Jakub Szczepański, Interia: Byłem przekonany, że dotąd myślał pan raczej o dalszej pracy dla Kancelarii Prezydenta. Skąd ta zmiana? Krzysztof Szczerski, szef Biura Polityki Międzynarodowej Prezydenta RP i nowy ambasador RP przy ONZ: - Zmiana była zaplanowana dużo wcześniej. Od prezydenta dostałem na początku roku zadanie zbudowania biura. Od powodzenia tego przedsięwzięcia: opracowania i wdrożenia koncepcji w życie, pan prezydent uzależniał dalsze kroki. Kiedy po trzech miesiącach Biuro Polityki Międzynarodowej zaczęło funkcjonować, zapadła decyzja. Andrzej Duda uznał, że zrealizowałem swoją misję. To nagroda? - Ostatnie sześć lat było w polityce międzynarodowej bardzo owocne a teraz doszedł jeszcze nowy wymiar instytucjonalny. Kancelaria Prezydenta zyskała nową wyspecjalizowaną strukturę, który będzie obsługiwała zarówno tego jak i kolejnych prezydentów w tej polityce. Objęcie posady ambasadora to dopełnienie mojej pracy u boku prezydenta. Pamiętajmy, że placówka w Nowym Jorku to jedna z najbardziej prezydenckich ze wszystkich placówek. Co ma pan na myśli? - Prezydenci są obecni na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, co roku. Andrzej Duda reprezentuje nas w wielu gremiach przy tej organizacji. Na przykład w USA, ambasador przy ONZ jest częścią gabinetu prezydenta. To rola i miejsce, gdzie dyplomacja całego świata jest na wyciągnięcie ręki. Placówka o swoistej specyfice, bardzo interesujące miejsce. A co dalej z Biurem Polityki Międzynarodowej? - Na pewno nie wyjadę przez szczytem Trójmorza, który jest planowany na początek lipca. Taka jest umowa. Przypuszczalnie, to będzie ostatnie międzynarodowe wydarzenie, jakie będę obsługiwał w ramach Kancelarii Prezydenta. Przez najbliższe dwa miesiące będę więc pracował w Polsce. Na pewno będzie sporo pracy, bo przed nami szczyt NATO czy 30-lecie traktatu polsko-niemieckiego. Później pan prezydent zdecyduje, kto przyjdzie na moje miejsce. Nie ma jeszcze decyzji co do pańskiego następcy? - Decyzja o obsadzeniu posady szefa Biura Polityki Międzynarodowej to absolutnie wewnętrzna i osobista decyzja prezydenta. Kiedy się na kogoś zdecyduje, na pewno podamy to do publicznej wiadomości. Naprawdę nikogo pan nie wskazał? - Pan prezydent decyduje. Oczywiście będę starał się przekazać swoje rekomendacje. Moja odpowiedzialność polega też na tym, żeby kogoś podpowiedzieć, ale nie chcę wyrokować o wyborze szefa. Na tym etapie trudno mówić o jakichkolwiek nazwiskach. Podczas posiedzenia sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych poseł Krystian Kamiński z Konfederacji dopytywał czy pan przypadkiem nie ucieka, skoro w Biurze rządził pan ledwie trzy miesiące. Nie obawia się pan oskarżeń o znudzenie pracą w Kancelarii Prezydenta? - Chciałbym, żeby w tej nominacji wszyscy widzieli konsekwencję. Najpierw sześć lat aktywnej polityki u prezydenta. Powołanie Biura, którego powstania nikt nie kwestionował, odbieram jako domknięcie tego okresu. Oczywiście będą kolejni szefowie tego gremium, ale to ja miałem zaszczyt i honor być pierwszym. Zmieniam zakres pracy, jednak nie jej charakter. Nie przechodzę do biznesu... ...no, ale pieniądze to chyba pan lepsze dostanie? - Przyznam się, że nie wiem. Nie pytałem o to. W każdym razie, zmianę odbieram jako kolejny etap w logicznym ciągu zdarzeń. Jak pan odbiera tę zawodową roszadę na płaszczyźnie osobistej? - To na pewno będzie dla mnie duża zmiana. Pod względem środowiska pracy czy życiowo. Jednak z racji tego, jaka to placówka, traktuję to wszystko jako kontynuowanie tej samej misji w nowym miejscu. Dla mnie to dalsze prowadzenie polityki wielostronnej, globalny tygiel. Chciałbym, żeby nasza rola w ONZ była dużo bardziej dostrzegana w Polsce. Liczę, że pomogą moje kontakty. Dlaczego akurat pan nadaje się na to stanowisko? - Dobrze, żeby ambasadorem została osoba aktywna politycznie w kraju. W 2011 r. uzyskałem mandat poselski i to był początek mojej bardzo widocznej pracy publicznej. Do tej pory nie mieliśmy w ONZ osoby o takim profilu jak mój. Zwykle na tym stanowisku byli zawodowi dyplomaci, którzy pracowali bardzo dyskretnie. Sądzę, że Polacy nie wiedzą, jak ważne jest to miejsce. To może być szansa, żeby pokazać naszą rolę w polityce międzynarodowej. Uchyli pan rąbka tajemnicy? Przyszedł do pana prezydent i powiedział: "Krzysztof, może przeprowadzisz się do Nowego Jorku"? Jak zostać ambasadorem RP przy ONZ? - Trzeba sześć lat pracować z prezydentem i prawie przez cztery lata być szefem jego gabinetu. Potem jest już łatwo (śmiech). A na poważnie: pamiętajmy, że zakończenie misji pani ambasador Joanny Wroneckiej wypadło na koniec maja, więc proces został przyspieszony. Powinna sprawować swoją funkcję do jesieni, ale otrzymała nominację na specjalnego przedstawiciela ONZ w Libanie. Kiedy tak się to ułożyło, prezydent powiedział mi, że widzi mnie właśnie na placówce w Nowym Jorku. Co jeszcze powiedział Andrzej Duda? - Dowiedziałem się, że jeśli będę w stanie zorganizować Biuro Polityki Międzynarodowej i zaplanuję kolejne etapy jego działania, nowa misja będzie zwieńczeniem moich obowiązków. Jego zdaniem, powinienem właśnie teraz przejść do polityki poza krajem. Prezydent doskonale zna znaczenie ONZ i dlatego powierzył mi takie zadanie. Czyli to inicjatywa prezydenta? - To były nasze wspólne rozmowy. Zastanawialiśmy się, co dalej po utworzeniu Biura. To oczywiste, że ostateczna decyzja, żebym się o to starał, należała do prezydenta. To także życiowa zmiana. Rodzina nie miała nic przeciwko? - Objęcie stanowiska ambasadora w Nowym Jorku oczywiście wiąże się z przeprowadzką. Dlatego to wcale nie jest takie natychmiastowe. Nie da się spakować w ciągu czterech dni i przenieść za ocean na cztery lata. Przez najbliższe miesiące będę musiał zreorganizować życie swoje oraz najbliższych. A dyskusje z rodziną pozostaną tajemnicą. Jakub Szczepański