Jakub Szczepański, Interia: Porusza się pani o kulach. Co się stało? Hanna Gronkiewicz-Waltz: - Kontuzja biodra. Wywróciłam się na schodach, trafiłam na szpitalny oddział ratunkowy i przeszłam operację. A co z zadaniami przewodniczącej misji "Klimatyczno-neutralne i inteligentne miasta" przy Komisji Europejskiej? - Wybieram się już na kolejne spotkanie, a przez ten czas zastąpił mnie mój zastępca. Ile razy już państwo się spotykali? - Współpracuję z Komisją od drugiej połowy lipca. Mój zespół zwany Mission for Climate Neutral and Smart Cities spotkał się do tej pory cztery razy, teraz będzie piąty. Oprócz tego cały czas pracujemy, kontaktujemy się za pośrednictwem maili. Ta praca nie polega tylko na comiesięcznych spotkaniach zespołu. Przygotowujemy obecnie raport, przyjmiemy go w grudniu. Misja miała przecież pracować 1,5 roku? - To prawda. Najpierw we wstępnym raporcie opiszemy, co rozumiemy przez misję, na czym nasze działania powinny się skupić. Chcemy wypracować koncepcję kontraktu z europejskimi miastami, w którym zobowiążą się do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Zdradzi pani szczegóły? - Nie mogę jeszcze mówić wiele o szczegółach, bo nie został jeszcze przyjęty. Najciekawszym elementem jest kontrakt: dotyczy umowy miast z Komisją Europejską, określonych funduszy europejskich. Podkreślam jednak, że my jesteśmy doradcami, decydentem jest Komisja. Rozumiem, że ze względu na kontuzję traci pani po 450 euro diety za dzień? - Do tej pory nie dostałam jeszcze ani euro diety, chociaż pracuję już pół roku. Nie była pani jeszcze w Brukseli? - Oczywiście, że byłam. Ale z tego, co wiem, jeszcze nikomu nie wypłacili. Praca przy takiej misji wiąże się z dodatkowym wynagrodzeniem? - Jest tylko dieta, do tego mamy tzw. remote za pracę na odległość. Komisja wylicza to na podstawie przepracowanych godzin. Dotychczas zwrócono mi pieniądze za samolot i hotel. Czyżby zaczęła się pani zajmować działalnością charytatywną w Brukseli? - Chociaż trudno w to uwierzyć, nigdy nie pracowałam dla pieniędzy. Kiedy startowałam na stanowisko prezesa NBP, płace nie były wysokie. Wiedziałam, że nie stracę w EBOR (Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju - red.), ale w porównaniu z innymi w Unii Europejskiej my nie mamy zapewnionej żadnej emerytury. Potem została pani posłanką. - To prawda, ale po powrocie z EBOR-u miałam zapewnioną bardzo dobrą pracę. Zrezygnowałam dla Sejmu i prezydentury. Nie mówię, że wynagrodzenie jest dla mnie obojętne, bo trzeba jakoś funkcjonować, ale nie kieruję się nim przy wyborze pracy. Nie mogę uwierzyć, że pani pracuje pół roku bez wynagrodzenia. - Powoli załatwiają formalności. Pierwszy raz urzędnicy KE przyjechali do mnie w lipcu, kontrakt podpisaliśmy w październiku. Przyznaję, że ta praca to dla mnie sporo zmian. Wyjazdy, nowi współpracownicy... Sama rezerwuję bilety lotnicze czy hotel, a wcześniej robili to dla mnie pracownicy. Skoro jesteśmy przy finansach. Ile kar miała pani zapłacić za niestawiennictwo przed komisją weryfikacyjną Patryka Jakiego? - Łączna kwota to ok. 60 tys. zł, wszystkie pieniądze komornik zdejmował z mojego konta. W kilku przypadkach jest już ostateczne rozstrzygnięcie sądów, na moją korzyść. Część wyroków została zaskarżona przez Komisję. To wszystko traktuję jako zemstę za to, że nie zgodziłam się, aby być elementem kampanii wyborczej Patryka Jakiego na prezydenta Warszawy. Skąd pochodzą pieniądze, które trafiają ponownie na pani konto? - Od Skarbu Państwa, Ministerstwa Sprawiedliwości. Kiedy zaczęli ze mną przegrywać w sądach, odejmowali jakieś kwoty od kolejnych kar. Chcieli mnie pognębić. I dlatego nie zgodziła się pani kandydować do Senatu? - Nie jestem nałogowym politykiem, pracuję zadaniowo. Nie jestem osobą, która zaczyna karierę i nie muszę się wykazywać. Dotąd pełniłam funkcje