Do konstytucyjnego terminu wyborów pozostaje ponad rok, a wcale nie wiadomo czy partia rządząca zachowa swój stan posiadania. Od czwartku jest jasne, że kolejną szablę zyskała Solidarna Polska. Interia jako pierwsza poinformowała o transferze Anny Marii Siarkowskiej. Dotychczas należała do klubu parlamentarnego PiS, ale nie do partii Jarosława Kaczyńskiego. Nasze wiadomości potwierdził sam Zbigniew Ziobro. Jak mówił podczas konferencji w Sejmie, jego ugrupowanie "się rozwija". - Rozmawiamy też z innymi parlamentarzystami, którzy deklarują chęć dołączenia do Solidarnej Polski, więc być może to nie jest ostatnia taka konferencja z dobrą nowiną - stwierdził minister sprawiedliwości. Jak to się ma do umowy Zjednoczonej Prawicy? Krzysztof Sobolewski, szef Komitetu Wykonawczego PiS przyznaje, że Anna Maria Siarkowska nigdy nie należała do jego partii, więc w czasie transferu nie doszło do złamania wcześniejszych ustaleń. Nie zanosi się też na kolejne roszady personalne. Gdyby było inaczej, Zjednoczona Prawica przestałaby istnieć. - Teraz pani poseł przekona się, co to znaczy grać w zespole - nie bez uszczypliwości podsumowuje Sobolewski. Trudno jednak się dziwić, bo świeżo upieczona posłanka Solidarnej Polski wielokrotnie pokazała, że nie zamierza się podporządkować kierownictwu PiS: sprzeciwiała się pomysłom partii podczas epidemii COVID-19, głosowała przeciwko bezkarności urzędniczej, a wcześniej nie chciała się zgodzić na "piątkę dla zwierząt". Podobnie jak ona postępowali też inni posłowie. Niepewna przyszłość Jak usłyszeliśmy, ziobryści wcale nie są jednak zainteresowani podbieraniem posłów należących do PiS. - Mamy ustalone zasady. Anna Siarkowska nie była w partii z Nowogrodzkiej - powiedziała Interii Maria Kurowska, jedna z posłanek Solidarnej Polski. - Nie chcemy przeciągać posłów PiS, trzeba poszukiwać poza tym ugrupowaniem - podkreśla. O kogo może chodzić? Jak słyszymy nieoficjalnie, zainteresowani są nawet ludzie z opozycji. - Oni wszyscy widzą młode pokolenie. Wiedzą, że szef daje duże możliwości rozwoju - tłumaczy nam jeden z polityków Solidarnej Polski. Pojawiają się jednak pytania o najbliższych współpracowników Siarkowskiej, którzy oficjalnie pozostali w orbicie ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego. Nawet, gdyby mieli ominąć Ziobrę, wśród prawicowych ugrupowań pozostaje też Konfederacja. Jeśli spojrzymy wyłącznie na sejmowy zespół ds. sanitaryzmu, zawiązany w czasie pandemii COVID-19, pod znakiem zapytania trzeba postawić dalszą karierę w PiS takich polityków jak Sławomir Zawiślak z Lubelszczyzny, Agnieszka Górska startująca z okręgu radomskiego czy szefowa rolniczej Solidarności, Teresa Hałas. Grono antysanitarystów, a zarazem zaciekłych przeciwników "piątki dla zwierząt", przez którą PiS mało się nie rozleciał, jest zresztą dużo większe. Mówi jeden z posłów, który poważnie zastanawia się nad swoją polityczną przyszłością: - Władze PiS dokładnie znają zaangażowanie działaczy w poszczególne tematy, co wynika chociażby ze spotkań odbywanych w czasie kryzysów. A umowy koalicyjne są faktem, ale nie zawsze są decydujące - słyszymy. - Skoro Ryszard Terlecki straszy posłów wyrzucaniem z partii do wcześniejsze ustalenia tracą na znaczeniu. W końcu ktoś może nie wytrzymać psychicznie i nagle podjąć jakieś kroki - dodaje. Niektórzy z naszych rozmówców skarżą się na brak wewnętrznej debaty. - Dużo łatwiej byłoby rozmawiać, gdyby kultura w klubie była oparta na dialogu. Bylibyśmy w stanie tworzyć lepsze prawo. Obecnie głosujemy i nie debatujemy czy to jest słuszne czy nie. Idziemy do przodu jak taran - opowiada jeden z posłów. Czas na poprawę "Jest oczywiste, że Prawo i Sprawiedliwość idąc do wyborów, będzie musiało wziąć pod uwagę zaangażowanie i lojalność posłów Klubu Parlamentarnego PiS i odsiać tych wszystkich, którzy stwarzali kłopoty w obecnej kadencji" - na łamach "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego" pisał Ryszard Terlecki. W ostatnich tygodniach wicemarszałek wielokrotnie napominał krnąbrnych posłów. Mówił o zmęczeniu wewnętrznym sporem i możliwości przedterminowych wyborów. Nie bez powodu. Jak usłyszała Interia, jest jeszcze za wcześnie na układanie list wyborczych w siedzibie partii przy ul. Nowogrodzkiej. Jednak prawdą jest, że działacze PiS w regionie denerwują się ze względu na konieczność układania się ze zbuntowanymi posłami. Kierownictwo też ma dosyć, bo przy kluczowych sprawach musi się targować. - Na ostatnim klubie było jasno powiedziane, że ten kto ciężko, lojalnie pracuje jako poseł, nie ma powodów do obaw, jeśli chodzi o swoją przyszłość na listach - przekazał Interii Radosław Fogiel. - Każdy musi ocenić sam siebie we własnym sumieniu. Jest jeszcze rok, jeżeli ktoś uważa, że powinien coś poprawić, jeśli chodzi o głosowania albo inną aktywność, to może się za to zabrać - dodał wicerzecznik PiS. Część naszych rozmówców zbliżonych do Zjednoczonej Prawicy nie wierzy w decyzyjność osób, których drogi z PiS się rozchodzą. Innym kończy się czas. - Okienka transferowe do opozycji się zamykają. Tam jest mnóstwo chętnych, więc po co tłumaczyć się później za kogoś z PiS? - wskazuje nasz rozmówca. - Tacy ludzie nie bardzo mają gdzie pójść, więc ich sytuacja nie jest prosta - dodaje. Wśród parlamentarzystów panuje jednak przekonanie, że kierownictwo PiS skrupulatnie odnotowuje kto, kiedy i jak głosował, a w przyszłości wyciągnie konsekwencje. Jeśli doliczymy do tego kłopoty w poszczególnych okręgach, będzie doskonale wiadomo, dlaczego niektórzy posłowie Jarosława Kaczyńskiego czują nóż na gardle. Jakub Szczepański