Jakub Szczepański, Interia: Jak pan, z perspektywy czasu, ocenia swoją decyzję o opuszczeniu PiS? Lech Kołakowski, poseł niezależny: - Problemy nabrzmiewały od dawna. "Piątka dla zwierząt" była kropką nad i. Nie żałuję swojej decyzji. Gdybym mógł cofnąć czas, postąpiłbym tak samo. Przeglądałem wyniki ostatnich głosowań i wciąż wybiera pan tak, jak koledzy z PiS. - Były głosowania, w których miałem inne zdanie. Niezależnie, kto rządzi, poseł niezrzeszony powinien popierać budżet państwa. Gdyby u sterów była opozycja, pewnie niewiele by się różnił. Na pewno korekty dotyczyłyby preferencji programowych, ale główne zadania byłyby realizowanie podobnie. Stąd moje poparcie. Potrzeba budżetu, żeby wypłacać wynagrodzenia w służbie zdrowia czy oświacie. W takich tematach nie ma mowy o destrukcji. To czym się pan teraz różni od PiS, skoro w większości głosujecie tak samo? - Mamy za sobą głosowanie dotyczące wotum nieufności dla wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego. Nie wziąłem w nim udziału z oczywistych względów. To nie był czas, żeby brać pod uwagę emocje, ale też krótki okres od wyjścia z ugrupowania. Z topnieniem śniegów przystępujemy jednak do ofensywy. Powiedział pan, że "przystępujecie do ofensywy". - Chodziło mi o parlament, bo Sejm odbywa się raz w miesiącu. Rozumiem oczywiście, że ze względu na COVID-19 jest trudniej. Mogę powiedzieć, że uzyskałem zgodę od marszałek Elżbiety Witek i od najbliższego posiedzenia, jako poseł niezależny, będę mógł uczestniczyć w obradach. Posłowie niezrzeszeni nie mieli takiej możliwości, więc bardzo dziękuję pani marszałek. Poparł pan kandydata PiS na Rzecznika Praw Obywatelskich Piotra Wawrzyka. Przypadek? - Znam wiceministra. Często, podczas posiedzenia komisji sejmowych, reprezentował resort spraw zagranicznych. Jego stanowisko było profesjonalne, wyważone. Nie chodzi o politykę, trzeba cenić dorobek profesora, wykładowcy, wiceministra. Jest godny funkcji. Czym pan się zajmował, odkąd został pan skazany na banicję w PiS? - Musiałem uporządkować zaległe sprawy w okręgu. Mam cztery biura wyborcze: w Łomży, w Kolnie, w Zambrowie, w Suwałkach. Miałem masę pism, interwencji poselskich. Wczoraj napisałem do premiera w sprawie odmrożenia branż. Uporałem się z zaległościami, od lutego będę miał więcej czasu na inne działania. Po odejściu z PiS rozmawiał pan jeszcze z Jarosławem Kaczyńskim? - Nie zapraszano mnie, ani o to nie zabiegałem. Nastąpiło trwałe rozstanie. Odwołano mnie z funkcji wiceprzewodniczącego Komisji do Spraw Unii Europejskiej. Byłem też szefem podkomisji stałej ds. wykorzystania środków unijnych. Rozumiem, że do tej komisji to kluby delegują swoich kandydatów, ale po tym jak zostałem posłem niezrzeszonym, odwołano mnie natychmiast. Nie ukrywam, trochę żal mi tej komisji. Pracowałem tam ostatnie 16 lat. Kiedy rozmawiał pan z Jarosławem Kaczyńskim zmieniał pan zdanie. Mówił o utracie większości PiS, a nawet deklarował, że sprawa pańskiego członkostwa w ugrupowaniu jest otwarta. - Mówimy o czasie przed wyjściem z klubu oraz partii. Złożyłem stosowne dokumenty przy ul. Nowogrodzkiej i w gabinecie Elżbiety Witek. Rozstaliśmy się z partią po 24 grudnia. Najpierw pan ogłosił wyjście z PiS, a potem mówił, że sprawa jest otwarta. Wahał się pan? - W polityce zawsze sprawa jest otwarta, chciałem mieć większy komfort podczas rozmów. Zdecydowałem, kiedy usłyszałem o dyscyplinie podczas głosowania za "piątką". Na pewno dopełniłem obietnicy danej wyborcom. Głosowałem przeciwko złej ustawie ("piątce dla zwierząt" - red.), zostawiłem PiS, z którym się nie zgadzałem. Nie podobała mi się także organizacja struktury w województwie podlaskim. Proszę pamiętać, że PiS-owi poświęciłem 30 lat życia. Ma pan