Posłowie z sejmowej komisji etyki są regularnie zasypywani wnioskami dotyczącymi Grzegorza Brauna. Jednak po posiedzeniu z 23 lutego twierdzą, że nie zamierzają z nim dalej rozmawiać w parlamencie. Spotkali się w tej sprawie nawet z marszałek Elżbietą Witek. Wszystko zaczęło się od grudniowego wystąpienia polityków Konfederacji podczas manifestacji przy ul. Wiejskiej. Grzegorz Braun, Konrad Berkowicz, Janusz Korwin-Mikke, Artur Dziambor i Robert Winnicki zostali wówczas sfotografowani pod transparentem z napisem "Szczepienie czyni wolnym", który był nawiązaniem do hasła widniejącego nad wieloma obozami koncentracyjnymi. Ale po kolei. Poseł wyzywa od "szmalcowników" Środa, 23 lutego. To kolejne posiedzenie komisji etyki, które dotyczy tej samej sprawy. Odbywa się po wnioskach Rafała Grupińskiego z PO, PPS, Stowarzyszenia Ostra Zieleń, Stowarzyszenia przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii Otwarta Rzeczpospolita oraz Fundacji Cichy Krzyk. Koledzy Brauna z Konfederacji zdążyli już złożyć wyjaśnienia. Tym razem przyszła kolej na parlamentarzystę, którego w ostatnich wyborach w Rzeszowie poparło ponad 31 tys. ludzi. Wywód zaczął od tego, że komisja "kompromituje procedury". - Wnioski, które państwo otrzymaliście, sygnowane przez wytrawnych, etatowych, doświadczonych szmalcowników, delatorów, donosicieli prasowych (...), zajmują mój czas, który bardzo sobie cenię, pisaniną o charakterze donosu, która ma doprowadzić i właśnie, jak widzimy, prowadzi do tego, bym ja zasiadał tu przed państwem i tłumaczył, że nie jestem wielbłądem - oświadczył Braun. Dopytywał też czy istnieje katolog "wzorów, kształtów, fontów, druku, napisów, tekstów zastrzeżonych bądź zabronionych". Nie pozwalał też wejść sobie w słowo, chociaż zwracali się do niego zarówno wiceprzewodnicząca Izabela Katarzyna Mrzygłocka z PO jak i Jacek Świat z PiS. Zanim został wyproszony, zdążył jeszcze nazwać szefa komisji "agresorem reprezentującym zmowę szmalcowników". Stwierdził również, że jest nękany "bzdurami", a członkowie komisji mają "tupet". Wystąpienie na tyle poruszyło posłów, że zdecydowali się spotkać w tej sprawie z marszałek Sejmu. Padł również pomysł, żeby zwiększyć katalog "sankcji" (tak o karach mówią sami posłowie - red.), którymi dysponuje gremium: ukarany delikwent miałby publicznie przepraszać z mównicy sejmowej tuż przed rozpoczęciem kolejnego posiedzenia. Bo nie jest tajemnicą, że zwrócenie uwagi, upomnienie, a nawet nagana jak dotąd nie robią wrażenia na posłach. - Komisja, w pełnym składzie, spotkała się z panią marszałek. Zachowanie Grzegorza Brauna było skandaliczne. Mam grubą skórę, specjalnie się nie przejmuję, ale mogę powiedzieć, że to był kompletny odlot. Dlatego zdecydowaliśmy się nie zapraszać więcej posła na posiedzenia komisji - relacjonuje Świat. - Rozmawialiśmy o tym, jak Grzegorz Braun nas wszystkich obraził. Pani marszałek była członkiem komisji etyki, więc zna katalog kar. Wspomniałam, że były już wcześniej propozycje zmian w regulaminie, ale nie zostały zaakceptowane. Jak mówiła, pomysł z publicznymi przeprosinami jest sensowny - dorzuca Mrzygłocka. Sprawę bada prokurator Jedną z ostatnich głośnych "interwencji poselskich" Grzegorza Brauna można było oglądać w stołecznym Narodowym Instytucie Kardiologii Stefana kardynała Wyszyńskiego. W mediach błyskawicznie pojawiły się filmy, na których poseł Konfederacji szarpie się z dyrektorem instytutu i byłym ministrem zdrowia Łukaszem Szumowskim. Odpowiednie zawiadomienie trafiło już do śledczych. Jak powiedziała nam prokurator Katarzyna Skrzeczkowska z Prokuratury Okręgowej Warszawa Praga, postępowanie dotyczące zachowania posła wszczęto 11 marca. Chodzi o naruszenie miru domowego, nietykalności cielesnej Szumowskiego, uniemożliwianie wykonywania obowiązków jak również pomówienie. Braun twierdził bowiem, że były minister przyszedł do pracy pod wpływem