygnuje? - Odwróćmy to: dla mnie lepiej by było, gdyby Gowin zrezygnował wcześniej. Kiedy odchodziłem z Porozumienia, dostałem od niego SMS-a. Mówił o swoich planach. Deklarował, że byłoby inaczej, gdybym poczekał. Nie mogłem jednak czekać. To był moment wejścia w układy popierające koncepcję Polskiego Ładu. Ta, od strony oczekiwań pod kątem ochrony zdrowia, totalnie zawiodła. A co się panu nie podobało? - Składka zdrowotna miała być dobrze finansowana. Nagromadzono 80 mld zł, które miały zostać wydane na zdrowie Polaków. Ostatecznie stanęło na 5 mld zł. A to i tak po uważaniu rządu. Jarosław Gowin żałował wtedy, że uległ presji, ale uległ swojemu otoczeniu. Marcin Ociepa uczestniczył w negocjacjach z PiS i przekonywał o tym, że Polski Ład to dobre rozwiązanie. Ale szef Porozumienia szybko zorientował się, jak program hamuje przedsiębiorczość. Jakie są podobieństwa między Jarosławem Gowinem a Szymonem Hołownią? Bo na pewno powie mi pan, że przejście do Polski 2050 to nie była koniunkturalna zmiana. - Nadal mam szacunek do premiera Gowina, rozmawiamy ze sobą. To nie było rozstanie na zasadzie uderzenia pięścią w stół. Dyskutowaliśmy jak kulturalni ludzie. Co do samych podobieństw: i Gowin, i Hołownia są konserwatystami, jeśli chodzi o światopogląd. Żaden z nich nie wypiera się elementów tradycyjnych, kultury chrześcijańskiej. Łączy ich także podejście do znaczenia przedsiębiorczości. Mówi się o współpracy Polski 2050 z PSL. Może znajdzie się miejsce dla Porozumienia? - Na pewno, co do oferty dla ludzi, bliżej nam do Jarosława Gowina. Tym bardziej, że PO stała się bardziej lewicowa, pozbyła się konserwatystów. Politykami prezentującymi takie idee w Platformie był nie tylko Gowin, ale i ja sam do 2013 r. Obecnie to pańskie ugrupowanie wypada dobrze w sondażach, a Jarosław Gowin ma ledwie 1 proc. poparcia albo wcale. - Do polityki idzie się, żeby realizować różne zadania i wygrywać wybory. Co do premiera Gowina oraz Porozumienia obciążeniem jest długa współpraca w koalicji rządzącej. Jest utożsamiany z tym, przeciwko czemu się przeciwstawił. Szkoda, żeby taka osoba i jego otoczenie, które przeszło przez swoiste sito, było krzywdzone. To ludzie godni szacunku. Przecież przez wiele lat pan też podnosił rękę jak PiS. Pretensje do ludzi o odbiór Porozumienia i jego lidera są chyba jednak nie na miejscu. - To był jednak raczej krótki romans. Mogę powiedzieć, że w tej chwili jestem jedynym człowiekiem, który tak zdecydowanie odszedł od Zjednoczonej Prawicy. Wyciągnie pan do Polski 2050 Michała Wypija? - Nie wiem czy można tak stawiać sprawę, jeżeli rozmawia się o kimś, kto ma swoje pomysły, tworzy własny zespół. Jakby to wyglądało, gdybym powiedział, że moim celem jest wyrwanie Michała z Porozumienia? Bardzo go cenię, to prawda. Postanowił zostać przy Jarosławie Gowinie, niech robi dobrze. Zobaczymy, co będzie dalej. Liczę, że szlachetność może zostać nagrodzona. Po tych wszystkich zmianach barw, nie ma pan dość polityki? - To jasne, że człowiek ma czasem dość, ale nie można się obrażać. W tym świecie są oczywiście brutale, chamy czy ludzie, którzy w czasach PRL postanowili działać jak SB. I robią to do tej pory. Nie uważam jednak, że ma to odstraszać od polityki. To niestety twarda gra, która bardzo wpływa na życie osób biorących w niej udział, ale jeśli chce się coś zmienić to trzeba w niej uczestniczyć. Jakub Szczepański