Jakub Szczepański, Interia: - Tak bardzo nie lubi pani Borysa Budki, że trzeba było napisać list? Joanna Kluzik-Rostkowska, PO: - W tym liście nie chodzi o przewodniczącego. Był w sprawie, a nie przeciwko komuś. Nasza pozycja, jako lidera opozycji, została bardzo zachwiana. Ciągle jesteśmy największym klubem opozycyjnym, ale jeśli chodzi o postrzeganie nas, zaufanie elektoratu, nie możemy się czarować. Dobrze nie jest. Musimy zrobić wszystko, żeby się odbudować. Co konkretnie chce pani odbudować? - W 2023 r. chcemy odsunąć PiS od władzy. Nie możemy zapominać, że przecież PO rządziła wiele lat i miała dużą zdolność koalicyjną. Nawet, kiedy byliśmy w opozycji. Nie uda się wygrać wyborów bez silnej, zjednoczonej opozycji. Doświadczenie pokazuje, że koalicje są trwalsze, kiedy jeden podmiot jest duży, dominujący. W innym przypadku sojusze są słabe i chwiejne. Czerpiecie od PiS? - Na pewno potrzebujemy silnej dominanty na opozycji. Jakie popełniliście błędy? - Ci, którzy obejmowali stery w 2019 r. uznali, że po 18 latach należy odświeżyć Platformę, postawić na nowe twarze. Jednak dwa ostatnie lata pokazały dobitnie: to był błąd, taka strategia nie zadziałała. Skutek jest absolutnie odwrotny do oczekiwanego. Trzeba wrócić do tego, co jest sprawdzone. Musimy współdziałać. A może to pani, wraz z koleżankami, popełnia błąd, bo list ukazał się w nieodpowiednim momencie? - Niechętni tej inicjatywie próbują zrobić z nas grupę naiwnych kobiet, która nie potrafi trzymać nerwów na wodzy. To bzdura, ale prawdą jest, że sekretariatem tego listu, czyli osobami współredagującymi i zbierającymi podpisy byłam ja, Urszula Augustyn, Marta Golbik i Izabela Mrzygłocka. "Nasze panie nie wytrzymały" - powiedział mi jeden z pani partyjnych kolegów. - Czego nie wytrzymałyśmy? Zaczynałyśmy zbieranie podpisów we wtorek wieczorem. Mamy COVID-19, więc nie każdy mógł zwyczajnie podejść, przeczytać list i zdecydować czy się pod nim podpisuje. Pismo trzeba było wysyłać. Po trzech dobach dokument trafił już do tylu osób, że ryzyko przecieku było ogromne. A polityka to podejmowanie decyzji. Odwlekanie niczego zwykle nie ułatwia, tylko rodzi kolejne kłopoty. A czy ten list nie miał powstać na użytek wewnętrzny? A jeśli tak, dlaczego trafił do PAP? - Przecież, jak się okazało, nawet Borys Budka widział ten list przed publikacją. Ten fakt świadczy o tym, jak szeroko kolportowany był nasz list. W pewnym momencie trzeba było to wszystko przeciąć, więc zdecydowaliśmy się wysłać to pismo do przewodniczącego i sekretarza generalnego, Marcina Kierwińskiego. Nie mam pojęcia, kto przekazał go do PAP. Ja nic takiego nie zrobiłam. Chyba mi pani nie powie, że wszyscy są zadowoleni? - Są oczywiście tacy, którzy mówią o nieodpowiednim momencie. Jednak nawet oni, w przeważającej większości, przyznają, że podpisują się pod większością tez zawartych w liście. Pytają raczej czy forma była właściwa. Nie zapominajmy, że mamy wyjątkową sytuację, panuje pandemia koronawirusa. To obciążające dla szefa każdej partii, bo nie można się spotykać, normalnie rozmawiać. Jeszcze pół roku temu publikowanie byłoby bez sensu. I tak nie dałoby się dyskutować. Powiedziała pani, że większość podpisuje się pod tezami, które przedstawiliście. Podpisali się atramentem sympatycznym? - Po opublikowaniu listu zaczęliśmy o nim dyskutować wewnętrznie. Sygnatariusze wywodzą się z różnych środowisk, ale wszyscy chcemy, żeby PO była silna. To dobry początek rozmowy. Nawet ci niezadowoleni z ukazania się listu potwierdzają słuszność zawartych w nim tez. List miał powstać już w styczniu. Potwierdza pani? - Widzę, że sprawa urasta do rangi sensacji, więc wyjaśnię: jestem szefową zespołu parlamentarnego im. Andrzeja Frycza-Modrzewskiego. Jedną z form naszej działalności jest pisanie listów otwartych w różnych sprawach. W rozmowach z kilkoma osobami przyznałam uczciwie, że chciałam coś napisać w styczniu, z okazji 20-lecia Platformy. Dlaczego i co chciała pani przekazać? - Szefostwo nie chciało jakoś szczególnie obchodzić tej rocznicy, więc wydało mi się to tym bardziej ważne. Postanowiłam się wypowiedzieć, bo polityka Platformy to nie tylko konferencje prasowe, w których naprawdę się zapętliliśmy. Chodzi o namysł, debatę, spojrzenie na przyszłość. Marzył mi się taki list, ale kiedy Grzesiek Schetyna opublikował na Twitterze swój, nie było sensu tworzyć drugiego. To koniec historii. Usłyszałem, że pod listem, który opinia publiczna poznała w ubiegłym tygodniu, mieli się podpisać Tomasz Siemoniak czy Małgorzata Kidawa-Błońska. A nie zrobili tego. Dlaczego? - Nie rozumiem tego problemu, cały czas można się podpisać. I podpisów na pewno będzie więcej, bo zbieramy dalej. Z pewnością 51 nazwisk to naprawdę sporo. Była już pani na dywaniku u Borysa Budki? - Platforma jest partią opartą na normalnych relacjach. Nie ma sytuacji, że "kierownik wzywa". Po tym jak wysłałam list Borysowi i Marcinowi, odpowiedzieli koleżeńsko. Nie ma mowy o wściekłości. Na pewno musimy zacząć ze sobą rozmawiać. Dobrze, że postawiliśmy pierwszy krok. On zawsze jest najtrudniejszy. Jakub Szczepański