Jakub Szczepański, Interia: Jak się pani czuje jako celebrytka? Marianna Schreiber, uczestniczka programu Top Model: - Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nie czuję się celebrytką. Uważam się za kogoś, kogo internet zrobił osobą publiczną. Kogoś, kto jest traktowany, jako celebrytka z parciem na szkło. Nie jestem kimś takim. Przecież pani powtarza, że od dziecka chciała być modelką. To nie jest związane? - To zależy, czy się zakłada, że marzenia się spełnią. Jeśli tak, na pewno tak jest. Nigdy wcześniej nie miałam okazji tego sprawdzić. Nazwałem panią celebrytką, bo pojawia się pani we wszystkich portalach. Każde pani słowo czy zdjęcie stają się obiektem dyskusji. No i chyba sama pani podgrzewa trochę atmosferę? - Myśli pan tak jak osoby, które zdecydowanie nie są mi przychylne. Nie podgrzewam atmosfery. Uważam jednak, że jeśli występuję w programie modelingowym, to mam prawo wrzucić zdjęcie z gatunku body art. Przecież na tym polega praca modela czy modelki. Pokazywanie ciała nie oznacza lubieżności. Chyba edukacja w Polsce nie jest wystarczająca, skoro takie zdjęcie ma być podgrzewaniem atmosfery... ...proszę mnie nie tak od razu nie skreślać. Zapytałem, bo widziałem pani nagranie ze sprzedawczynią w cukierni. Sama ją pani poprosiła, żeby się wypowiedziała na pani temat. - To była niesamowita historia. Zapytałam pani, czy nie chciałaby powiedzieć kilku słów moim widzom. Chciałam pokazać, że w większości ludzie dobrze mnie oceniają. Dostrzegam oczywiście i złe spojrzenia, ale przez ostatnie kilka dni spotkało mnie bardzo wiele dobrego. Jeśli publikuje pani film z cukierni i zaprasza odbiorcę, żeby panią poznać, zwraca pani na siebie uwagę i zależy pani na publice? - Nie zależy mi na tym, żeby mieć jak najwięcej odbiorców postrzeganych jako liczba obserwujących. To nie o to chodzi. Chcę, żeby moi obserwujący chcieli naprawdę mnie poznać. Żeby chcieli ze mną zostać, bo przyda im się to, co mówię, co przeżywam. Albo poczują ode mnie dobrą energię. W wielu wiadomościach czytam, że ludzie zmieniają o mnie zdanie, kiedy mnie poznają. To chyba dla pani nowość, że jest pani rozpoznawalna na ulicach? - Na pewno. Chociaż miałam różne sytuacje związane z moimi wyjściami z mężem. Bywało, że ktoś go rozpoznawał i niekoniecznie było to coś miłego. Jeśli chodzi o mnie, nie przypuszczałam, że to wszystko osiągnie taką skalę. Jakie były pani oczekiwania? - Sądziłam, że zostanę gdzieś pokazana, wzbudzi to zdziwienie i na tym się skończy. Liczyłam, że uda mi się zainspirować szczególnie kobiety, które mają jakieś kompleksy. Trochę się nie spodziewałam tego, co się stało. Mam jednak silny charakter. Gdyby było inaczej, pewnie nie byłabym w stanie nakręcić żadnego story i musiałabym usunąć swoje konta. Chciałabym, żeby zainteresowanie moją osobą poskutkowało wsparciem dla innych kobiet. Bo dostrzegam, że wiele z nich nie jest docenianych i szanowanych przez mężczyzn. Jak pani odbiera opinie tych, którzy twierdzą, że sławę zawdzięcza pani mężowi? - Nie mam wpływu na to, co mówią inni i jak odbierają pewne sprawy. Nie do końca wiem, czym kierowali się wydawcy programu "Top Model", chociaż wierzę, że chodziło o to, jaka jestem. Nie chcę, żeby ludzie myśleli, że wybijam się na nazwisku mojego męża. W niektórych momentach chciałam pozostać przy swoim nazwisku. Wtedy byłabym pewnie "zwykłym