Na jednym ze zdjęć Ewa Kopacz stoi w towarzystwie dwóch mężczyzn. Jeden z nich się uśmiecha. W oczy rzuca się worek, który ma rzekomo zawierać zwłoki. Druga fotografia przedstawia przyszłą premier z kawą i rozbawionym mężczyzną. Zdjęcia, już zaraz po publikacji, wywołały lawinę negatywnych komentarzy w sieci. Interia wielokrotnie próbowała się skontaktować z Ewą Kopacz, ale europosłanka pozostaje nieosiągalna. Tak wspominała swoją wizytę w Moskwie na kartach książki "Smoleńsk" Teresy Torańskiej: "Nie mogłam spać. Spałam godzinę, może godzinę czterdzieści. Spuchły mi nogi" - mówiła, podkreślając, że dzień trwał dla niej w tamtym czasie nawet 20 godzin. "To była ciężka praca nie tylko w sensie emocjonalnego wysiłku, ale też fizycznego" - dodała. O fotografie byłej premier zapytaliśmy autorkę "Stanu Zagrożenia", Ewę Stankiewicz-Jørgensen. - Mogę tylko powiedzieć, że w świetle celowego doprowadzenia do śmierci 96 osób, w tym głowy państwa polskiego, uśmiech Ewy Kopacz to najmniejszy problem, który jest jeszcze jednym upokorzeniem - przekazała nam dziennikarka przekonana o tym, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Kiedy dopytywaliśmy, skąd pochodzą zdjęcia, które wykorzystała w materiale, wskazała na zasoby "kilku instytucji państwa polskiego". - Jest ich (fotografii - red.) znacznie więcej - sprecyzowała dziennikarka od lat zaangażowana w sprawę katastrofy smoleńskiej. Nie chciała jednak ujawnić, o jakie instytucje chodzi. Arłukowicz: Gra na trumnach to specjalizacja środowiska PiS Jak pan komentuje te fotografie? - zapytaliśmy Bartosza Arłukowicza, który był szefem resortu zdrowia w rządzie Ewy Kopacz. W odpowiedzi europoseł Platformy Obywatelskiej zwrócił uwagę na sytuację międzynarodową i zaczął się zastanawiać nad autentycznością zdjęć. - Kluczowa jest odpowiedź na pytanie, dlaczego takie zdjęcia pojawiają się akurat w tym momencie i czy to rosyjskie służby robią takie wrzutki. Nie wiem czy fotografie Ewy Kopacz są prawdziwe, ale ważniejsze od nich jest rozwikłanie tajemnicy ostatniej rozmowy między Jarosławem a Lechem Kaczyńskim - twierdzi Arłukowicz. - Zdjęcia mogą być sfabrykowane. Na pewno gra na trumnach i zwłokach to wybitna specjalizacja środowiska PiS. To coś obrzydliwego, co uprawiają od lat - dodał. Zupełnie innego zdania jest Małgorzata Wassermann, córka śp. Zbigniewa Wassermanna, która poleciała do Moskwy, żeby zidentyfikować ciało własnego ojca. - Te zdjęcia dokładnie oddają jej (Kopacz - red.) nastrój i jej działania tam w Moskwie. Wiem, że to jest nie do uwierzenia, ale tak było - przekazała Interii posłanka PiS. Jak powiedziała, przedstawiciele rządu nie pomagali dostatecznie ani jej, ani innym rodzinom. - W poważnej sytuacji (Ewa Kopacz - red.) zachowywała się kompletnie niepoważnie. Przypominam jej słynną konferencję prasową, gdzie wychwalała Rosjan - mówi nam Wassermann. Tragiczny PR Małgorzata Wassermann wspomina też słowa swojej bratowej Darii, które można znaleźć w książce "Zamach na prawdę". Krewna posłanki opowiadała, że dzięki Ewie Kopacz do trumny Zbigniewa Wassermanna udało się włożyć różaniec. Zapamiętała też papierosa od ówczesnej minister zdrowia i jej narzekania na Rosjan, którzy nie chcieli ubierać zwłok. "Podziękowaliśmy jej za dobre przyjęcie i szybką identyfikację. 'My tutaj sobie rozmawiamy - powiedziała (Ewa Kopacz - red.) - a byłoby dobrze, żebyście umieścili dla mnie w internecie jakieś podziękowanie. Bo wrócimy do Polski i będą mieć do mnie o wszystko pretensje'. Byłam w szoku. Nie takich słów się spodziewałam - stwierdziła Daria Wassermann. Polityk PO broniła się jednak przed oskarżeniami. - Nad tymi zwłokami, ostatnią rzeczą, o której się myślało, to był PR i polityka. Jeśli dzisiaj ktokolwiek zarzuca urządzanie PR-u z powodu tej tragedii, jest po prostu szubrawcem i nie boję się tego słowa - podczas posiedzenia Sejmu ze stycznia 2011 r. mówiła Ewa Kopacz. W rozmowie z Teresą Torańską była premier i minister zdrowia potwierdziła, że na życzenie rodzin spełniała ich prośby i wkładała do trumien pamiątki rodzinne. Łukasz Szpyrka, Jakub Szczepański