zarządzające i to mi bardziej odpowiada, niż siedzenie całymi dniami i nocami przy Wiejskiej. Być może w Senacie jest nieco spokojniej... ...nie chciałaby pani być bohaterką opozycyjnej izby wyższej? - Wyliczyłam ostatnio, że III Rzeczpospolitej służyłam przez ćwierć wieku. Prezesem NBP zostałam w 1992 r., nie mówię o wcześniejszych zajęciach, pracy doradcy Kancelarii Sejmu czy Senatu przy różnych ustawach. Przyzwyczaiłam się przez te lata do pracy menedżera. Praca przewodniczącej grupy eksperckiej w Brukseli była dla mnie wyzwaniem. No i mogę łączyć ją z uniwersytetem. Proszę powiedzieć szczerze, jako menadżer: Rafał Trzaskowski dobrze zarządza Warszawą? - Nie da się porównać stylu zarządzania dwóch osób o różnym doświadczeniu, przed którymi stoją różne wyzwania. Ja wraz z moimi współpracownikami, po zastoju w jakim Warszawę pozostawił PiS, musiałam sporo zmienić. Wyrwać miasto z marazmu. Rafał Trzaskowski jest w innej sytuacji, bo czego by nie zrobił, będą mu mówić, że kontynuuje to, co ja zaczęłam. Druga linia metra będzie kojarzyć się ze mną. Trudno zaprzeczyć. Jednak na pani tle Trzaskowski wypada blado. - Gdybym przyszła po kimś, kto był bardzo aktywny, ciężko byłoby to przebić. Rafał ma inną wizję miasta, pewne rzeczy kontynuuje. Trudno mi go skrytykować. Rządzi dopiero rok, to bardzo krótko. Rafał Trzaskowski nie ma doświadczenia w zarządzaniu i nawet się z tym nie kryje. - Wiele osób nie miało, kiedy obejmowało urzędy. Początki bywają trudne. Kiedy zaczynałam pracować na początku lat 90., wszyscy byliśmy teoretykami. Leszek Balcerowicz był ze Szkoły Głównej Planowania i Statystyki, ja byłam z Uniwersytetu Warszawskiego, Tadeusz Mazowiecki pracował jako dziennikarz. Brzmi pani jak polityk PiS mówiący o karierze kolegi. Przykładowo: Michał Woś zaczynał w gabinecie politycznym u Zbigniewa Ziobry, a teraz jest ministrem środowiska. Wiadomo, nauczy się! - Nie porównujmy Michała Wosia z Rafałem Trzaskowskim. Rafał był ministrem cyfryzacji, europarlamentarzystą i wiceministrem spraw zagranicznych u Ewy Kopacz. Dlatego ma doświadczenie administracyjne, chociaż samorządowcem nie był. Nie jest pani żal, kiedy młodzi politycy prawicy punktują Rafała Trzaskowskiego? - Walka polityczna trwa, ci ludzie opowiadają nieprawdziwe rzeczy. Bili na alarm w związku z rzekomym obcięciem funduszy dla Schroniska Na Paluchu. Rafał, zgodnie z obietnicami wyborczymi, otwiera żłobki, opracowuje też trzecią linię metra. Jak pani ocenia propozycję otwarcia przystanku metra przy Placu Konstytucji, kilkaset metrów od Politechniki? - Miałam inną koncepcję, ale były kiedyś takie plany. Odrzuciłam je. W praktyce nowe stacje można otwierać w odległości od 500 m do 1 km. Postawiłam na drugą linię metra. Może kiedyś otworzymy stację przy Placu Konstytucji, kiedy Warszawa będzie miała więcej pieniędzy. Przykład pierwszy z brzegu: przy ratuszu, w którym pani urzędowała tyle lat, miała być strefa zieleni. A Rafał Trzaskowski zdecydował się na komfort z paletami za milion złotych. - Nie byłam tam, nie zdążyłam zobaczyć, jak to wygląda. Wszystkiego można się uczepić. Mówi się, że prezydent Warszawy miałby zostać szefem PO. Co pani na to? - Z pewnością będzie więcej niż jeden kandydat. Kilka osób ma ambicje, żeby zostać przewodniczącym Platformy. Na pewno Rafał Trzaskowski jest człowiekiem z dużym potencjałem i może pełnić różne funkcje. Trzeba zaznaczyć, że umie służyć tam, gdzie jest potrzebny. Co ma pani na myśli? - Prosty przykład: zrezygnował ze stanowiska ministra cyfryzacji, żeby pomóc Ewie Kopacz. Kiedy wezwano go do rządu z europarlamentu, gdzie dobrze się zarabia, przyjechał. Jest zdyscyplinowany i skromny. Nadaje się na nowego przewodniczącego Platformy? - Jest w zarządzie. Mało osób chce dziś iść do polityki, to nie jest dziś szczególny prestiż. Jeśli mamy kogoś, kto jest