Kowalskim". Stało się jednak, jak się stało. Wszystko robię na sto procent. Dla mnie jest albo czarne, albo białe. Nie ma szarego. Nie obawia się pani, że pani kariera może zaszkodzić mężowi? - Wszystko czego się nie podejmę i czego nie zrobię, może zaszkodzić mojemu mężowi. Począwszy od tego jak się ubiorę, a skończywszy na tym, jak się wypowiem. Zwłaszcza jeśli to będzie coś, co jest niezgodne ze schematem. To naturalne, bo mąż ma taką pracę. Rozumiem to wszystko, ale chcę jasno powiedzieć: ludzie powinni czuć, że robią coś w zgodzie z sobą samym. Nie można dać się zjeść okrutnemu światu. Pani dużo stawia na szali. Powiedziała pani nawet, że nie wie, czy mąż się z panią nie rozwiedzie. Życie rodzinne nie jest ważne? - Nie wyczuwa pan sarkazmu? Interesuje mnie pani podejście do sprawy. - Przecież słychać, że wypowiadam to w formie żartu, choć to dla nas wielka próba przetrwania. Jest pani w rozpolitykowanej rodzinie. Grzegorz Schreiber, pani teść, to także znany polityk z obozu PiS. Nie było z tej strony nacisków? - Rodzina jest dla mnie bardzo ważna. Jest też od tego, żeby wspierać się w każdym momencie swojego życia, niezależnie od sytuacji. Nie wyobrażam sobie, żebym na przykład ja zakazywała czegoś mojej siostrze, bo może to zaszkodzić mojej karierze. Pani głosuje na PiS? - Tak jak mówiłam wcześniej, staram się zupełnie odciąć od polityki. Wielu wydaje się to dość trudne, a czasami wręcz niemożliwe. Mogę tylko powiedzieć, że jest wiele spraw w polityce partii rządzącej, z którymi się nie zgadzam. W telewizji wyznała pani, że zgłaszając się do programu robi pani to, czego nie wypada żonie ministra. A co wypada? - Wypada być bardzo poważną osobą, kimś oczytanym, trzymać emocje na wodzy, wspierać i popierać. A przede wszystkim wypada się dostosować. Pani się konsultuje z mężem odnośnie do swoich publikacji? Albo powiedziała mu pani, że będzie rozmawiać z Interią? - Sama jestem sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Mój mąż nie ma Instagrama, więc nie śledzi wszystkiego, co tam wrzucam. Myślę, że nic go już nie zaskoczy (śmiech). Na pewno nie zamierzam się wyzłośliwiać w stosunku do niego. Bardzo go kocham, nie chcę się z nim rozwodzić. Jesteśmy razem, mamy córkę. Przysięgaliśmy sobie w kościele. Jednak ma pani odrobinę konserwatywne podejście. - Przysięgamy w kościele, ale w sercu czujemy, że powinniśmy coś robić albo nie. Jeśli przysięgam miłość przy ołtarzu, znam swoje uczucia. Czuję to na tyle, że po dekadzie będę czuła dokładnie to samo. Dla mnie to uczucie jest niezmienne i tyle. Mam prawo kogoś kochać. To nie znaczy, że nie boli mnie wiele rzeczy albo pewnych spraw nie przeżywam. Na pewno można być sobą, wyrażać siebie i wierzyć w Boga. W tej rozmowie wywołała pani temat aktu. Oczywiście rozumiem, że taki jest modeling. Na pewno pani zdaje sobie jednak sprawę, że chyba żaden mąż nie chce, żeby ktokolwiek inny poza nim oglądał ciało żony? - Jest takie powiedzenie: nic, co ludzkie nie jest nam obce. To po pierwsze. Zdjęcie też musi nieść jasny przekaz. Chciałam pokazać, że każda kobieta - niezależnie od tego czy ma blizny jak ja, czy nie, czy wstydzi się swojego ciała - może pójść na sesję i zrobić sobie takie zdjęcie. Uważam, że to po prostu coś pięknego. Każda kobieta powinna zrobić sobie takie zdjęcie, żeby dodać sobie pewności siebie? - Chyba nie słucha mnie pan