alkoholu (dobrowolne badanie alkomatem wykazało, że to nieprawda - red.). Śledczy sprawdzają też czy poseł Konfederacji i jego pomocnicy bezprawnie nie ujawnili wizerunku pacjentów. - Dojdzie do procesowego dokonania oględzin nagrania, które jest w internecie oraz oględzin monitoringu z Instytutu Kardiologii. Zostaną również przesłuchani świadkowie. Zarówno ci, którzy przyszli z posłem Braunem jak i personel placówki. Taka jest kolejność czynności zaplanowanych przez prokuratura - tłumaczy Interii Skrzeczkowska. Jak mówi, jest zbyt wcześnie, żeby powiedzieć czy śledczy będą wnioskować do marszałka Sejmu o odebranie immunitetu politykowi Konfederacji. Łukasz Szumowski powiedział Interii, że Grzegorz Braun nie mógł przeprowadzić interwencji poselskiej w instytucie, bo nie jest on wymieniony w ustawie o wykonywaniu mandatu posła i senatora. - Działanie posła skutkowało potencjalnie zagrożeniem dla zdrowia i życia wielu osób. Nie poddał się procedurom, co również mamy udokumentowane dzięki monitoringowi instytutu - tłumaczy nam były minister zdrowia. - Chodzi o pomiary temperatury, oświadczenia. Bieganie po korytarzach mogło narazić pacjentów na zakażenie. Poseł nie zważał też na RODO, nie pytał pacjentów o udostępnianie ich wizerunków - dodaje. Jak mówi Szumowski, jeśli Braun straci immunitet, on sam wystąpi również na drogę cywilną. Poseł Konfederacji nie zamierza jednak składać broni. Jak usłyszeliśmy w praskiej prokuraturze, Braun również złożył zawiadomienie na policji. Prokuratura wszczęła śledztwo 15 marca. Poseł stwierdził, że w czasie jego spotkania z byłym ministrem doszło do nadużycia władzy, stosowania gróźb, naruszenia nietykalności cielesnej oraz zniszczenia mienia. Próbowaliśmy poprosić go o komentarz, ale nie odbierał telefonu. Nietykalny jak Braun Odkąd Rosja dokonała inwazji na Ukrainę politycy Konfederacji, a szczególnie Grzegorz Braun i Janusz Korwin-Mikke przedstawiają poglądy, jak mówią nam niektórzy politycy z Sejmu, niezgodne z polską racją stanu. Z kolei w ostatni weekend rektor konińskiej Akademii Nauk Stosowanych odmówił wynajmu jednego ze swoich pomieszczeń Braunowi. Jak wyjaśniał, wydarzenie "spotkało się z bardzo negatywnym odbiorem wśród społeczności uczelnianej, mieszkańców Konina i nie tylko". Braun zagroził uczelni sądem i znalazł inne miejsce w mieście. Jak się niebawem okazało, polityk wcale nie zamierza gryźć się w język. "Polską rządzą zbrodniarze, światowy spisek uknuł apartheid sanitarny, a na pomoc uchodźcom z Ukrainy (czy w ogóle Ukrainie) nie powinniśmy jako państwo wydać złotówki - w tych słowach dziennikarze zielonogórskiej "Gazety Wyborczej" opisali spotkanie posła z wyborcami w swoim mieście. Po takich relacjach głosy oburzenia płyną z różnych stron polskiej sceny politycznej, ale niewiele to zmienia. Póki co, rękawice podjęła lewica. Na początku marca przedstawiciele klubu napisali do płk. Krzysztofa Wacławka, szefa ABW. "Zwracamy się do ABW o zbadanie związków posłów Konfederacji, a w szczególności Grzegorza Brauna, z grupą prorosyjskich użytkowników (internetu - red.) szerzących dezinformację oraz z innymi źródłami rosyjskiej machiny propagandowej" - czytamy w piśmie podpisanym przez Krzysztofa Gawkowskiego, szefa klubu parlamentarnego Lewicy. Posłowie Nowej Lewicy zwracają też uwagę, że Grzegorz Braun wyznacza do kontroli poselskich ludzi, którzy formalnie nie są jego współpracownikami. Jak mówią, chyba nie wszyscy na poważnie zajęli się sprawą. - Braun chce kontrolować, chociaż nie ma go na miejscu. To po prostu niezgodne z prawem - powiedział Interii Maciej Kopiec z Nowej Lewicy. - Sprawę rozpatrzy komisja etyki. Liczymy, że zareaguje również komisja regulaminowa i marszałkini Elżbieta Witek - dodał. Nieoficjalnie słyszymy jednak w Sejmie, że niewiele można zrobić. Bo zmiany regulaminu są ryzykowne, a Grzegorza Brauna chroni przecież immunitet. Jakub Szczepański