Żeby wybrać swoich reprezentantów do parlamentu, poszliśmy do urn 13 października 2019 r. Do Sejmu dostali się zarówno wojewoda lubuski, Władysław Dajczak (zyskał 27,3 tys. głosów - red.) jak i wojewoda podkarpacki Ewa Leniart (wybrana przez 36,3 tys. Polaków - red.). Oboje z PiS. Formalnie przestali pełnić swoje funkcje 11 listopada. Za długo jednak nie posłowali. Na stare stanowiska wrócili już 10 stycznia 2020 r. - Mój mandat poselski wygasł z mocy prawa. Mateusz Morawiecki wyszedł z propozycją, prośba była także od struktur lokalnych i władz partii. Nie była to dla mnie łatwa decyzja, długo nad tym myślałem, ale się zdecydowałem - powiedział Interii Dajczak. - Traktuję swój powrót jako realizację prośby, postulatu płynącego od mieszkańców naszego województwa, które były kierowane także do premiera - w styczniowej rozmowie z lokalnymi dziennikarzami zarzekała się z kolei Leniart. O tym, że posłanka wróci na stanowisko wojewody portal rzeszow-news.pl pisał jednak już w listopadzie 2019 roku. Sejmowe miejsca obydwu polityków nie mogły pozostać nieobsadzone. Na plecach swoich kolegów na Wiejską dostali się posłowie, którzy nie mieli tyle szczęścia, co w poprzednich latach. W Sejmie nie było ich jednak tylko dwa miesiące. Mandat z Podkarpacia uzyskał Andrzej Szlachta, zaś z Lubuskiego do parlamentu dostał się Jacek Kurzępa. Przyznano im odprawy za przerwę w sprawowaniu kadencji, które sięgają ponad 20 tys. zł. I wcale nie zamierzają ich zwracać. - Nie zwrócę odprawy. Nie zostałem wybrany do ponownej kadencji, nastąpiło jej przerwanie - przekazał Interii Szlachta. Zaznacza, że to jego pierwsza odprawa, zaś posłem był 14 lat. - Takie są przepisy - podkreśla polityk PiS, który w praktyce pieniędzy z tytułu odprawy jeszcze nie otrzymał. Faktem jest, że w podobnej sytuacji jak Kurzępa i Szlachta jest m.in. poseł Waldemar Olejniczak, który w grudniu zyskał mandat, bo Marek Opioła zdecydował się zostać wiceszefem NIK. Kupczenia stanowiskami nie było Jacek Kurzępa się ucieszył? Dostał pan w ramach wdzięczności chociaż czekoladki? - dopytujemy Władysława Dajczaka. Wojewoda chwilę się śmieje, ale odpowiada taktownie: - Jacek nie został wybrany w wyborach, teraz wrócił do parlamentu. Spotkaliśmy się w Sejmie, wyraziłem nadzieję, że będzie dobrze sprawował mandat i działał na rzecz regionu. Obiecaliśmy sobie dobrą współpracę - usłyszeliśmy. Kiedy rozmawiamy z opozycją, jej działacze kręcą głowami. - Takie postępowanie (porzucenie mandatu posła na rzecz stanowiska wojewody - red.) to lekceważenie elektoratu i robienie ludzi w konia. Trochę nie fair. Mówię to, chociaż z panem wojewodą się znamy, a ja go lubię - powiedział Interii lubuski senator PO, Robert Dowhan. Andrzej Szlachta jest przekonany, że nie ma mowy o żadnym kupczeniu stanowiskami. - Andrzej Jaworski był pierwszym przewodniczącym komisji finansów. Dostał propozycję intratną, poszedł chyba do PZU (chodzi o poprzednią kadencję Sejmu - red.). Złożył mandat, został prezesem za inne pieniądze. To już jest taki handel. Ja wróciłem na stanowisko posła - mówi Interii Szlachta. Polityk PiS przypomina, że roszady na linii posłowie-wojewodowie zdarzały się także w czasach Donalda Tuska. Dokładnie w ten sam sposób zachowała się Małgorzata Chomycz-Śmigielska, w latach 2010-2015 wojewoda podkarpacki z nadania PO. Bez owijania w bawełnę W przypadku takich polityków jak Leniart czy Dajczak do Sejmu startuje się po to, żeby wyciągnąć listy PiS? - dopytujemy Andrzeja Szlachty. - Dokładnie tak jest - odpowiada Interii poseł. - Nie jestem hipokrytą, żeby mówić inaczej - dodaje sejmowy weteran z partii rządzącej. Jednak to, co dla polityków oczywiste, nie zawsze musi takie być dla wyborców. - Trudno sobie wyobrazić, że te zmiany planów (porzucenie mandatu posła na rzecz dawnego stanowiska - red.) mają tak nagły charakter i wcześniej nie można się było tego spodziewać. Można się domyślać, że partia stara się dbać o swoich lokalnych liderów - komentuje dla Interii prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Zdaniem eksperta, poprzez wymianę stanowiskami, politycy PiS instrumentalizują własną profesję. - Zdobycie mandatu poselskiego to niemalże apogeum kariery politycznej. Wyżej jest prezydent czy minister. To dowód zaufania do danego polityka jak i do partii, z której się wywodzi - argumentuje Chwedoruk. Jak mówi politolog, partia rządząca opowiadała o potrzebie "rehabilitacji polityki" i udowadniania wyborcom, że dzięki wyborze własnych reprezentantów, mogą coś faktycznie zmienić. - Tego typu incydenty, nawet jeśli są uzasadnione kompetencjami, nie służą - spuentował. Po zakończeniu ostatniej kadencji na odprawy dla posłów Kancelaria Sejmu planowała wydać 40 mln zł. Jakub Szczepański