pretensje do kolegów? Nie tylko pan miał opuścić szeregi PiS. - Jasno określiłem swoje stanowisko i nie żałuję. Moi koledzy podejmują suwerenne decyzje, być może są jakoś związani z ugrupowaniem, klubem. Szanuję to. Wyraził pan swoje niezadowolenie w związku z działalnością struktur PiS w województwie podlaskim. Co się panu nie podoba w działaniach Dariusza Piontkowskiego, który jest tam szefem? - To jedna z przyczyn mojego wyjścia. Nie mówię, że Dariusz Piontkowski nie podoba mi się jako człowiek. Co innego, jeśli chodzi o jego decyzje. Działanie szefa struktur okręgowych doprowadziły do likwidacji części struktur w całym województwie. To destrukcja, a Warszawa nie reagowała. Dlatego wyszedłem z PiS. Coś się zmieniło po pańskim odejściu? - Nie wiem, nie jestem już członkiem PiS. Na pewno sytuacja wewnętrzna jest coraz trudniejsza, jest sporo niezadowolenia. Ludzie są w partii przez zasiedzenie. To wszystko idzie w złym kierunku. Jakie ma pan polityczne plany na przyszłość? - Do końca lutego chciałem poczekać, rządowi daje się zawsze sto dni. Potem będę musiał podejmować konkretne działania. Na początku chciałbym utworzenia koła, ale nie na siłę. Mowa o własnym kole. Możemy je założyć z kilkoma osobami z Sejmu. Chodzi o polityków opozycji, ale także parlamentarzystów z klubu PiS. Sprawa jest otwarta. W ciągu miesiąca zapadną określone decyzje. Do Porozumienia się pan nie wybiera? - Jestem otwarty. Wstąpię lub będę wspierał takie ugrupowania, z którymi zgadzam się programowo. Pomijam aspekty światopoglądowe, chodzi mi przede wszystkim o sprawy gospodarcze. Chcę wesprzeć rolnictwo, przedsiębiorców - małych i średnich. Jeżeli partie lub komitety wyborcze będą miały podobne podejście jak ja, jestem otwarty na współdziałanie. Czyli Porozumienia pan nie wyklucza? - Nie. Napisał pan list otwarty do premiera w sprawie przedsiębiorców. Ktoś się nad nim pochyli po pańskiej wolcie? - Nie zabiegam o pochylenie się nade mną, ale z troską patrzę na branżę. Chodzi o gastronomię, hotelarstwo, turystykę. Ich interesy są zamykane, ludzie nie mają pieniędzy na czynsz, na ZUS. Jeśli mielibyśmy porównać pomoc Polski do tego, co robią państwa zachodnie, to mówimy o skali mikro. Co ma pan na myśli? - Ostatnio słyszałem relację kogoś, kto wrócił z Anglii. Przekazał, że tam praktycznie nie opłaca się ponownie uruchamiać działalności, bo przedsiębiorcy otrzymują tak duże środki budżetowe ze względu na pandemię. U nas jest trudniej. Nawet ci, którzy nie wynajmują lokali, mają ogromne kłopoty. Nie mogą utrzymywać etatów, płacić pensji ani danin publicznych. Chce pan powiedzieć, że rząd sobie nie radzi? - Rząd rządzi tak jakby państwo składało się jedynie z budżetówki. Pomoc jest za mała. Miernikiem jest kondycja firm, płatników PIT, CIT, VAT i innych danych. Proszę spojrzeć na poziom wpływów w Urzędzie Skarbowym. Wielkie, zagraniczne korporacje z obcym kapitałem sobie radzą. W dużych sklepach tłumy, nie ma dystansu. A małe, polskie firmy są zamknięte. Jaka jest pańska propozycja? - W barze czy restauracji przy jednym stoliku mógłby siedzieć chociaż jeden klient albo rodzina. Przy zachowaniu dystansu oczywiście. Miałem ostatnio protest branży weselnej. Tam jest naprawdę tragicznie. Premier Mateusz Morawiecki powinien poluzować obostrzenia i nie oglądać się na moje nazwisko. Obiło mi się o uszy, że mógłby pan wrócić do rządu. Gdyby dostał pan propozycję, zgodziłby się pan? - Nikt mi niczego nie proponował, to informacje wyssane z palca. Już w poprzedniej kadencji rozważano moje nazwisko w kontekście rządu, ale zapadły inne decyzje. W polityce jest tak, że góra rządzi, góra decyduje i zawsze ma rację. Albo się ktoś temu podporządkowuje, albo wychodzi z partii. Jakub Szczepański