Ostatnie publikacje Interii rozpętały burzę wokół PIP. Nasi informatorzy wskazywali, że Łyszczek sam sobie przyznał 20 tys. zł nagrody. I to za szczególne osiągnięcia. - Mam w tej chwili spotkanie, proszę wystąpić (z pytaniami - red.) pisemnie - jeszcze kilka dni temu zbywał nas główny inspektor pracy. A w specjalnym piśmie opublikowanym kilka godzin po naszym tekście, sam przyznał, że działał... wbrew przepisom! W kuriozalnym oświadczeniu Głównego Inspektoratu Pracy podpisanym przez p.o. rzecznika prasowego Tomasza Zalewskiego, Łyszczek nie zaprzeczał gratyfikacji finansowej dla samego siebie. Potwierdził nawet, że za jego rządów ścisłe kierownictwo PIP inkasuje średnio, dzięki nagrodom, po 50 tys. zł rocznie. "Kolegium GIP przyznało Głównemu Inspektorowi Pracy inny rodzaj nagrody - nagrodę za efekty w pracy" - można wyczytać na stronach inspekcji. W oświadczeniu Zalewski przyznał też, że pieniądze z tego samego tytułu otrzymali najbliżsi współpracownicy Łyszczka: "W 2020 r. Główny Inspektor Pracy przyznał swoim trzem zastępcom nagrody w łącznej kwocie ok. 47 tys. zł. Przeciętnie ok. 15,6 tys. zł" - ujawnił po naszej publikacji. Sęk w tym, że nagrodę za efekty w pracy przyznaje się regularnie, trzy razy do roku, i to w porozumieniu ze związkami zawodowymi. Ani w przypadku Łyszczka, ani jego zastępców nikt nie rozmawiał ze związkowcami. Linia obrony była prosta: to nie Wiesław Łyszczek decydował o nagrodach dla siebie, a Kolegium Głównego Inspektora Pracy. W skład tego ostatniego wchodzą m.in. zastępcy ustępującego szefa PIP. Co to oznacza? Że, zgodnie z treścią opublikowanego oświadczenia GIP, Łyszczek nagrodził najpierw swoich kolegów. A kilka tygodni później oni, jako członkowie Kolegium Głównego Inspektora Pracy, wydali opinię, żeby... wypłacić pieniądze dla szefa PIP. Warto dodać: to była jedynie opinia, a nie obligatoryjna decyzja. Nieprzyjemna rozmowa z Terleckim Doniesienia o sowitych gratyfikacjach finansowych, które wypłacało sobie kierownictwo Państwowej Inspekcji Pracy, oburzyły opinię publiczną i pracowników inspekcji. Przelały też czarę goryczy w PiS. A ponieważ bezpośrednim przełożonym Wiesława Łyszczka jest marszałek Sejmu, inspektor został wezwany na dywanik do wicemarszałka Ryszarda Terleckiego. - Rozmowa nie należała do przyjemnych. Nieoficjalnie wiadomo, że Wiesław Łyszczek bronił się jak lew i do ostatniej chwili nie chciał ustąpić. Po tekstach Interii wicemarszałek miał jednak mocne argumenty, więc niepyszny minister musiał złożyć rezygnację - przekazał nam jeden z naszych informatorów w PIP. Chcieliśmy zapytać o przebieg tego spotkania Terleckiego, ale nie udało nam się skontaktować z szefem klubu parlamentarnego PiS. Chociaż artykuły Interii z tego tygodnia doprowadziły do odwołania szefa PIP, o nieprawidłowościach w inspekcji piszemy od wielu miesięcy. Sowite nagrody, stanowiska dla znajomych, faworyzowanie ludzi z PiS, Podkarpacia (stamtąd pochodzi ustępujący minister - red.) oraz związkowców Solidarności, działalność wbrew przepisom i wreszcie pierwszy w historii PIP spór zbiorowy dotyczący podziału pieniędzy na wynagrodzenia to tylko mały wycinek uchybień w inspekcji za rządów Łyszczka. "Decyzja w pełni uzasadniona" Jak formalnie wygląda procedura wymiany głównego inspektora pracy? Rezygnację rozpatruje Rada Ochrony Pracy. Wniosek trafia później do Komisji Kontroli Państwowej. Jednak obydwa stanowiska to jedynie opinie, bo formalną decyzję podejmuje Marszałek Sejmu RP Elżbieta Witek. O komentarz poprosiliśmy Izabelę Katarzynę Mrzygłocką, parlamentarzystkę PO, która zasiada w Radzie Ochrony Pracy. - Nie ma jeszcze oficjalnej informacji w tej sprawie. Ale mogę powiedzieć, że taka decyzja ze strony Marszałek Sejmu będzie w pełni uzasadniona. Od dawna los Państwowej Inspekcji Pracy leży mi na sercu - mówi nam posłanka. - Bardzo cenię i szanuję ten urząd. Dlatego uważam, że zasługuje na szefa z prawdziwego zdarzenia: wiarygodnego, merytorycznego i sprawiedliwego. I za to bardzo mocno trzymam kciuki - podkreśla nasza rozmówczyni. Jakub Szczepański