wszechstronnie wykształcony jak Rafał Trzaskowski, to trzeba się cieszyć, że tacy ludzie nie szukają pracy za granicą, tylko chcą być w Polsce. Grzegorz Schetyna powinien dalej rządzić partią? - Wybory są normalną koleją losu w demokratycznej partii. To zdrowo, jeśli mamy kontrkandydatów. Sukcesem Grzegorza na pewno było zorganizowanie Koalicji - zarówno Europejskiej, jak i Obywatelskiej. Odbicie Senatu to także osiągnięcie, w Sejmie utrzymaliśmy status quo. To wystarczy? - Donald Tusk zawsze powtarzał na zarządzie PO, że o przywództwo trzeba się bić, a jak już się przegra, należy się podporządkować. Donald Tusk wróci? - Jestem z nim w kontakcie, ale nie zdradza mi szczegółów politycznych planów. Sądzę, że będzie w Europie mocnym szefem EPP (Europejskiej Partii Ludowej - red.). Partia po odejściu Merkel, w okresie większych wpływów partii populistycznych, potrzebuje silnego przywództwa. No i będzie musiał sobie poradzić z Viktorem Orbanem. Będzie trudno? - Panowie bardzo się lubią. Zawsze się śmiałam, kiedy PiS liczył, że Węgrzy nie zagłosują na Tuska. A pozytywne nastawienie zawsze wiele daje. Wróćmy na polskie podwórko. Wierzy pani, że Grzegorz Schetyna nie namówił Jacka Jaśkowiaka do startu w prekampanii prezydenckiej? - Jeśli to zrobił, niedobrze świadczy to również o samym kandydacie. Z drugiej strony, rywal zawsze bardziej mobilizuje. Dla mnie było dość oczywiste, że skoro Małgorzata Kidawa-Błońska była kandydatem na premiera, zostanie też kandydatem na prezydenta. Ona jest kandydatem optymalnym na ten czas. Wbrew pozorom jest twarda, tyle że kulturalna. Przeciwnicy Kidawy-Błońskiej podnoszą, że tak elegancka kobieta nie odnajdzie się na prowincji, w błocie i kurzu, pośród zwykłych ludzi. - Będzie umiała się znaleźć w każdej sytuacji. Porozmawia z górnikiem, gospodynią domową czy kimkolwiek innym. Małgorzata Kidawa-Błońska ma duży szacunek do ludzi, jest bardzo dobrym negocjatorem. Kiedy była szefem stołecznych struktur, nie musiałam się martwić o koalicje w 18 dzielnicach Warszawy. A osiągnięcie konsensusu nie było łatwe. Powiedziałabym, że odpowiednikiem charakterologicznym Małgosi jest Jerzy Buzek. A to były dobre lata dla Polski. Rozwinie pani myśl? - Jeśli ktoś nie wie, jaka jest, niech popatrzy, jakim premierem był Buzek. Ona jest od dawna w polityce, ma bardzo duże doświadczenie, cechuje ją konsekwencja. Łatwo weszła w funkcję wicemarszałka. Jest skuteczna i łagodzi napięcia. Czasem bywa też ostra, ale to dla niej ostateczność. A Jacek Jaśkowiak? Jak pani ocenia jego słynne ego? - Jako kandydatkę na prezydenta popieram Małgorzatę Kidawę-Błońską. Jaśkowiaka słabo znam. W Poznaniu rządzi drugą kadencję. Dla mnie ma trochę zbyt lewicowe poglądy. To zupełnie jak Rafał Trzaskowski, który wprowadzał do szkół kartę LGBT+. - Nie, Jacek Jaśkowiak jest chyba bardziej lewicowy. Marian Banaś straci fotel szefa Najwyższej Izby Kontroli? - Jako były prezes NBP stoję na stanowisku, że instytucji, które powinny być stałe, należy bronić i nie można manipulować przy ustawie o NIK-u czy NBP. Zachowanie PiS-u jest w tej sytuacji karygodne. Pewnie PiS po prostu liczył, że nic się nie wyda. Póki co, PiS pozbawił pracy Jakuba Banasia, syna szefa NIK. - Zmuszanie polityka przez pozbawienie dziecka pracy jest niemoralne. To mszczenie się na rodzinie. Niestety, nie wszystkie osoby, które mają chlubną kartę w opozycji (Banaś siedział w więzieniu za działalność w Solidarności - red.), nadają się do sprawowania funkcji. Opozycja powinna w każdym spocie pokazywać, jak kierownictwo PiS oklaskuje wybór Banasia na szefa NIK. Kto zawalił? - Dyspozycję wydał pewnie Jarosław Kaczyński. Służby działają tak, jak życzy sobie tego prezes PiS. Do tej pory nie widzę osoby - poza Banasiem - która powiedziałaby mu "nie". No może jeszcze Adam Glapiński (prezes NBP - red.). Jakub Szczepański