uważnie! W mojej opinii jest bardzo wiele kobiet, zwłaszcza po ciąży, które wstydzą się swojego ciała. Wiele z nich zabrakłoby odwagi, żeby wziąć udział w takiej sesji. Dla mnie to zdjęcie jest manifestem. Nie można bezkarnie oceniać innych, chociaż żyjemy w społeczeństwie uprzedzeń. Czym innym jest emanowanie ciałem w sposób erotyczny, a czym innym zdjęcie z sesji z profesjonalnym fotografem. Będę przekorny: może lepiej sprezentować takie zdjęcie mężowi niż publikować je w mediach społecznościowych? Proszę wybaczyć, ale politycy - zwłaszcza w obozie konserwatywnym - są oceniani przez pryzmat bliskich. - Rozumiem pańskie podejście. Uważam jednak, że jeżeli ktoś jest wyborcą mojego męża ze szczerego serca, będzie patrzył przede wszystkim na jego pracę. Zdjęcie żony nie może przekreślać ciężkiej pracy, którą wykonuje mąż i tego, co jest dla niego ważne. Nie chce pani mówić o swoich poglądach, ani zdradzać, na kogo głosuje. Jednak wycofała się pani z wpisu na Twitterze. Napisała pani wtedy "won z mojego miasta" i wstawiła zdjęcie dziewczyny z tęczową torbą. - To trochę złe określenie. Problem polegał na tym, że żaden dziennikarz nie był zainteresowany tym, jak było naprawdę. Nie miałam wtedy okazji się z tego wytłumaczyć. Miała pani Twittera. - Poproszono mnie, żebym wszystko usunęła. Tak też zrobiłam. Niedługo później zrozumiałam, że powinno się wszystko opisać i opowiedzieć. Nie miałam takiej szansy aż do tej pory. Dlatego napisałam sporo na ten temat w mediach społecznościowych. I też spotkałam się z krytyką. To znaczy? - Być może ktoś mi zarzuci, że nikt mi nie doradza, a moje wpisy bywają nieskładne. Jednak robię to szczerze, przekazuję swoje emocje. Chcę, żeby ludzie, którzy to czytają, czuli to co ja. Oczywiście mogłam po prostu napisać "przepraszam", ale nie chciałam być infantylna. Jestem sobą, jestem szczera i taki tworzę wizerunek. Przeszkadza pani LGBT? - Nie mam problemów z LGBT. Przeszkadza mi, kiedy ktoś próbuje na mnie coś wymuszać. Sądzę, że podobnie jest z innymi. Nie można nikogo zmuszać do myślenia w określony sposób. Wspominała pani o epizodzie z kobietą. Nie boi się pani mówić takich rzeczy jako żona konserwatywnego polityka? - Wspominałam o epizodzie, który miał miejsce bardzo dawno temu. Każdy człowiek ma prawo szukać swojej drogi i dojść do tego, co mu odpowiada. Jeżeli są tematy tabu, których się boimy to jesteśmy zamknięci na to, co niesie świat. Gdyby pani mąż miał stracić ze względu na pani karierę, co by pani wybrała? - Nie da się przeżyć życia, wiecznie wybiegając ze wszystkim do przodu. Czasem trzeba być spontanicznym. Jeżeli pracodawca wie, że jego pracownik jest wartościowy, nie będzie miał pretensji. I nieważne czy mówimy o moim mężu. Ważne, żeby doceniać czyjąś pracę. "Odtąd jedno, choć nadal dwoje" - pisze się ludziom na kartkach ślubnych. Zgadzam się. Ja to ja, a mąż to mąż. Nie mam wpływu na wiele spraw, a kocham Łukasza. Poznałam go zanim został posłem, ministrem. Pokochałam go za to, jakim jest człowiekiem. Jest dla pani jakaś granica, której nie należy przekraczać? - Na pewno nie podjęłabym się szeroko rozumianej erotyczności. Ciężko mówić o granicach, póki się ich nie czuje. Jeśli poczuję, że balansuję na cienkiej linii, będę wiedziała, czy ją przekraczać czy nie. I tak na tyle przekroczyłam granicę, że ciężko mówić o nieprzekraczaniu kolejnych.